Artykuły

Jestem intuicjonistą

- Bardzo bym chciał, ale nie piszę scenariuszy i nie należę do żadnej stajni aktorskiej, żyję w swoim świecie teatru piosenki Michała Bajora. Chciałbym, żeby ktoś znowu doszedł do wniosku, że ten facet umie grać, ale wielkich nadziei nie mam - mówi warszawski aktor i piosenkarz, MICHAŁ BAJOR.

Z MICHAŁEM BAJOREM, wybitnym aktorem i piosenkarzem, rozmawia Krzysztof Lubczyński

Winszuję z okazji obchodzonych dzisiaj przez Pana 50. urodzin. Jak Pan się czuje jako pięćdziesięciolatek?

- Bardzo średnio, nie lubię takich okrągłych rocznic. Myślę, że to odczucie wiąże się z wyobrażeniem sobie, że się przekracza teoretyczną połowę życia, owe wyśpiewywane tak często "sto lat, sto lat".

Po pamiętnych występach na festiwalach w Zielonej Górze i Sopocie, gdzie jako 16-latek zaśpiewał Pan brawurowo "Siemionowną", zaangażował się Pan najpierw w pracę aktorską, tworząc intrygujące kreacje w filmach "W biały dzień" Edwarda Żebrowskiego, "Był jazz" Feliksa Falka, "Limuzynie Deimler-Benz" Filipa Bajona, czy w nominowanym do Oscara "Hanussenie" Istvana Szabo u boku Klausa Marii Brandauera. Nie żal Panu filmu?

- Żal, ale niestety nie ja piszę scenariusze. Reżyserzy wbili sobie do głowy, że ja jestem teraz ten, co śpiewa. Do swoich filmów zaczęli natomiast angażować m.in. piosenkarki popowe albo grupy rockowe, co spowodowało bełkot, ponieważ oni źle grają, choć pewnie według nich ja z kolei lepiej gram niż śpiewam. No cóż, skoro jednak reżyserzy tak się uparli, to ich strata, bo gdyby mnie zaangażowali, to - tu będę złośliwy - mieliby więcej widzów, moich, piosenkowych. To kino artystyczne całkiem nie umarło, bo pojawiły się piękne filmy Andrzeja Barańskiego czy Roberta Glińskiego, ale jest w stanie szczątkowym.

Ostatnia, jako dotąd, Pana rola po długiej przerwie, to Neron w "Quo vadis" Kawalerowicza. Zagrałby Pan znów w filmie?

- Bardzo bym chciał, ale nie piszę scenariuszy i nie należę do żadnej stajni aktorskiej, żyję w swoim świecie teatru piosenki Michała Bajora. Chciałbym, żeby ktoś znowu doszedł do wniosku, że ten facet umie grać, ale wielkich nadziei nie mam. Kawalerowicz zaryzykował i wygrał, przynajmniej gdy chodzi o moją rolę.

Brakuje Panu takiego kina, w jakim brał Pan udział, także jako widzowi?

- Brakuje, ale mam wrażenie, że przez politykę i decydentów telewizji i radia, to kino odeszło w przeszłość nieodwracalnie. Ilość papki, którą szczególnie młodym ludziom serwują media, wmawiając, że to jest właśnie kanon i wzór, spowodowała, że ta publiczność jest zainteresowana wyłącznie pstrokacizną. Młodemu pokoleniu zrobiono ogromną krzywdę, oduczając młodych ludzi od myślenia i wyobraźni, choćby od czasu do czasu, odbierając im też wybór. Ta oferta poszła po najmniejszej linii oporu, więc włosy stają mi dęba, gdy oglądam telewizję i słucham radia. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie chodzi mi o to, by puszczano bez przerwy moje piosenki. Jednak między moim śpiewaniem, które nazywam popem literackim, a - nazwijmy to - trele-morele w stylu "aj law ju bejbi", jest jeszcze jakiś środek, ale ten środek również odrzucono, więc mamy eskalację złego gustu kultury.

W tym roku mija 20 lat od ukazania się Pana pierwszej płyty "Michał Bajor Live". Jak postrzega Pan te 20 lat śpiewania i jego ewolucję ze swojego punktu widzenia?

- Zachowując siebie, nie zdradzając literackości, od 1998 r. wprowadziłem do swojego śpiewania więcej melodyjności, przez co zyskałem większą liczbę słuchaczy, ale wciąż są to słuchacze wysmakowani. Dlatego też nie zamieniłbym się z żadnym X czy Y na kariery.

Dlaczego najczęściej śpiewa Pan o miłości?

- Ale to chyba każdy najwięcej śpiewa o miłości, od Edyty Geppert po Dodę.

Tak, lecz Pan śpiewa o niej w sposób - w najlepszym znaczeniu tego słowa - tradycyjny, co by świadczyło, że wielu ludzi za takim nienowoczesnym kształtem miłości tęskni, skoro ma Pan tylu słuchaczy..

- Możliwe, ale przyznam, że gdy śpiewam, to nie za bardzo się zastanawiam, nie kombinuję, skąd bierze się takie a nie inne wzruszenie. Jestem raczej intuicjonistą

Jakie mam Pan teraz plany?

- Nagrywam piętnastą, jubileuszową płytę, której premiera odbędzie się pod koniec września. Będzie w niej dużo nowych rzeczy, kompozycji związanych z tańcami, czyli np. z charlestonem, walcem, flamenco, tangiem, bossanovą. Będzie to płyta estradowo-taneczno-melodyjna, z zachowaniem wspaniałych tekstów moich stałych autorów, do których ostatnio dołączyli m.in. Andrzej Poniedzielski czy Jacek Bończyk. Do tego dojdzie kilku młodych kompozytorów, czyli będzie także oddech młodego pokolenia. Ta płyta będzie puentą moich poszukiwań od 1998 r.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji