Artykuły

Niebagatelna "Pętla" w Drugiej Strefie

"Pętla" w reż. Sylwestra Biragi w Teatrze Druga Strefa w Warszawie. Pisze Bogumiła Lenarska w portalu Napis.pl.

Niezależny Teatr Druga Strefa pokazuje nam Hłaskę. "Pętla" w reżyserii Sylwestra Biragi to lekka farsa, zabawa z widzem i jego sentymentalizmem, ale przede wszystkim - chwytający za gardło krzyk rozpaczy, jakich wiele wokół nas.

Teatry offowe, czy też niezależne, wiele odróżnia od klasycznych, tych, do których "uczęszczamy". Tutaj po prostu jesteśmy. Ekipa Teatru Druga Strefa wielokrotnie już udowadniała nam, jak można ciekawie rozplanować przestrzeń, by widz uczestniczył w przedstawieniu. Nikt nie pozostanie biernym. Jednak nie oznacza to w żadnym wypadku wymuszonego skłaniania do współpracy publiczności, co mieliśmy już niejednokrotnie okazję obserwować w nawet najbardziej prestiżowych teatrach i co raczej zrzuca na nas poczucie wstydu i zażenowania. Teatr uczestniczący w wykonaniu Drugiej Strefy jest bardziej wyrafinowany, jednocześnie pozostając prostym i intuicyjnym.

Przestrzeń, którą ma do zagospodarowania reżyser przedstawień, jest sama w sobie niezwykła, gdyż teatr mieści się w dawnym warsztacie samochodowym, "w sercu cywilizacji", za którą możemy teraz śmiało postrzegać centra handlowe (w tym przypadku Galerię Mokotów), a jednocześnie jest do tej cywilizacji paralelny. Wystarczy kilka metrów, by zaraz koło Curtis Plazy znaleźć zapomnianą uliczkę, pełną magazynów i warsztatów. To tutaj. Wróćmy jednak do samej aranżacji sceny.

Publiczność usadawiana jest inaczej podczas każdego z przedstawień. W przypadku "Pętli" znajdujemy się bowiem pomiędzy dwiema scenami, na których odgrywane są kolejno, lub też równocześnie, sceny spektaklu. Często czujemy się jak widz meczu tenisa. Nawet gdy mówi tylko jeden z aktorów, stojący na jednej ze scen, nie możemy powstrzymać się od obserwowania reakcji aktora z drugiej sceny.

Lawirowanie pomiędzy farsą a okrutną powagą, szczególnie w perspektywie problemu alkoholizmu, odsyła nas do głośnego filmu "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Koterskiego. Najbardziej przerażające jest bowiem to, jak łatwo przychodzi nam bagatelizowanie naprawdę istotnego problemu, który szybko i skutecznie wypłukuje - nomen omen - człowieczeństwo z najbardziej wartościowej osoby. I tak oto śmiejemy się ze sposobu, w jaki znudzona barmanka (doskonała Beata Bójko) polewa wywracając oczyma wódkę z westchnieniem dotyczącym męskiego rodu, kiedy tubalnie, tym znanym nam z zapomnianych kafejek opryskliwym tonem, obwieszcza przybijanie kolejnych tabliczek o szkodliwym wpływie alkoholu na zdrowie. Jednak maskarada szybko zamienia się w schizofrenię. Zabawne sceny mijają nam szybko i niezwykle urokliwie. Kiedy nagle dochodzi jednak do prawdziwej tragedii, męczymy się w każdej sekundzie przepełnionej bólem.

Główny bohater dostał od reżysera alter ego. Dwóch Kubów rozmawia ze sobą, walczy, prowadzi dysputy. To jednak nie proste rozwiązanie nakazujące nam wierzyć, że jeden z nich to przegrany alkoholik, a drugi - jego pragnące trzeźwości ja. To nawet nie Kuba w różnym wieku. To ten sam człowiek, ten sam charakter, to samo rozdarcie, i ta sama maskarada. Pozornie teatralne gesty ustępują miejsca prawdziwemu, wyjącemu, ślepemu bólowi. Jest w nim i strach, i nienawiść, i agresja. Wszystko spowija mgła beznadziei. To ona jest najskuteczniej, najlepiej i najbardziej godnie podziwu oddana przez grę aktorską.

Każde z trojga aktorów miało do odegrania tak naprawdę kilka ról. Tomasz Zaród zachwyca naturalnością, zarówno kiedy jako skacowany alkoholik drżącą ręką zapala papierosa, jak i kiedy boi się każdej nadchodzącej minuty, ale także gdy po kilku kieliszkach zamienia się w uroczego bon vivanta podrywającego opryskliwą barmankę.

Beata Bójko to zarówno zniszczona przez Kubę Krystyna, która jest na tyle zdesperowana i tak bardzo próbuje być konsekwentna, że nawet w widzach budzi poczucie odrazy - zapewne tak, jak w samym Kubie. Jest także dawną, naiwną miłością Kuby z prowincji, która rozmarzonym tonem, otwierając szeroko oczy, sentymentalnie wspomina dawne spacery. Popisowym rolami są kolejne barmanki w nędznych knajpach.

Z kolei Jakub Wons to jakby ciągłe odbicie lustrzane Kuby. Gra zarówno samego Kubę, jak i następujących po sobie kolegów z knajp, kolejną knajpianą znajomość, wreszcie - oskarża. W każdej z tych ról przekonuje.

Cała sztuka ma jeszcze jeden poziom zabawy z widzem. Biraga nie zdecydował się na uwspółcześnienie Hłaski. To nadal te same bary, ta sama rzeczywistość w stylu Amatorskiej lub dawnej Poziomki. Z ciężkimi od kurzu zasłonami, z lustrami, plastikowym kwiatkiem w wazoniku, brudnym kieliszkiem i obrażoną na cały świat barmanką. Przestrzeń swojska, znajoma, choć powoli przestająca już istnieć (ile z gości Amatorskiej to alkoholowi turyści chcący poczuć atmosferę lat 80.?), w jakiś sposób - urzekająca.

Ale to nie wszystko. Gra światłem, przestrzenią i dźwiękiem, to coś, co zespołowi Teatru Druga Strefa udało się w sposób mistrzowski. Niebanalność rozwiązań i nastawienie na delikatny, podskórny efekt u widza, to wyjątkowe umiejętności. I tak naprawdę, potrzeba kroku w tył, jakiś czas po przedstawieniu (podczas refleksji w barze?), by dostrzec te środki, które wpływały na nasz sposób percepcji. I dostrzegamy to dopiero po kilku minutach, choć jesteśmy nią podświadomie podenerwowani i zestresowani tak naprawdę od pierwszego błysku

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji