Artykuły

Przegadana śmierć Aschenbacha

"Śmierć w Wenecji" w reż. Bogdana Kocy we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Pisze Magda Podsiadły w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Śmierć w Wenecji", premiera Teatru Pantomimy mogła się udać - gdyby tylko reżyser Bogdan Koca nie mówił, albo chociaż mówił niewiele.

W prologu mężczyzna siedzi w ciemności tyłem do widowni, z twarzą odbijającą się w trzymanym przed sobą lustrze, po czym podnosi się i odchodzi, a krzesło się rozsypuje. To antycypacja rozpadu, śmierci, które będą towarzyszyć umierającemu artyście.

Bohater spektaklu Kocy jak w złym śnie wędruje po Wenecji, naznaczonej epidemią cholery. Wędruje śladami urodziwego chłopca Tadzia, swojego alter ego z młodości.

Niełatwo było zmierzyć się z opowiadaniem Tomasza Manna, które przecież nie jest linearną opowieścią, a impresją o roli artysty i sztuki, o fascynacji pięknem, o przemijaniu. W pantomimie zderzenie tekstu z teatrem ruchu to zawsze eksperyment - tym razem, niestety, nieudany.

Gdyby Bogdan Koca tylko siedział na krześle w restauracji nad brzegiem Lido i przyglądał się w milczeniu wydarzeniom na scenie... To, że przez ćwierć wieku grał po angielsku na scenach w Australii, zaważyło na jego mówieniu w teatrze po polsku. Słuchanie tekstu w jego wykonaniu drażni. Finałowy monolog głównego bohatera, pisarza Gustava Aschenbacha, o pięknie i miłości skierowany do Tadzia (w oryginale do platońskiego Fajdrosa), brzmi okropnie pretensjonalnie, choć przecież - proszę zajrzeć do Manna! - wcale taki nie jest.

Spektaklowi szkodzą puste, nic nieznaczące obrazy, brak rytmu.

Choć zdarzają się też sceny bardzo udane, na których - gdyby tylko udało się je powiązać w sensowną całość - można było zbudować opowieść. Teatralną Wenecję zapełniają cudacy, trochę jak z commedii dell'arte, trochę jak z karnawału. Najniezwyklejszym cudakiem, najgroźniejszym i najobrzydliwszym, jest koncertowo zagrany przez Aleksandra Sobiszewskiego sutener-komediant z teatru kukiełkowego.

W tym niepotrzebnie przegadanym spektaklu najfajniej wypadają sceny z prostymi dialogami zapożyczonymi wprost z opowiadania, w wykonaniu mimów. Doskonały w roli pijanego hotelowego cyrulika był Mariusz Sikorski, który potwierdził swój talent ruchowy i objawił talent aktora dramatycznego. Świetnie wymyślona i brawurowo wykonana została postać zarazka o czterech rękach, nogach i dwóch głowach (Lucyna Piwowarska-Dmytrów i Monika Rostecka). To samo dotyczy sceny z bezwładnym trupem dziewczyny (Magdalena Kielar) wynoszonym ze sceny czy wejść zakochanej pary Arlekina i Kolombiny (Radomir Piorun i Katarzyna Sobiszewska). Żal wielki, że Koca zaprosił do udziału w spektaklu wielkiego Jerzego Kozłowskiego - i zupełnie z tego atutu nie skorzystał.

Efekt tych kilku zaledwie bardzo dobrych, oryginalnych scen wzmacniały świetne kostiumy Elżbiety Terlikowskiej.

Mam marzenie, by Koca wrócił po wakacjach do tego spektaklu i by powstała czysta pantomima. Reżyser - nawet jeżeli zostanie na scenie - to, jak Kantor, niech ewentualnie tylko mruczy i coś pokrzykuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji