Artykuły

Syk na pożegnanie

"Don Kichot" w reż. Jerzego Zonia Teatru KTO w Krakowie na XX Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Ulicznych. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Po godzinnym śnie zostały rzeczy marne i spokojny deszcz, co przyszedł cicho i tylko na chwilę. Niewiele to? Niewiele. Opuszczone, całym życiem wędrowania umordowane buty ze zniczami w pustce po nogach. Wieszak na zawsze bez palt i świece płonące na dolnym okręgu, gdzie ongiś sterczały parasole. Wiekowy sakwojaż i ogarek przy rękojeści błyszczącej od nieprzeliczonych palców, której już nikt nie chwyci. Jeszcze stareńki wózek dziecięcy ze spokojnymi płomykami wewnątrz, jeszcze coś, czego nie rozpoznałem. Dużo jeszcze podobnych resztek, śladów po życiu, i dużo jeszcze małych świateł na śladach po życiu... Wiatraki? Tak. Kruche niczym japońskie drzewka. Las wiatraków bonsai na brukowych kostkach placu gry pod Sukiennicami.

Tyle na Rynku Głównym zostało po seansie "Quixotage", co go na kanwie "Don Kichota" Cervantesa wymyślił i w Teatrze KTO Jerzy Zoń wyreżyserował. Zostało - prawie nic.

Oto na szczycie szklanej wieży chudy pan w przykrótkich portkach przez godzinę śnił świat, śnił życie, śnił początek i koniec. Był całkiem jak błędny rycerz, gdy opowieść już się dopełniała. Cervantes powiada: "W ciągu trzech dni, które mu jeszcze do życia pozostały, mdlał co chwila". Tak, mdlał. Śnił na jawie, czuwał we śnie i nie wiedział, gdzie mgła rojenia, a gdzie realność. Całkiem jak chudy pan, co u Zonia roi świat. Zza czarnej kurtyny na tyłach placu gry wyłażą co raz to nowe widma i krążą wokół szklanej wieży. Rytm seansu Zonia jest rytmem tańca sennych mar, które kuszą.

Znakomite są to mary. Wysmakowane kostiumy spod igły Zofii de Ines; ascetyczne machiny scenografa Marka Brauna; chirurgicznie dziurawiące ciemności nad Rynkiem igły świetlne Pawła Różańskiego; wreszcie muzyka, wciąż zmieniające się intonacje, ale też wciąż pod wszelkimi tymi zmianami pulsujący - jak refren bądź mantra - niepokojący, ciemny motyw z filmu "Lalki" - nuty Hisaishiego. Pyszne to są mary, tak pyszne i w tak czystej przestrzeni mamią, że nie sposób się dziwić wahaniom chudego pana. Komu, czemu dać się uwieść bezpowrotnie?

Sensualnemu pięknu pieprznych pielęgniarek, co mają nogi tak ciepłe, jakby zrobione były ze śliny śniącego o nich chudzielca? Pachnącym kadzidłem siostrom zakonnym, które śniącego kuszą sekretem swych skór okutanych tak, że nie wiadomo, czy w ogóle realnych? Tu kwaśny zapach potu, a tu muskanie nieważkich dymów. Co wybrać? Gdzie zostać na zawsze?

A może ani kwaśny pot, ani dymy święte? Może ruszyć trzeba za tymi poczwarami o monstrualnych, demonicznie zdeformowanych łbach, za tymi golemami onirycznymi, co wokół szklanej wieży snu uparcie krążą na platformach dojmująco skrzypiących lichymi kółkami? A może lepiej wybrać tych żebraków, którzy są fiaskiem wszelkiej skrajności: dewotkę tak zdewociałą, że kabaretową; erotomana nieodwracalnie zespolonego z dmuchaną lalą z sex shopu; ludowego trybuna, którego już nie mogą słuchać nawet własne jego uszy? A może trzeba wybrać świat rzutkich "biznes-gnojów", co w sekundę kasują miliony i nawet gdy zostają w samych majtkach, nie zdejmują krawatów - znamion współczesnego rozgarnięcia wolnorynkowego? No, na co kartę postawić ma chudy jegomość Zonia? A może wreszcie, hołubiąc tradycję, podszepnąć chudemu, by jak w dym lazł w światek wirujących wokół niego podobizn banalnego życia domowego - w sferę garów dzwoniących przy zmywaniu, mydlinami cuchnącego na sznurze prania, rosołu kipiącego na blasze pieca wiecznie bokiem puszczającego szkodliwe opary? A może...

Można radzić to, można radzić owo, można radzić i co innego. Można. Ale tak w ogóle - po co radzić? Po co i jakim prawem radzić? Że odpowiem jak Ubu: po hrówno! Powyższy zestaw troski to tylko pokaz nędzy dzisiejszej tendencji do bycia życiowym mądralą. Pokażcie mi jednego, który by nie wiedział najlepiej, jak żyć, by wyjść na swoje! Zrób, bracie, tak, idź tędy, śpiewaj to, myśl w prawo - a nikt cię, bracie, "nie wydyma", będziesz, bracie, na wozie, pięknie na wozie... Teraz, u nas, gdy sednem świata jest dylemat pewnego jeziora, które udawało glebę dobrą do odrolnienia, stań, bracie, po stronie... a wtedy, bracie, wyjdziesz na swoje, bo władza dobrze wie, co czyni, odrolniając glebę jeziora...

Rzecz w tym, że chudemu z La Manchy nikt, chwalić Boga, nie doradzał. Tamta żałość rycerska na koniu groteskowym i z uroczym kretynem za plecami - od początku do końca była tym samym: samotnością marzeń, samotnością snów, samotnością omamów, samotnością zagubienia między jawą a ciemnościami. I tym też jest "Quixotage" Zonia. Jak wszystkie jego opowieści - jest szeregiem teatralnych metafor, które nigdy nie gnębią cię sugestiami, co i jak masz o nich myśleć. Zawsze zostajesz sam. Oko w oko ze znakiem. I oko w oko z finałem.

Niewiele kapie ze snów samotnych. Takie jest sedno epilogu "Quixotage". Skład resztek. Biedne wiatraki, opuszczony wózek, opuszczony wieszak, opuszczony sakwojaż, opuszczony but. Krajobraz utraty. Tyle zostaje. Bardzo dużo. I płomyki, co syczą, bo właśnie przyszedł mały deszcz. Przyszedł spokojnie, tylko na chwilę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji