Artykuły

Mam swoja drogę

- Niektórzy uwielbiają lansować się na bankietach. There is no business like showbusiness. Ale czy ja muszę w tym uczestniczyć? Ciągle mam nadzieję, że o mojej pozycji decyduje to, co prezentuję na ekranie, a nie gdzie bywam - ROBERT GONERA w rozmowie z Barbarą Hollender.

- W serialu Glina Władysława Pasikowskiego gra pan policjanta. Człowieka z przeszłością i tajemnicą - bliższego porucznikowi Halskiemu z Ekstradycji niż nieskalanym stróżom prawa, do jakich przyzwyczaiły nas komiksy o kapitanie Żbiku.

- Jerzy jest rzeczywiście człowiekiem złamanym. Musi uporać się ze stresami swojego zawodu i z niespełnieniami, jakie przynosi mu życie prywatne. Ma problemy z alkoholem, ze sobą. To cena, jaką płaci za balansowanie na granicy dobra i zła, za stykanie się na co dzień ze zbrodnią i śmiercią. Ale jest znakomitym profesjonalistą, który pracuje w bardzo ciężkich warunkach. Dla aktora zagranie postaci tak skomplikowanej i niejednoznacznej to bardzo ciekawe zadanie.

- Dla tego zadania wycofał się pan przed rokiem z telenoweli M jak miłość. Pański Jacek musiał wyjechać do Moskwy. Żałuje pan tej decyzji?

- Nie, staram się w ogóle nie żałować decyzji, jakie w życiu podejmuję.

- Telenowela daje aktorowi poczucie stabilizacji...

No, przynajmniej do pierwszego kaprysu scenarzysty.

- Ale też wymaga innego typu aktorstwa, chyba płytszego. Trudno budować postać, nie wiedząc, jak potoczą się jej losy. Znam reżyserów, którzy boją się aktorów zadomowionych w operach mydlanych.

- Kiedy zacząłem grać Jacka, wielokrotnie słyszałem pytanie, dlaczego ja - aktor z Długu, przyjmuję rolę w telenoweli. Odpowiadałem, że trudno dyskutować z okolicznościami. Po filmie Krauzego nie miałem żadnych propozycji. Dlatego byłem szczęśliwy, kiedy pojawiła się szansa pracy w zawodzie, wśród dobrych aktorów, zwłaszcza że scenariusz zapowiadał się interesująco. Artystą się bywa: wielkie kreacje tworzy się rzadko i tylko w wybitnych filmach, których nie ma wiele. Żyć i pracować zaś trzeba na co dzień. A co do telenowelowych zagrożeń - nie lubię stwierdzeń, za którymi kryje się podział na aktorów telewizyjnych i kinowych. Myślę, że aktorzy dzielą się na dobrych i złych.

- I nie sądzi pan, że serial może stać się dla aktora szufladką, z której trudno wyjść?

- Może dla młodych ludzi, którzy nie pokazali jeszcze, co potrafią. I też nie jestem o tym do końca przekonany. Zwykle słyszy się opowieści o tym, jak Janusz Gajos latami wyzwalał się z Janka Kosa z Czterech pancernych. Ale nikt nie zastanawia się, kim byłby on dzisiaj, gdyby tej roli nie zagrał i w piękny sposób nie zmierzył się z jej legendą.

- Więc gra w telenoweli nie niesie niebezpieczeństw?

- Nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie takiej popularności. Trzeba umieć stawić jej czoło, nie dać się zwieść pułapkom, zachować siebie.

- Udało się panu? Niedawno w Vivie ukazał się wywiad, w którym mówi pan o swojej nowej miłości. Był ilustrowany pana zdjęciami z żoną i dzieckiem. Zgodził się pan na to, by dziennikarz wszedł w pana prywatność...

- Unikam hipokryzji. Jeśli ktoś podchodzi na ulicy i prosi o autograf, to wolę go z radością dać, niż długo się tłumaczyć, że nie chcę tego zrobić. Aktor, który decyduje się na grę w popularnym serialu, automatycznie staje się osobą publiczną i widz chce o nim wiedzieć jak najwięcej. A widza trzeba szanować.

- Na początku swej kariery aktorskiej był pan związany z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Czy nie tęskni pan za scenicznymi deskami?

- Jestem na propozycje teatralne otwarty, po Glinie zagrałem w spektaklu w Legnicy. Ale za stałym etatem nie tęsknię, bo wiąże się z nim zbyt wiele ograniczeń.

- A co z fabułą? Mówił pan o ciszy, jaka nastąpiła po Długu. Żal, że nie potrafimy lansować aktorów, wykorzystywać ich wtedy, gdy są w znakomitej formie.

- W Polsce nie działa winda, która pomagałaby dyskontować sukces. Ale też zdaję sobie sprawę, że takie obrazy jak Dług to coś wyjątkowego. Sposób pracy przy tym filmie, jej intensywność, zespół ludzi, który udało się zebrać, wiara, że powstaje coś ważnego - takie doświadczenia rzadko się zdarzają. Szkoda, że Dług nie został należycie wypromowany, staram się jednak zawsze skupiać na pozytywach i myślę sobie, że tak musiało być. Może po wielkim szumie musi nastąpić cisza... Może w tym zawodzie trzeba czasu, żeby się odnowić.

- Od jesieni będzie pan uczył w PWST we Wrocławiu. Co pan powie młodym ludziom o zawodzie aktorskim?

- Chciałbym im przekazać przekonanie, że do jego uprawiania poza talentem, warsztatem i pracowitością potrzebna jest pasja. Dzięki niej nawet najmniejszy epizod może przynieść spełnienie.

- A jakie są koszty uprawiania aktorstwa?

- Rozchwiane życie emocjonalne. Wiele rzeczy się w nas odkłada. Po każdej roli, zwłaszcza trudnej, trzeba od nowa lądować w życiu.

- Nie można po zejściu z planu czy ze sceny odciąć się od roli?

- Nie wierzę, że tworząc trudną rolę, aktor jest w stanie zwyczajnie zejść z planu i powiedzieć do widzenia. Nasza praca polega na żonglowaniu emocjami. Trudno się od nich uwolnić. Po Długu bardzo dużo czasu zajęło mi wyciszenie się. Zresztą chyba w żadnym zawodzie nie da się funkcjonować od 8 do 16. Nawet sprzedawanie marchewki wymaga pasji.

- Po latach kariery aktorzy czasem mówią, że ten zawód im nie wystarcza. Zaczynają szukać czegoś innego, próbują reżyserować. Pan także szykuje reżyserski debiut.

- W moim przypadku nie chodzi o poczucie niespełnienia w aktorstwie. Moje ambicje reżyserskie zawsze szły równolegle z aktorskimi. Ciągle coś piszę, wymyślam projekty.

- O czym chciałby pan opowiedzieć, gdy sam stanie pan za kamerą?

- Akcja serialu Wolna sobótka toczy się w miejscowości Sobótka pod Ślężą. Ale tytuł nawiązuje także do czasu, kiedy ludzie nie pracują i każdy zajęty jest sobą. Mam też scenariusz filmu, który dzieje się w trzech planach czasowych - w latach 30. XX wieku w Pradze, w roku 1969 w okolicach Wrocławia i współcześnie. Chciałbym sportretować Dolny Śląsk - miejsce, w którym zawsze tak dziwnie splatała się historia. Szukam prawd uniwersalnych, ale wierzę, że dochodzi się do nich, pokazując ludzi zanurzonych w rzeczywistość.

- Sam jest pan chyba bardzo przywiązany do Wrocławia. Nigdy się pan z niego nie wyprowadził, choć pewnie łatwiej by się pracowało, gdyby przeniósł się pan do Warszawy.

- Taka decyzja kosztuje mnie trochę wysiłku i wyrzeczeń, ale podyktowana jest potrzebą serca. Mam we Wrocławiu rodzinę, dom, środowisko. Jestem stamtąd i nie ma powodu, żeby to zmieniać. Kilka lat temu, grając w niemieckim filmie, spotkałem ludzi, którzy mieszkali w różnych miejscach - w Barcelonie, po niemieckiej stronie Szczecina, a pracowali razem. W dzisiejszych czasach łatwo się przemieszczać.

- A jednak aktorzy często przeprowadzają się z mniejszych ośrodków do Warszawy. Są bliżej wytwórni, bywają na bankietach i premierach, przypominając reżyserom o swoim istnieniu.

- Każdy ma swoją drogę. Niektórzy uwielbiają lansować się na bankietach. There is no business like showbusiness. Ale czy ja muszę w tym uczestniczyć? Były okresy, kiedy chodziłem na przyjęcia, i takie, kiedy odsuwałem się. Jednak ciągle mam nadzieję, że o mojej pozycji decyduje to, co prezentuję na ekranie, a nie gdzie bywam.

- Często przyjmuje pan rolę w filmach niezależnych. To eksperyment, przygoda, odświeżenie?

- Wszystko razem. I jeszcze taka satysfakcja, że mogę kogoś wesprzeć. Występując w filmie Krew z nosa Dominika Matwiejczyka, pomogłem mu doprowadzić do jego realizacji. Przekazuję młodym ludziom cząstkę własnego doświadczenia. To mnie motywuje do pracy - często w trudnych warunkach, bez pieniędzy. Ale też dzięki temu nie tracę kontaktu z rzeczywistością. Z tych młodych ludzi wyrastają potem ciekawe osobowości. Tak było choćby z Przemkiem Wojcieszkiem. Zagrałem w jego pierwszym filmie Zabij ich wszystkich. Dziś z prawdziwą satysfakcją obserwuję jego kolejne realizacje.

- Co by pan robił, gdyby nie był pan aktorem?

- Bardzo wcześnie podjąłem decyzję o zdawaniu do PWST. Ale jednocześnie złożyłem papiery na filologię polską, więc może byłbym nauczycielem? Chciałem też kiedyś studiować leśnictwo.

- Miłość do lasów została, bo podobno chce się pan przeprowadzić pod Wrocław.

- Jeśli żyje się w takim kotle, jakim jest film, to choćby na krótkie chwile trzeba się wyciszyć.

- Dom jest ważną odskocznią?

- Bardzo ważną, zwłaszcza teraz, gdy urodziło mi się dziecko i wiem, że muszę stworzyć mu dom. Nie chodzi nawet o cztery ściany, lecz o poczucie bezpieczeństwa, stabilność rodziny.

- Zawodowe marzenie?

- Staram się nie snuć planów. Nie myślę o konkretnej roli czy wyjeździe do Hollywood, choć chciałoby się oczywiście zrobić jakiś międzynarodowy film i zanurzyć się w inną kulturę. Ale jeśli pani nalega... Chciałbym zapracować na święty spokój na starość.

Robert Gonera

Gra jedną z głównych ról w serialu Glina Władysława Pasikowskiego, którego emisję rozpoczyna w czwartek TVP 1. Telewidzowie znają go dobrze jako Jacka z telenoweli "M jak miłość", dla kinomanów jest przede wszystkim szantażowanym biznesmenem z "Długu" Krzysztofa Krauzego. Robert Gonera ma na swoim koncie wiele ról teatralnych, m.in. w spektaklach Krystiana Lupy i Tadeusza Bradeckiego i kreacje w ok. 20 filmach. Obecnie przygotowuje się do debiutu reżyserskiego. Jest ojcem 14-letniej córki i kilkumiesięcznego syna".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji