Zupa codzienna
- Jesteśmy siostrami, ale przede wszystkim przyjaźnimy się. To przekłada się również na podobne kierunki we wspólnym pisaniu. Nigdy nie miałyśmy problemu z ustaleniem koncepcji tekstu, tematu sztuki czy relacji między bohaterami. Obie jesteśmy od dzieciństwa wyczulone na językowy dowcip. Wyławianie pereł z języka to nasza rodzinna specjalność - mówi Amanita Muskaria (czyli siostry Monika Muskała, tłumaczka literatury niemieckiej i Gabriela Muskała, aktorka) w wywiadzie dla Wysokich Obcasów.
Amanita Muskaria - z łaciny: muchomor czerwony. Pod tym pseudonimem kryją się dwie siostry - Monika Muskała, tłumaczka literatury niemieckiej mieszkająca na stałe w Austrii, i Gabriela Muskała, aktorka. "Daily Soup", opowieść o trzech pokoleniach pewnej rodziny, jest ich drugą realizacją teatralną. Przedtem napisały "Podróż do Buenos Aires", obsypany nagrodami monodram, który miał premierę w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. W rolę Walerki wcieliła się Gabriela Muskała.
Kogo tak naprawdę kochają matka Polka, matka Niemka, matka Austriaczka, Włoszka, Greczynka? Kogo pragną codziennie widywać, czyich problemów wysłuchują z cierpliwością i przejęciem? Problemów swoich dzieci? Męża, matki? Nie, Ridge'a, Brook, Erica Forestera i Stephanie. Bohaterowie "Mody na sukces" w większości europejskich rodzin mają o wiele lepszą pozycję niż reszta domowników. Dla Foresterów zawsze znajdzie się czas, dla córki czy małżonka - niekoniecznie. Fenomen szmirowatego serialu, który tysiącom kobiet zastąpił prawdziwe życie, opisała w sztuce Amanita Muskaria, czyli siostrzany duet Monika i Gabriela Muskała. To już drugi wspólny tekst tłumaczki literatury niemieckojęzycznej i aktorki warszawskiego Teatru Dramatycznego. W pierwszym - "Podróży do Buenos Aires" - starzejąca się Walerka (w tej roli Gabriela Muskała) usiłowała posklejać swoje życie z uciekających wspomnień, twarzy i zdarzeń. W "Daily Soup" wspomnienia to wróg numer jeden. Trzypokoleniowa rodzina ucieka przed przeszłością w banał seriali i rytualnych posiłków. Ból, samotność, poczucie krzywdy zapychają schabowymi; smutek i rozczarowanie tłumaczą sobie niestrawnością. Zamiast rozmawiać, komunikują potrzeby gastronomiczne, zamiast dążyć do porozumienia, podkręcają telewizor. W prapremierowym wystawieniu 'Daily Soup' w Teatrze Narodowym (reż. Małgorzata Bogajewska) występują: Halina Skoczyńska, Janusz Gajos, Anna Grycewicz, Danuta Szaflarska.
MATKA: A o co ci teraz chodzi, co?
OJCIEC: O nic. Tylko że tobie nic powiedzieć nie można.
MATKA: To tobie nic powiedzieć nie można. Zresztą, czy ja coś mówię? (...)
Rodzinny obiad - to w wielu sztukach zapowiedź kłopotów. Brzęczą sztućce, stukają półmiski i nagle ktoś przerywa ciszę, krzycząc: 'Ojcze, molestowałeś nas przez całe dzieciństwo'. Albo: 'Giń, żono, wiem, że zdradziłaś mnie z ogrodnikiem'. W sztuce 'Daily Soup' wszyscy nieustannie gadają, obrażając się i raniąc, a potem... nakładają kolejną porcję zupy czy siadają przed telewizorem. A gdzie traumy?
Monika Muskała: Właśnie tam - w zajadaniu problemów i zagłuszaniu ich serialami. 'Daily Soup' to opowieść o pamięci - o wypieraniu, spychaniu, o mechanizmach rodzinnego przemilczania, przekłamywania, w którym wszyscy członkowie rodziny, chcąc nie chcąc, uczestniczą. Werner Schwab, którego sztuki tłumaczyłam, pisał, że 'pamięć tkwi w bebechach'. U nas pamięć tkwi w rodzinnym przewodzie pokarmowym i drąży od środka jak rak.
Gabriela Muskała: Najbardziej osobista historia i prawda może być ukryta nie w fabule, ale np. w godzinnym monologu o gotowaniu rosołu. Nasze inspiracje do 'Daily Soup' miały wiele źródeł. Matka, Ojciec, Córka Iwona i Babka to kompilacje wielu znanych nam, ale też zupełnie przypadkowych ludzi.
MM: To właśnie codzienność, codzienna krzątanina i paplanina mają podstawowe znaczenie. Zaczynamy sztukę od języka postaci, od zasłyszanego dialogu, zdania.
Przyjechał do Lwowa/ Akrobata Mucha/ Spadł z trzeciego piętra /I wyzionął ducha...
Wkleiły Panie do sztuki nawet lwowskie przyśpiewki swojej babci.
MM: Tak jak w naszej pierwszej wspólnej sztuce 'Podróż do Buenos Aires' inspiracją była jedna babcia, tak w tej sztuce druga babcia. Oczywiście tylko inspiracją, bo język postaci to zawsze zlepek kilku czy kilkunastu osób. Ale piosenki są autentyczne. Autentyczna jest też historia akrobaty, który występował we Lwowie i spadł z wysokości trzeciego piętra. Babcia faktycznie była przy tym jako dziecko... i wiem od Tomka Kubikowskiego, wicedyrektora artystycznego Teatru Narodowego, że był tam też mały Erwin Axer, późniejszy mistrz pokoleń reżyserów. W czasach, gdy nie istniała telewizja, taki widok musiał być straszliwym przeżyciem, czymś, co się rozpamiętuje.
Często Panie podsłuchują?
GM: Wcale nie trzeba podsłuchiwać. Wystarczy postać na przystanku, wsiąść do autobusu.
MM: Obie mamy dobrą pamięć słuchową, jesteśmy od dzieciństwa wyczulone na językowy dowcip... Zresztą to 'wyławianie pereł' z języka codzienności jest u nas rodzinne. Wujkowie, babcie, ciocie licytowali się w zasłyszanych śmiesznościach: 'A on wtencasz nomentalnie bęc go w caszkę', 'A piknoś ino po kolana' ('A pięknaś i niepokalana'...), 'Panie, nie jestem głodna, abyś przyszedł do mnie...'.
GM: W pociągu ludzie często rozmawiają głośno, nie zwracając uwagi na innych pasażerów. Do przedziału wchodzę jak do kina, w którym za chwilę będzie seans niespodzianka. Czasem wyławia się jedno piękne zdanie, czasem całą językową inspirację na postać do następnej sztuki. Wymieniamy się z siostrą SMS-ami typu: 'W sklepie, w kolejce do kasy: Udał się ten ślub Ewy. Było samych tylko wujów 13 rodzai '.
MATKA: Dobrze, że jesteś! Ja tu już dostaję fioła!
CÓRKA: Co się stało?
MATKA: Nic. A co się miało stać?
Tytuł to też gra językiem? 'Daily' kojarzy się z dziennikami prasowymi, szybką informacją nastawioną na skandale, 'soup' - z tradycyjną polską zupą, co to czasem za słona.
MM: 'Daily Soup' to parafraza określenia 'daily soap' - 'opera mydlana', czyli tasiemcowego serialu angażującego wielomilionową publiczność. Początkowy tytuł roboczy 'Daily Soap' zmodyfikowałyśmy tak, by nawiązać do głównego motywu naszej sztuki - do jedzenia. Codzienna zupa to nasz polski 'chleb powszedni'.
Podobnie jak seriale typu 'Moda na sukces' przemianowany u Pań na 'Szczęście i sukces'?
MM: 'Modę na sukces' odkryłyśmy przypadkowo podczas rodzinnych odwiedzin. Ciocie, babcie, kuzynki, sąsiadki - zapatrzone w ekran i zasłuchane w zupełnie bajeczną głupotę. Ten serial to kwintesencja opery mydlanej, to poezja bezmyślności. Na potrzeby sztuki obejrzałyśmy kilka odcinków. Dowcip i absurd leżały jak na dłoni - systematyczne studia były zbędne. Fascynacja 'Modą na sukces' nie jest zresztą polską specjalnością, ten serial jest obecny we wszystkich chyba telewizjach tzw. wolnego świata.
GŁOS MĘSKI: Zaczekaj. Uspokój się. To może być groźne dla dziecka.
GŁOS KOBIECY: Jakie życie miałoby nasze dziecko? Miałoby matkę, która ma dziecko, i ojca, który jest ojcem dziecka!
GŁOS MĘSKI: Widzę, że podejmiesz właściwą decyzję. Wszystko mi jedno, kiedy weźmiemy ślub. Grunt to unikać stresu.
GŁOS KOBIECY: Dziękuję. Wszystko pięknie. Tylko teraz nie wiem, kto jest moim ojcem.
GŁOS SPIKERA: Koniec odcinka dwa tysiące siedemset osiemdziesiątego czwartego.
A może polską specjalnością jest w takim razie topienie problemów w zupie i serialach?
MM: 'Daily Soup' została przetłumaczona na niemiecki i włoski. Włoski przekład prezentowany był w ramach Dni Polskiej Dramaturgii 'Polonia New Generation' w Neapolu na początku kwietnia. Włochom bardzo podobała się rodzinka przedstawiona w naszej sztuce, zwłaszcza dominująca matka żywicielka i sfrustrowany ojciec choleryk. Może włoski model rodziny przypomina trochę polski - silne więzi, które często są zależnością, uwiązaniem, nie mówiąc o podobnym znaczeniu rodzinnej kuchni, jedzenia, celebracji rodzinnych posiłków.
W Austrii, w której mieszka Pani od wielu lat, tych podobieństw jest pewnie więcej?
MM: Wiele wynika z tego, że Austria to także kraj katolicki. Można by powiedzieć, że schabowy i Wiener Schnitzel podobnie jak opery mydlane są w tych krajach spożywane w niedzielę tak jak komunia święta. A traumy? Jak wiadomo, rozliczanie funkcjonuje w Austrii inaczej niż na przykład w Niemczech. Niemcy się ze swoją historią rozliczyli dość wcześnie. Austriacy zaczęli pod koniec lat 80., w 50. rocznicę Anschlussu. I nadal podobnie jak Polacy wolą nie mówić wprost, zagadywać to, co istotne, rzeczami nieistotnymi, opowiadać bajki na temat swojej przeszłości. Dopiero autorzy, których tłumaczę - Thomas Bernhard, Schwab - wylali im pod nogi wiadro pomyj. Dlatego w naszym 'Daily Soup' niedojrzałość bohaterów, niemożność 'zdobycia się na siebie', wynika właśnie z nierozliczenia się z przeszłością.
Mówić dziś o pamięci to angażować się w wielką politykę, sprawy lustracji, jak np. Teatr Ósmego Dnia ze spektaklem 'Teczki'.
MM: Jeśli to się komuś kojarzy... Ale nie interesuje nas dokładanie komukolwiek czy odzwierciedlanie rzeczywistości. Nie chodziło o krytykę telewizji, nie napisałyśmy manifestu przeciwko operom mydlanym, zresztą przeciwko schabowemu także nie. Chodziło o pokazanie człowieka funkcjonującego w codziennych mikrosytuacjach. I przy wszystkich śmiesznościach, całej groteskowości i pokraczności, nieradzeniu sobie z fizjologią jest to portret ciepły.
GM: Interesuje nas w pisaniu język i pamięć. Ostatnio wybrałyśmy się do Argentyny. Odwiedziłyśmy tam naszą rodzinę - potomków dwóch sióstr naszej babci, które wyemigrowały do Buenos Aires w 1937 roku. Jedna jeszcze żyje, pojechałyśmy na jej 90. urodziny. Kiedy wyjeżdżała z Polski, miała niecałe 20 lat. Mówi po polsku bez obcego akcentu, ale językiem przedwojennym, który przeplata hiszpańskimi wstawkami. Pamięta piosenki, których nauczyła się w teatrzyku kościelnym w małej wiosce pod Bochnią i opowiada niezwykle dobrze zapamiętane zdarzenia z tamtego okresu jej życia. To chodzący dokument tamtych czasów, historii rodzinnych i języka polskiej przedwojennej emigracji.
To także język 'Podróży do Buenos Aires'.
MM: W 'Podróży...' stara kobieta próbuje przypomnieć sobie swoje życie, uporządkować je, wymienia zasługi, w okrągłych zdaniach stara się zamknąć jego sens - tymczasem pamięć wykoślawia jej wspomnienia, spod oficjalnej fasady zaczynają wydobywać się śmieszności, sens pierzcha, jakby uruchomił się złośliwy narrator...
GM: Występowałam z tym monodramem m.in. na Węgrzech i w Belgii. W Egerze publiczność podczas przedstawienia miała tłumaczenie, w Brukseli widzowie dostali tylko kilkuzdaniowy opis sztuki po francusku. Mimo to ludzie śmiali się i płakali, oglądali w ogromnym skupieniu. Temat 'Podróży do Buenos Aires' wszędzie wzbudza takie same emocje, bo jest uniwersalny.
Temat 'Daily...' także?
GM: Wiele osób, które czytały naszą drugą sztukę, odnajduje w niej swoją rodzinę: 'Jak to zrobiłyście, to jest przecież o moich rodzicach?!' albo 'Moja matka monologuje w ten sam sposób'.
MATKA (do Ojca): Nic, nic, czytaj sobie, mówię tylko, że ziemniaków nie ma... (do siebie) Człowiek kupuje, z wierzchu wygląda zdrowo, a w środku...
OJCIEC: Mam iść po ziemniaki?
MATKA (do siebie): ...pleśń, okropna trucizna... (...)
OJCIEC: Mówiłem, że kupię?
MATKA: Czytaj, czytaj... (do siebie) Ja tu zaraz... (do Ojca) A co piszą?
OJCIEC: Mam ci opowiadać?
MATKA: Nie! Tak tylko pytam.
OJCIEC: Mam czytać na głos?
MATKA: Ależ skąd, jak będę chciała, to sobie sama poczytam, czytaj, czytaj...
OJCIEC: O co ci chodzi?
MATKA: Ależ o nic, o nic mi nie chodzi! To ty się denerwujesz, nie wiadomo dlaczego.
MM: Te sklerotyczne wspomnienia lepszego rzekomo świata, w które ucieka Babcia, czy też kurczowe trzymanie się konwenansu, jakie uprawia Matka, to wszystko są pewne światy zastępcze, które pozwalają im obu przeżyć kolejny dzień i uciec od siebie, od dręczących wspomnień, od odpowiedzialności. Te kobiety mają cały arsenał uników.
GM: W ciągu dnia Matka zagłusza siebie i innych monologami, odkurzaczem i garkotłuczeniem. W nocy śpi na zimnych, ostrych sztućcach, które pomagają jej odciągnąć uwagę od tego, co ją naprawdę boli.
Skąd ta historia?
GM: Spanie na sztućcach to autentyczna przypadłość, która dotknęła w dzieciństwie pewną moją znajomą. Jako mała dziewczynka została umieszczona w prewentorium gruźliczym prowadzonym przez siostry zakonne. Z okna stołówki widać było cmentarzyk dziecięcy. Kiedy moja znajoma nie chciała jeść albo była nieposłuszna, siostry straszyły ją, że tam wyląduje. Spowodowało to u niej taką traumę, że po powrocie do domu długo nie potrafiła normalnie spać. Lunatykowała, wyciągała z szuflady sztućce, wysypywała je sobie do łóżka, kładła się na nich, uspokajała się i na nich spała.
Matka w nocy lunatykuje i cierpi, ale w dzień...
MM: ...sięga opiekuńczą ręką gdzieś głęboko w trzewia i uciska, międli, grzebie. Jedzenie, którym faszeruje domowników, staje się narzędziem terroru, przemocy, gwałtu. Ciało przestaje należeć do człowieka. Następuje takie zawłaszczenie poprzez żołądek.
W ogóle w rodzinach motyw pokarmowy jest chyba jedynym kontekstem, w jakim pojawia się cielesność. O innych jej sferach się nie mówi. To typowo katolickie.
MATKA (do Córki): Uważam, że to głupi pomysł. Jak ty to sobie wyobrażasz, że nie będziesz jadła mięsa w ogóle? (...) A zresztą, co ja, myślisz, będę dwa obiady gotować? (...)
CÓRKA: ...mam przecież kuchnię. Mogę sobie sama...
Matka zamiera z kotletem na widelcu. Ojciec podnosi wzrok znad talerza.
MATKA: Jak to sama? Dlaczego ty chcesz jeść sama...?
Czy młodzi ludzie nadal za późno się usamodzielniają?
GM: Niedawno mój mąż miał drobną stłuczkę w drodze do Krakowa, której efektem były ledwo widoczne zadrapania na obu samochodach. Jednak z kobietą, która wysiadła z drugiego samochodu, nie było żadnego kontaktu. Stała przy samochodzie jak sparaliżowana, z błędnym wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Nie odpowiadała na pytania, tylko wyjęła komórkę, zadzwoniła do matki i powtarzała bezradnie w kółko: 'Mamo, co mam robić? Nie wiem, co mam robić! Powiedz, co mam robić!?'. Dała aparat mojemu mężowi i dopiero on wraz z jej matką telefonicznie wszystko ustalili. Niedojrzałość dorosłych dzieci wynika z niedojrzałości ich rodziców, którzy nie mogli dojrzeć, bo nie pozwolili im na to ich niedojrzali rodzice.
Piszecie Panie razem, pod pseudonimem Amanita Muskaria, ale mieszkacie w różnych krajach. Czy da się zgodnie pisać sztuki przez Skype'a? Mailowo? Nie zdarzają się między Paniami konflikty międzynarodowe?
GM: Jesteśmy siostrami, ale przede wszystkim przyjaźnimy się. To przekłada się również na podobne kierunki we wspólnym pisaniu. Nigdy nie miałyśmy problemu z ustaleniem koncepcji tekstu, tematu sztuki czy relacji między bohaterami. Najbardziej 'spektakularne' i zabawne nieporozumienia dotyczą absolutnych drobiazgów. Pamiętam długi spacer po wiedeńskim parku, który zafundowałyśmy sobie kiedyś po całym dniu pisania. Zamiast się zrelaksować, przez ponad godzinę z wypiekami na twarzy wojowałyśmy o scenę piątą.
MM: Właśnie kończymy trzecią sztukę. W wakacje Gabrysia przyjedzie do mnie do Salzburga na parę tygodni, by wszystko zamknąć. Tekst ma roboczy tytuł 'Zjazd' - w podwójnym znaczeniu: zjazd rodzinny na święta i zjazd w sensie 'zwałka', 'zjazd po równi pochyłej'.
MATKA (zduszonym głosem): Ludzie mają takie straszne problemy. W głowie się nie mieści. (...) Jak to dobrze, że u nas wszystko jest dobrze.
Amanita Muskaria 'Daily Soup', reż. Małgorzata Bogajewska, premiera 26 maja, Teatr Narodowy w Warszawie [na zdjęciu].