Artykuły

Teatr Muzyczny sięgnął Bruku

Poziom artystyczny był bardzo zróżnicowany. Obok prawdziwych perełek trafiały się prezentacje wyraźnie słabsze. Przy okazji można postawić pytanie gdzie przebiega granica teatralności tej imprezy? Międzynarodowy Festiwal Teatralny Bruk opisuje Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Dyrektor Maciej Korwin potrafi przekonać młodzież do wizyty w Teatrze Muzycznym. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Bruk, zgromadził tłumy młodych ludzi w wieku gimnazjalnym i licealnym. Zakończyła się trzecia edycja tej imprezy, będącej częścią Bruk Summer Street Festivalu. Miało być od inspirująco, nowatorsko, energetycznie i było... momentami.

Tegoroczny teatralny Bruk w porównaniu z dwiema poprzednimi edycjami, zubożał o dwa przedstawienia. Tym razem widzowie mieli okazję zobaczyć cztery występy młodych artystów. W jeden weekend na gdyńskiej scenie pojawiły się zespoły o diametralnie różnym charakterze - L.U.C. w swoim pokazie "Haelucenogenoklektyzm" połączył najprzeróżniejsze środki przekazu, zobaczyliśmy też dwie ekipy breakdance`owe - WIECZNA WIOSNA OLD SCHOOL'OWCA CZYLI PO-LOCK-OWAĆ oraz FREESTYLE PHANATIX z "Busta Break" i wreszcie "na deser" wystąpiła w Gdyni ekipa Rosa Mei z onirycznym "Droomspel R.E.M." - spektaklem, który właściwie w pojedynkę bronił zasadności nazywania gdyńskiego festiwalu mianem teatralnego.

Czego można wymagać od młodych ludzi, którzy parają się sztuką? Tego, że zaprezentują coś nowego i odkrywczego. Co oglądaliśmy podczas tegorocznej edycji festiwalu? Niewiele nowości, mało teatru, dużo rozrywki - problem w tym, że ta rozrywka nie zawsze była najwyższych lotów.

Najpierw zobaczyliśmy koncert hip-hopowy z wieloma przebitkami filmowymi, teledyskowymi, przy akompaniamencie muzyki jazzowej na żywo. Połączenie różnych dziedzin sztuki - film, muzyka, śpiew, performance, a także elementy kabaretu - to połączenie ciekawe. Z występu L.U.C.-a zapamiętałem jednak tyle, że podczas swego show gadał z kubłem na śmieci, któremu później "zrobił dobrze". Nie dziwię się tym, którzy nie dotrwali do końca występu, bo to, co może interesować przez pół godziny, niekoniecznie będzie się podobać przez bite dziewięćdziesiąt minut. Wykonawcy zabrakło inwencji twórczej, więc zaczął powtarzać własne pomysły, zupełnie niepotrzebnie rozwlekając swój występ. Starał się przy tym przekazać rzeczy ważne, o których warto mówić - krytyka konsumpcjonizmu, alienacja, upadek prawdziwych wartości, czego dowodem postępująca i wszechogarniająca komputeryzacja, czy sprowadzanie wszystkiego do schematów gier komputerowych i tacy bohaterowie jak Lora Croft. Jednak aby dotrzeć do widzów, trzeba znaleźć właściwy język. L.U.C.-wi się nie udało. I nawet świetna muzyka m.in. Smolika i Leszka Możdżera to za mało. Najlepszym podsumowaniem występu było "pożegnanie" artysty, który chyba zdał sobie sprawę z tego, że swoim przydługim pokazem nie trafił do publiczności, bo "na do widzenia" wypiął się do widowni i poklepał po tyłku.

Inaczej zaprezentowali się wykonawcy WIECZNA WIOSNA OLD SCHOOL'OWCA CZYLI PO-LOCK-OWAĆ. Dobrych, znanych i lubianych piosenek było co niemiara, a do tego dużo tańca, dużo breakdance`u i... nic więcej. Miał być przegląd piosenki na przestrzeni lat w wykonaniu tanecznym, a wyszła zabawa pełna podrygów i wygibasów. O wiele za mało, by nazwać to teatrem tańca. Odniosłem wrażenie, że wykonawcy bawią się dobrze - ja pewnie też bym się tak bawił, gdybym poszedł na imprezę taneczną, ale byłem w teatrze i siedziałem w fotelu, podczas gdy oni na scenie urządzili sobie dyskotekę. Może parę beatboxowych kawałków zasługiwało na uwagę, ale i im można zarzucić to samo co L.U.C.-owi - było za długo i bez pomysłu.

Duńska grupa Freestyle Phanatix również dała pokaz tańca, ale zrealizowała go w sposób całkowicie odmienny od "WIECZNEJ WIOSNY...". Nie dość, że tancerze zaprezentowali breakdance na bardzo wysokim poziomie technicznym, to wprowadzili do swojego występu parę interesujących przerywników, w czasie których urządzili pokaz beatboxu, przegląd figur breakdance`owych i to, co najważniejsze - w odróżnieniu od poprzedników nie zapomnieli o publiczności, a wszystkich chętnych zaprosili na scenę na wspólny finałowy występ. I momentalnie tego wieczoru widzowie sami stali się aktorami, udowadniając, że b-boy`e i b-girl`s są wśród nas. Freestyle Phanatix stworzyłi prawdziwe widowisko, w którym widz nie był obserwatorem, a uczestnikiem.

Ostatnim z wykonawców teatralnego Bruku, była polsko-belgijska czy raczej belgijsko-polska grupa Cie13/Rosa Mei. Na Bruku występują od pierwszej edycji festiwalu. Ich sztuka różniła się od pokazów poprzednich uczestników. Po prostu to był teatr, a nie pokaz tańca, czy urozmaicony koncert hip-hopu. "Droomspel R.E.M." to połączenie ewolucji tanecznych na najwyższym poziomie (nie tylko najpopularniejszy na festiwalu breakdance, ale też taniec towarzyski i sportowy), świetnej muzyki i fascynującej opowieści o człowieku i jego życiowej walce. Spektakl rozpoczęło nawiązanie do biblijnego motywu Wieży Babel, i ludzi, którzy, choć podzieleni, za wszelką cenę próbują znaleźć wspólny język. Tym językiem dla tancerzy belgijsko-polskiej grupy jest taniec. Spektakl pokazuje walkę o swoją tożsamość. Każdy na swój sposób tę walkę podejmuje i inaczej ją rozumie. Występy taneczne przeplatane były wokalnymi popisami Oskara Mienandi - te czasami stanowiły komentarz do scen tanecznych, czasami były ich integralną częścią. Nie zabrakło m.in. przypowieści - jak choćby ta o oczekiwaniu na "Viktorię". Rosa Mei zaprezentowała teatr w pełnym tego słowa znaczeniu - teatr pełen wyrazu i treści. Było pięknie, wzruszająco i pouczająco (statystyka użycia słów przez ludzi dotkniętych depresją). Bardzo dobrze, że Rosa Mei pojawia się co roku w Gdyni w drugiej dekadzie czerwca. Dobrze byłoby podtrzymać tradycję festiwalu i zaprosić tę ekipę również za rok.

Międzynarodowy Festiwal Teatralny Bruk dobiegł końca, ale Bruk Summer Street Festival trwa i potrwa do 7. lipca. Należy przyklasnąć pomysłowi dyrektora Korwina. Zainteresować tyle młodych osób inicjatywą związaną z "obciachową" wizytą w teatrze to wielki sukces. Poziom artystyczny był bardzo zróżnicowany. Obok prawdziwych perełek trafiały się prezentacje wyraźnie słabsze. Przy okazji można postawić pytanie gdzie przebiega granica teatralności tej imprezy? Czasami więcej teatru było w nazwie festiwalu niż na scenie. Trudno nazywać teatrem pokazy breakdance`u, chyba, że zwrot "teatralny" odnosi się do miejsca, w którym te pokazy się odbywają.

Trochę zastanawia i smuci zarazem, że poza pierwszym i ostatnim występem nie było próby wypowiedzenia się przez artystów. Zamiast tego była zabawa i rozrywka. To prawda, że moralizowanie młodzieży ze sceny brzmi pretensjonalnie, ale istotą teatru jest przecież niesienie jakichś wartości - o tym nie można zapominać. A że można pogodzić jedno z drugim przekonał występ Rosa Mei. Na tegorocznym Bruku treść jednak wyraźnie przegrała z formą. Ale może następnym razem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji