Artykuły

Ponura biesiada

"Biesiada u hrabiny Kotłubaj" w adapt., reż. i wykonaniu Ireny Jun w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Życiu.

Dziwną tradycją początku każdego niemal warszawskiego sezonu teatralnego była otwierająca go artystyczna katastrofa. Miło donieść, że tę nową świecką tradycję tym razem zarzucono.

Teatr Studio od piątku serwuje ucztę artystyczną, czyli Biesiadę u hrabiny Kotłubaj, przyrządzoną przez Irenę Jun (na zdjęciu). To całkowicie autorski spektakl tej wielkiej damy polskiej sceny. Irena Jun sama przygotowała adaptację młodzieńczego opowiadania Witolda Gombrowicza i pewną ręką poprowadziła wykonawczynię tego monodramu. A jest nią sama Irena Jun. Adaptatorka, reżyserka i aktorka podały nam teatralne danie o smaku, o który coraz trudniej w naszym teatrze. Nie jest to bowiem danie postne, lecz uczta smaków najwyższej subtelności.

W tekst słynnego opowiadania Gombrowicza aktorka włączyła fragmenty Dzienników, a także autokomentarze pisarza, odnoszące się do własnej twórczości. Na tyle już razy grywaną na scenach miniaturę Gombrowicza padło nowe światło, pokazujące, jak zmagał się on z nieustannym konfliktem tego co w człowieku szlachetne, z najniższymi i najciemniejszymi rejonami naszego ducha.

Pandemonium, w które przeradza się wieczór u hrabiny jest śmieszne, ale i autentycznie groźne. Irena Jun po mistrzowsku przechodzi od wykwintu do błazenady i okrucieństwa. Stosuje zabieg, na który mogą pozwolić sobie tylko najwięksi mistrzowie słowa: nieustannie wciela się w postaci opowiadania Gombrowicza, jest onieśmielonym i osłupiałym z przerażenia narratorem, po chwili zmienia głos stając się wytworną Kotłubaj, a już za chwilę ściąga usta i w okamgnieniu przeistacza się w groteskową bezzębną markizę. Demonicznej biesiadzie towarzyszy muzyka wykonywana przez zespół, będący kwintesencją najwyższego smaku w naszej cywilizacji: kwartet smyczkowy, grający bynajmniej nie arcydzieła kameralistyki, lecz popularne tanga, co dodatkowo jeszcze rzuca dość podejrzane światło na rzekomo wysublimowany smak wytwornego towarzystwa. Patrzmy na ten popis wielkiej sztuki scenicznego słowa, cieszmy się nim, póki jeszcze jest to nam dane. Irena Jun posiadła najwyższą tajemnicę swojego zawodu: cyzelowania każdej frazy, nadawania pojedynczemu słowu najsubtelniejszych emocjonalnych odcieni. O następców artystów klasy Ireny Jun będzie coraz trudniej. Dobrze się stało, że dyrekcja Teatru Studio dała nam możliwość obcowania twarzą w twarz z tą aktorką, która wiele lat temu ustaliła w polskim teatrze kanon interpretacji Becketta, a która doprawdy zbyt rzadko ma okazję prezentacji swego kunsztu w wymiarze, na jaki zasługuje.

I tylko jeden zgrzyt w czasie tej Biesiady. W trakcie spektaklu w kieszeni pewnego starszego jegomościa zadzwonił telefon komórkowy. Ten bez żenady wyjął aparacik i publicznie odsłuchał (niewątpliwie) ważną wiadomość. To swoiste novum obyczajowe w naszym teatrze, więc odnotujmy je z kronikarskiego obowiązku. Gdybym nie wiedział, że to prostactwo - gotów bym pomyśleć, że to jeden z gości hrabiny, który wreszcie odsłonił nam swe prawdziwe oblicze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji