Artykuły

Pobądź chwilę sam

Czytając słowa, co je ongiś w listach zamieścił, z których to listów Jacek Popiel stworzył scenariusz nocnej godziny - Wyspiański przypomina tamten czas końca XIX i początku XX wieku, kiedy tworzył tu polichromie i przejrzyste szklane barwy na zawsze wstawiał w wysokie okna - o "Poezji witraży" na Festiwalu - Wyspiański 2007 w Krakowie pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Gdy zamarł wysoko nad tłumem, na chórze przy organach Bazyliki oo. Franciszkanów, z boku czarnej tafli witraża "Bóg Ojciec. Stań się", w nieskazitelnie białej koszuli i ciemnych spodniach - nie był wiele większy od szklanego palca Boga Ojca. W dole, na dnie, Andrzej Seweryn, co przez godzinę był Stanisławem Wyspiańskim, czytał fragment "Księgi Rodzaju". Pierwszy dzień stworzenia... Drugi dzień stworzenia... Trzeci dzień... Lampa nad kartkami oświetlała twarz, ale słabo, słabo. To wszystko.

Żółty blask na czole Wyspiańskiego, biały Staś Konstanty - może dziesięcio-, może trzynastoletni - wysoko nad naszymi ciemnościami, i najwyżej, pod ostrym sklepieniem, dłoń Stworzyciela, dobrym światłem, co przyszło z Plant, wyłuskana z czarnej tafli szkieł "Stań się". Tyle było widać w epilogu seansu "Poezja witraży". Za chwilę Staś Konstanty zaśpiewa ostatnią pieśń. Wyspiański otworzy główne wrota i zniknie, skąd przybył, by przejść przez kościół i przyjrzeć się swoim liniom na ścianach i barwom swych witraży w sześciu oknach wokół głównego ołtarza. Tym właśnie był godzinny seans u Franciszkanów. Przejściem. Wędrowaniem pamięci, wędrowaniem nut, wędrowaniem światła. Od 22.00 do 23.00.

Czytając słowa, co je ongiś w listach zamieścił, z których to listów Jacek Popiel stworzył scenariusz nocnej godziny - Wyspiański przypomina tamten czas końca XIX i początku XX wieku, kiedy tworzył tu polichromie i przejrzyste szklane barwy na zawsze wstawiał w wysokie okna. Przypomina dawną swoją wściekłość. Przypomina tamten swój ból. Przypomina swą bezradność wobec ludzi piorunująco małostkowych. Wieczne jakieś użeranie się, wieczne jakieś taplanie się w sprawach pięciorzędnych, wieczne jakieś w kwestiach kolorów i kształtów linii kompromisy z prominentnymi "ślepcami" w habitach. Choćby groteskowy dylemat zwierzęcy. Nad pasem polichromii kwiatów miał być umieszczony fryz przedstawiający ptaki. I co? Nie przeszło... "Imaginuj sobie - pisze Wyspiański do Lucjana Rydla - ptaków nie może być w kościele franciszkanów."... Szkoda nerwów.

Trzeba miarkować furie pamięci. Cichnie więc czasem, bez słowa idzie środkiem głównej nawy i jest tak, jakby światło szło z nim, wydłubując z ciemności coraz to inne plastry ścian, inne fragmenty polichromii. Światło idzie po kwiatach. Cierń kwitnący, białe lilie, nieśmiertelniki... Wtedy też zespół instrumentalny ARSIS i Chór Cecyliański, i aktorzy, Ewa Kaim i Jacek Romanowski wygrywają, wyśpiewują muzykę Stanisława Radwana. Słychać modlitwę Konrada z "Wyzwolenia", słychać apologię snu z "Wesela", słychać fragmenty "Kwiatków św. Franciszka". Nuty wędrują nad kwiatami. Rumianki, słoneczniki, bławaty, maki, kąkole... W glifach coś jeszcze cudowniejszego: dziewanny, niezapominajki, jaskry, fioletowe wyki polne, błękitne dzwonki leśne... Frazy Leśmiana naraz pęcznieją w mózgu. "Czy pamiętasz, jak głowę wynurzyłeś z boru,/ Aby nazwać mnie Łąką pewnego wieczoru?" Zazgrzytały osty?

Wreszcie - ołtarz. Sześć wysokich okien. I światło, co przychodzi z zewnątrz i barwa po barwie wyłuskuje z sześciu czarnych tafli cztery "Żywioły" całe w liliach pąsowych, makach, irysach i grzebieniach płaskolistnych, św. Franciszka okutanego cierniami i złotymi różami, na końcu bł. Salomeę w kaczeńcach i liliach. Obezwładniający jest spokój blasku rozświetlonych tafli. Spokój właśnie. Jest tak, jakby wszystkie tamte stare, już ponadwiekowe małostkowości, pięciorzędności, "ślepoty" - do dziś zdychały na posadzce pod sześcioma blaskami. Znikają słowa Leśmiana, wraca coś zupełnie innego. Przychodzi finał "Divertimenta litewskiego" Josifa Brodskiego. Recytuję w duchu.

"Z ruchliwej jezdni skręcić możesz/ w zaułek na wpół ślepy; tam/ wejdź do kościoła, o tej porze/ pustego; pobądź chwilę sam/ i wprost w ogromne ucho Boskie,/ zamknięte przed hałasem dni,/ wyszeptaj trzy zaledwie zgłoski:/ - Odpuść mi."

Kto wie, może wsłuchując się w zapisaną w tych wersach przepaść między zdyszanym bełkotem miasta a doskonałym spokojem trzech wertykalnych zgłosek końca, słyszy się zarazem sedno "Poezji witraży" Popiela, Radwana i inscenizatora Bogusława Nowaka?

Wyspiański zaczyna czytać wersety "Księgi Rodzaju". Pierwszy dzień stworzenia - światło przychodzące z Plant wyłuskuje z czarnej tafli nad bramą główną szklaną dłoń Boga. Drugi dzień stworzenia - z boku jeszcze martwego witraża staje chłopiec w białej koszuli i szarych spodniach nie większy od szklanego palca nad nim. Trzeci dzień stworzenia, czwarty, piąty i szósty. Budzą się organy. Dzień siódmy, dzień święty. Biały chłopiec zaczyna śpiewać. Dobre światło Plant wolno rozświetla całą taflę "Stań się". Siódmy blask jest gotowy. Wyspiański opuszcza "Księgę Rodzaju", główną bramę otwiera na oścież i niknie, skąd przyszedł, by między kwiatami przejść przez pamięć o starych dniach malowania kwiatów. Zostaje jego szklany Bóg pod ostrym sklepieniem. Jest jak woda spływająca po stromych skałach, woda cała pokryta piórami pawi.

Przed nim, tu, w dole, na dnie bazyliki - my. Za nim - zdyszany bełkot miasta w ciemnościach. Pora wracać.

Festiwal - Wyspiański 2007. "Poezja witraży". Scenariusz Jacek Popiel. Muzyka Stanisław Radwan. Inscenizacja Bogusław Nowak. Kierownictwo muzyczne Mieczysław Mejza. Występy w Bazylice oo. Franciszkanów, plac Wszystkich Świętych 5 w dniach 22 i 24 bm.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji