Artykuły

Pieśń początku świata

- Zadaniem festiwalu jest przywoływanie takich miejsc i kultur, które są mocno osamotnione wobec ofensywy internetu, globalizacji, banalnej popkultury - mówi Grzegorz Bral, dyrektor wrocławskiego Brave Festivalu, w rozmowie z Leszkiem Pułką z Dziennika.

Leszek Pułka: W deklaracji programowej na stronie festiwalu piszecie o zagładzie kultur, o zatapianiu przez cywilizację Zachodu tradycji, pieśni, obrzędów. Nie boisz się, że wśród takich haseł przepadnie radość życia?

Grzegorz Bral: Radość spotkania z innymi kulturami zależy od nas samych. Od tego, czy doceniamy różnorodność, odmienność, niezwykłość. Zaprosiliśmy zespoły wyjątkowe, chwalące świat, z którego pochodzą. Ci artyści kultywują tradycję, a w tym zawsze jest radość. Mówią o człowieczeństwie w sposób głęboki, nie zajmują się rozpaczliwą sytuacją człowieka we współczesnej kulturze.

To już trzecia edycja festiwalu. Według jakiego klucza dobierasz spektakle i pieśniarzy?

- Decydują moje podróże i zainteresowania teatralne. Także rekomendacje osób, którym bliska jest idea festiwalu. Poszukujemy czegoś, co nie zostało wyeksploatowane albo skomercjalizowane. Szukamy ludzi, zdarzeń i zjawisk, które w jakiś magiczny sposób ocaliła siła tradycji, siła więzi z poprzednimi pokoleniami. Ci artyści pokazują sztukę, która nie jest koncepcją, a doświadczeniem człowieczeństwa.

Mówisz o doświadczeniach trudnych do zdefiniowania przez laika.

- Ale łatwych do pokazania. Zadaniem festiwalu jest przywoływanie takich miejsc i kultur, które są mocno osamotnione wobec ofensywy internetu, globalizacji, banalnej popkultury.

Jesteś strażnikiem oryginałów?

- Archetyp Strażnika jest dla wielu intelektualistów wielką pokusą. Ja staram się tylko wydobyć na światło dzienne spektakle, pieśni czy tańce opowiadające o tożsamości człowieka. Dzięki temu festiwalowi wielu zadaje sobie podstawowe pytanie o tożsamość i uzyskuje odpowiedź, na ile jesteśmy jej świadomi i czym jest w dzisiejszej rzeczywistości. Pokazujemy im ludzi, którzy poprzez radość obcowania z kulturą, muzyką, teatrem, tańcem mówią: jestem tym, kim jestem.

Widzowie muszą być odważni, przyglądając się obcym kulturom?

Opowiem anegdotę, która dobrze opisuje, co znaczy zderzyć się kulturowo. Zabrałem swój spektakl o Gilgameszu do Australii. W Perth oglądali nas Aborygeni. Był wśród nich starzec - doświadczony i tajemniczy. Po spektaklu zaczekał na mnie i rzekł: "Opowieść o Gilgameszu, o przemijaniu jest jedną z najważniejszych opowieści mojego życia. Bardzo dziękuję za ten spektakl". Potem zapytał: "Ale czy widziałeś drzewo zasadzone na grobie zdechłej krowy?". Otworzyłem oczy ze zdumienia, bo nie zrozumiałem pytania, ale zaciekawiła mnie i dotknęła ta metafora. Zapytałem: , A gdzie jest to drzewo?". On wskazał mi miejsce. Poszedłem, znalazłem. Dopiero po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że matka Gilgamesza była krową. Starzec odpowiedział mi niezwykłą metaforą na moją metaforę. Zajęło mi trochę czasu, zanim zrozumiałem, gdzie się spotkaliśmy.

Tradycja musi wywołać pytanie o stereotypy?

- Przed rokiem gościliśmy tancerzy z Laosu. To był ich pierwszy w życiu wyjazd za granicę i myślę, że spotkanie z nami było dla nich większym wyzwaniem niż spotkanie z nimi dla nas. Język spektaklu był językiem dłoni, stóp, gestu, sygnałów dla Europejczyka kompletnie nieczytelnych. Lecz widzowie siedzieli jak zahipnotyzowani. Nie rozumieli języka, mowa ciała Laotańczyków była im obca. Chciałbym tu spotykać widzów, którzy mają odwagę przyznać się, że wszystko, w co wierzyli, mogło być grą pozorów.

Czy poszukiwacza "zatopionych pieśni" nie stresuje zegarek na ręce?

- Stresuje. Zegarek, telefon komórkowy i permanentny brak czasu. Ale nie mam wyjścia. Należę do kultury miasta i kultury projektów.

Obok spektakli i koncertów proponujesz wernisaże malarstwa.

- Chciałbym stworzyć festiwal, na którym będą się mieszać różne gatunki sztuki. Pamiętam, że któryś z naszych widzów uznał za jedno z ciekawszych wydarzeń wystawę malarstwa Mirka Antoniewicza. Towarzyszyły jej "zatopione pieśni" z Irkucka. Docenił połączenie obrazu ze śpiewem.

Czy Brave to festiwal dla zamożnych widzów?

- Wszystkie koncerty, spektakle i pokazy są w przystępnych granicach, możliwych dla młodych ludzi. Zakładamy, że jeśli uda nam się zebrać około 300 - 400 widzów na spektaklu, to odniesiemy duży sukces. A rozwijamy się skokowo - zaczynaliśmy od 2,5 tys. widzów, w ubiegłym roku mieliśmy 5 tys., w tym spodziewamy się około 10 tys.

Przedstaw prognozę teatralnej pogody na drugi tydzień lipca.

- Udało nam się skompletować tak wysokiej klasy spektakle, że nie mogę niczego z osobna zarekomendować. Ale polecam te kompletnie w Polsce nieznane, np. rytualne tańce ramion czarnoskórych Żydów etiopskich [na zdjęciu]. I organizacyjne mistrzostwo: dzięki pomocy finansowej rządu tajwańskiego będziemy gościć 20 osób z plemienia Bunyun, Aborygenów śpiewających najstarszą pieśń świata. Ta pieśń żniwna nazywa się "Pasi But But". Śpiewa ją ośmiu mężczyzn. Gdy któryś umrze, pozostali dobierają następcę. I tak od pięciu tysięcy lat. Nikt im nie dorówna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji