Artykuły

Kraków festiwalami stoi

Najciekawsze w tym sezonie były festiwale. Codzienność, jak to codzienność, nie zaskoczyła, niczego nie przewartościowała. Dobrze, jeśli spełniła obietnice - krakowski sezon teatralny podsumowuje Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Do festiwali zaliczam także re_wizje antyk w Starym Teatrze - choć to festiwal nietypowy, bo rozciągnięty na kilka miesięcy i prezentujący przede wszystkim własne spektakle, które weszły do stałego repertuaru. Nietypowy, ale bardzo udany. Pierwszą korzyść re_wizji można nazwać edukacyjną - pokazano spektakle oparte na dramatach rzadko ("Persowie", "Oresteja" [na zdjęciu], "Sejm kobiet", "Odprawa posłów greckich") bądź nigdy ("Ajas") w Polsce niewystawianych. Po drugie, żadne z przedstawień nie było odrobieniem obowiązkowej lekcji z antyku, ale osobistą wypowiedzią reżyserów, którzy odkryli w tekstach Sofoklesa, Ajschylosa, Arystofanesa, Kochanowskiego bliskie sobie tematy. Wspólnym tematem - rozgrywanym w różnych tonacjach - wydaje się wplątanie człowieka w machinę polityki. Każde z tych przedstawień pokazywało świat na krawędzi zagłady. Każde inaczej i z różnym powodzeniem. Najciekawsze spektakle re_wizji to: "Oresteja" Jana Klaty, "Odprawa posłów greckich" Michała Zadary, "Ajas" Marii Spiss oraz gościnne "Elektra" i "Ifigenia" Włodzimierza Staniewskiego i "Persowie" Dymitra Gotscheffa. Udało się udowodnić żywotność antyku, gorzej poszło ze współczesnym jego dziedzictwem - oczekiwana (bo i autorka głośna, i reżyserka na topie) premiera "Zbombardowanych" Sarah Kane w reżyserii Mai Kleczewskiej okazała się letnia i niezborna. Ze współczesną dramaturgią znacznie lepiej poradził sobie Paweł Miśkiewicz - jego "Przedtem/Potem" Rolanda Schimmelpfenniga to jedna z lepszych premier sezonu.

Inną festiwalową atrakcją były Dedykacje-Beckett. Beckett w polskim teatrze istnieje podobnie jak antyk - traktuje się go z szacunkiem, ale rzadko wystawia. Jak w "Ślubie" Gombrowicza - "Mama nie mama, ale lepi z daleka". A tu okazało się, że można, i że Beckett potraktowany osobiście może być i świetny, i komiczny, i poruszający. Udowodnili to przede wszystkim Serge Merlin ("Wyludniacz"), Giulia Lazzarini ("Radosne dni") i baletowy zespół Compagnie Maguy Marin ("May B.").

Udany był też Genius Loci w Łaźni Nowej - przegląd stołecznych scen alternatywnych pod hasłem "Stolyca da się lubić". Wrażenie robiły nie tylko przedstawienia (najlepiej wypadły monodramy: Krystyny Jandy "Ucho, gardło, nóż" i Małgorzaty Rożniatowskiej "Uwaga, złe psy"), ale i tłumy widzów szczelnie wypełniających obszerne sale Łaźni podczas przedstawień i dyskusji. Łaźnia ma duży potencjał - stała się chętnie odwiedzanym miejscem, czas teraz na własne spektakle, dla których naprawdę warto będzie pojechać na osiedle Szkolne. Bo jak dotychczas nie jest z tym najlepiej - ani poprawiona wersja "Edypa" w reżyserii Bartosza Szydłowskiego, ani "Kochałam Bogdana W." Pawła Kamzy, ani spektakle Piotra Waligórskiego nie były strzałem w dziesiątkę. Podobnie jest z niedawno osiadłym na ul. Gazowej Teatrem Nowym - miejsce jest modne, chętnie odwiedzane, ale czas na spektakle, które wykroczą ponad przeciętność. Na razie o produkcjach teatru ("Pan Jasiek" Bogdana Hussakowskiego, "Amok moja dziecinada" Iwo Vedrala) można powiedzieć, że są interesujące, i niewiele więcej.

A co w niefestiwalowej codzienności? Teatr im. Słowackiego kolejny raz postawił na przedstawienia zrobione tradycyjnie, co zaowocowało (również kolejny raz) wypraną z indywidualności i emocji nijakością. Takie były "Dzika kaczka" Ibsena w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz czy "Pułapka" Różewicza w reżyserii Krzysztofa Babickiego (sprawniejsza co prawda od "Dzikiej kaczki"). W "Tangu Piazzolla" w reżyserii Józefa Opalskiego broniła się jedynie muzyka Piazzolli w wykonaniu zespołu Tango Bridge. "Słoneczny pokój" na małej scenie udowodnił jedynie, iż Mariusz Wojciechowski niesłusznie uwierzył, że może być reżyserem. Na zakończenie sezonu Agata Duda-Gracz pokazała "Galgenberg" - spektakl nieco żywszy i ciekawszy od innych swoich produkcji na tej scenie.

Bagatela ma już trzy sceny - w tym dwie ambitne - ale i tak główną atrakcją są pokazywane na dużej scenie farsy. Wiadomo, że na "Mayday", "Mayday 2" czy "Mayday 5" (o ile takowy powstanie) ludzie przyjdą. Na Sarego pokazano w tym sezonie przeciętne "Małe zbrodnie małżeńskie" Ewy Marcinkówny i równie przeciętnego "Othella" Macieja Sobocińskiego. Sobociński ma wielkie ambicje, ale niedorównujące im umiejętności - nie potrafi ani pracować z aktorami, ani adaptować tekstu, ani projektować scenografii. W rezultacie powstało trzygodzinne widowisko zataczające się między kiepskim tradycyjnym aktorzeniem a wysiłkiem stworzenia współczesnego (i głęboko metaforycznego) teatru.

Na dużej scenie Teatru Ludowego hitem (ambitnym) miała być "Stara kobieta wysiaduje" Różewicza w reżyserii Henryka Baranowskiego z Anną Polony w roli tytułowej. Polony i Tomasz Schimscheiner robili, co mogli, ale spektakl się, niestety, nie udał. Za to na Scenie pod Ratuszem udały się przedstawienia może nie rewelacyjne, ale za to przyjemne, dobrze zagrane, dowcipne i niegłupie - "Wszystko o kobietach" Pawła Szumca, "Arabska noc" Tomasa Svobody, "Ja, suka i jej nowy koleś" Piotra Jędrzejasa.

Z propozycji Groteski dla dorosłych wolałabym zapomnieć o "Balu w Operze" Kuby Abrahamowicza. Propozycje dla dzieci - "Kopciuszek" czy "Dzikie łabędzie" - były lepsze, choć nie rewelacyjne.

Osobną sprawą jest Opera Krakowska. Rok temu mogliśmy mieć nadzieję, że dyrekcję opery przejmie Mariusz Treliński. Nic z tego nie wyszło i pewnie nie wyjdzie. Być może na pocieszenie przyjedzie gościnnie "Król Roger" Trelińskiego z Wrocławia... Nowa siedziba opery rośnie i nadal nie wiadomo, co się w tym gmachu będzie działo. Najprawdopodobniej będzie tak samo jak do tej pory - Opera Krakowska będzie teatrem prowincjonalnym, w którym reżyserują artyści sprowadzeni co prawda z zagranicy, ale wcale nie światowej klasy. Kiczowaty, nieudolnie "współczesny" "Don Pasquale" w reżyserii i scenografii Waltera Neivy z Brazylii najlepszym tego dowodem. Piotr Sułkowski, dyrektor artystyczny opery, zapowiada, że wraz z Akademią Muzyczną i PWST będzie kształcić reżyserów operowych. Jeżeli wzorem mają być ci, którzy tworzą w krakowskiej operze, to lepiej z tych zamiarów zrezygnować. A i szkoła teatralna w tym sezonie nie popisała się dyplomami. Studenci aktorstwa mogli doświadczyć, co to znaczy grać w przeciętnym przedstawieniu ("Arkadia" Krzysztofa Babickiego), musicalu z ciekawą muzyką, ale tandetną inscenizacją ("Sen nocy letniej" Leszka Możdżera w reżyserii Wojciecha Kościelniaka), czy w bajce dla dorosłych cierpiącej na przerost pomysłów reżyserskich ("Najzwyklejszy cud" Szwarca w reżyserii Natalii Łapiny). Dobrze przynajmniej, że niektórzy studenci i absolwenci wykazali się talentem poza szkołą - tak jak Maria Spiss reżyserująca "Ajasa" czy Krzysztof Piątkowski grający w "Galgenbergu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji