Artykuły

Nostalgia utopiona w politycznym bajorku

"Artysta z ręką w nocniku", recital Ewy Dałkowskiej na Letniej Scenie przy Pompie w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Letni wieczór. W powietrzu wisi upał, a w mojej głowie wciąż łomoczą zbędne nuty wyśpiewywane przez jakichś dziwnych ludzi w Opolu.

Niby powinnam się przyzwyczaić, że letnie festiwale piosenki dawno straciły swoją rangę i rozmyły się na konkurujące z sobą imprezy poszczególnych stacji telewizyjnych, ale i tak ciągle zadziwia mnie fenomen takiej Dody, która wyśpiewuje coś o rozstaniu z mężem, czy innej pani, która jest znana, bo jest znana.

Jedyną nadzieją tego weekendu była Scena przy Pompie Teatru im. J. Słowackiego. Miejsce urocze, nazwisko śpiewającej tego wieczoru aktorki przednie, nawet temperatura wina taka jak Pan Bóg przykazał. Siadam w wiklinowym fotelu, ciesząc się na niezapomniany, letni wieczór, po którym nie będzie chciało się wracać do domu.

Na scenie pojawia się Ewa Dałkowska, w czarnej, stylowej sukience, która świetnie pasuje do pierwszej piosenki "Ja jestem po to by, kochać mnie". Pierwszy Łyk schłodzonego wina i myśli o opolskim nieporozumieniu odpływają w zaświaty. Ewa Dałkowska tłumaczy intrygujący tytuł recitalu "Artysta z ręką w nocniku". Jak się okazuje, właśnie w ten sposób kończy człowiek, który pozbywa się marzeń. Jest pięknie, tym bardziej że artystka za chwilę przenosi nas do Paryża, miasta marzeń właśnie, miasta, w którym może się zdarzyć wielka miłość. Przed oczami staje płyną ca wolno Sekwana, kataryniarz i wszystko to, co się kojarzy z francukim stylem. Nawet francuskie "er", podkreślane znacząco przez aktorkę, dodaje piosence komediowego pieprzyku.

No i na tym koniec. Nagle przestaje być pięknie. Artystka wpada w kabaretowe tony rodem z "Egidy" Jana Pietrzaka, z którą od lat jest związana. Znika poezja, cichną marzenia, a wino robi się zbyt ciepłe. Jego temperatura wzrasta wprost proporcjonalnie do wątpliwej jakości dowcipów politycznych. W subtelną, sceniczną mgłę z buciorami wkraczają bracia Kaczyńscy, Jan Maria Rokita ugina się pod ciężarem melodii "Janek Wiśniewski padł", a słowo lustracja smaga batem co wrażliwsze uszy widzów. Skończyła się znakomita interpretacja klasycznych tekstów, zaczął się opolski "Kabareton", z którego Ewa Dałkowska - jak sama się przyznała- przyjechała prosto do Krakowa.

I nawet kiedy postanowiła opuścić na chwilę polityczne bajorko, nie dała widzom szansy, by choć na moment ulegli nostalgicznemu nastrojowi. Przed piękną piosenką "Nikt, tylko ty", opowiedziała niezbyt wyrafinowany dowcip o artyście, który zakochał się w krowie, a cały jego problem polegał na tym, że miał daleko do całowania. Aktorka oświadczyła, że kiedy nastąpi blok piosenek o miłości, widzowie powinni mieć przed oczami właśnie ową krowę.

No i tę krowę widziałam do końca recitalu artystki i to ona zastąpiła mi poezję, której poszukiwałam w czerwcowy, letni wieczór, by odreagować telewizyjne rozczarownia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji