Artykuły

Bajka, która nie ma kresu

Włoski reżyser Francesco Carrozzmi przyjechał do Supraśla, żeby opowiedzieć o Wierszalinie - teatrze na końcu świata, który kreuje nowe światy. Premiera na Krakowskim Festiwalu Filmowym 4 czerwca. To rzecz o przenikaniu się dwóch żywiołów - artystycznego i prywatnego - i o wspólnym ujściu tych skrajności: histerycznym, bolesnym, ale także oczyszczającym. "Wierszalin" jest pełen pozornego chaosu. Na tych samych prawach funkcjonują prywatne rozmowy, przekleństwa, studiowanie recenzji prasowych, dzwoniące telefony, miłosne wyznania po pijaku, próby i zachwycenia co banalna drzemka na teatralnej kanapie - pisze Łukasz Maciejewski w Dzienniku.

Najpierw jest pięknie. Grzybowszczyzna, Krynki, Supraśl... Białystok jest daleko. Niby to tylko 12 kilometrów, a przecież wydaje się jakby podróż do Supraśla trwała całą wieczność. Wielkomiejski środek świata zmienił wewnętrzną topografię. Rozbuchana zieleń, oswojona kurzawa, maleńkie kapliczki, wielkie przestrzenie. W końcu trzeba się jednak zatrzymać. Na ulicy Kościelnej stoi otwarty drewniany budynek. Siedziba teatru Wierszalin w Supraślu nie przypomina klasztoru, a jednak - do pewnego stopnia - jest eremem. To miejsce, w którym pracują teatralni wyznawcy pod wodzą ich przeora Piotra Tomaszuka. Trochę bluźniercy, trochę jurodiwego. Takie porównania brzmią zapewne nieco trywialne, ale nie ma w nich wiele przesady. Już w jednej z pierwszych scen dokumentu Tomaszuk mówi, że Wierszalin jest dla niego quasi-Kościołem: - Jeżeli jestem pytany, czy sztuka jest drogą do Boga, czy do człowieka, odpowiadam zawsze, że jest tylko drogą do Boga. Białostocczyzna to prawosławie i katolicyzm, Polacy i Białorusini, dwie religie i dwie wizje świata. Nie tylko religijnego. W Supraślu obok siebie stoją prawosławny monastyr, kościół katolicki i opuszczony kościół protestancki. Nie ma już tylko Żydów. Białostockich chasydów jakby wyjętych z "Austerii" Stryjkowskiego. Piotr Tomaszuk, opowiadając o swoim teatrze, przywołuje motyw "Snu nocy letniej" Szekspira. Piękną i perwersyjną bajkę, która nie ma kresu, a może jest tylko snem lub marzeniem, które nazajutrz zakończy się potężnym kacem. Taki sen to Wierszalin.

Wierszalin znowu ma świetny czas. Wydarzeniem sezonu jest najnowszy spektakl Piotra Tomaszuka "Wierszalin. Reportaż o końcu świata", z kolei jego ubiegłoroczne przedstawienie "Bóg Niżyński" właśnie dostało Grand Prix na Festiwalu Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni. Francesco Carrozziniemu, młodemu, zaledwie 24-letniemu włoskiemu filmowcowi, autorowi głośnej etiudy "Twisted Tango" z Bryanem Adamsem, udało się zarejestrować moment, w którym rodzi się teatr. A raczej sytuację, w której zawłaszcza on życie jego twórców. Prywatność staje się sceniczną maską, a maska życiem. "Wierszalin" Carrozziniego 4 czerwca zostanie pokazany w konkursie międzynarodowym Krakowskiego Festiwalu Filmowego.

To rzecz o przenikaniu się dwóch żywiołów - artystycznego i prywatnego - i o wspólnym ujściu tych skrajności: histerycznym, bolesnym, ale także oczyszczającym. "Wierszalin" jest pełen pozornego chaosu. Na tych samych prawach funkcjonują prywatne rozmowy, przekleństwa, studiowanie recenzji prasowych, dzwoniące telefony, miłosne wyznania po pijaku, próby i zachwycenia co banalna drzemka na teatralnej kanapie. A zatem zniechęcenie i znużenia ale także euforia. Finałem będzie premiera. W filmie Carrozziniego oglądamy bowiem przygotowania do premiery "Boga Niżyńskiego". - Czytam "Dziennik" Niżyńskiego i zaczynam płakać - mówi Piotr Tomaszuk. - Rozumiem jego szaleństwo, wielkość i upadek. Rozumiem swój płacz. Zdeklasowany bóg tańca Wacław Niżyński (Rafał Gąsowski) jest dzisiaj chory i na wpół obłąkany, ale po raz ostatni chce odtańczyć żałobną mszę za duszę zmarłego opiekuna i kochanka Sergiusza Diagilewa. Niżyński, odrzucony schizofreniczny bóg, nie potrafi wyrzucić Diagilewa z pamięci. Wraca, żeby na zawsze zniszczyć wspomnienia. Oglądamy okrutny taniec, wyzyskujący ruinę dawnego talentu geniusza, a na jego tle wystraszone albo rozwibrowane oczy chorych umysłowo w sanatorium w Kreutzlingen. Miłość jest chorobą umysłu - mówi Tomaszuk. Jak modlitwa.

Włoskiemu reżyserowi udało się wejść bardzo głęboko w zamkniętą teatralną tkankę. Zrealizowany za amerykańskie pieniądze "Wierszalin" pozytywnie wyróżnia się na tle do bólu autoryzowanych dokumentów o tzw. wielkich twórcach teatru albo o tzw. teatralnych wydarzeniach. Carrozzini nie jest grzeczny, jest zadziorny - na przykład kiedy pokazuje zerwaną próbę, konflikt między aktorem i reżyserem, pijanego członka trupy albo złośliwe komentarze aktorów. I okrutny, kiedy portretuje samego Tomaszuka, teatralnego demiurga, który jednocześnie potrafi być bardzo stereotypowym człowiekiem. Chwilami odnosi się wręcz wrażenie, że "Wierszalin" nie pokazuje zastanej rzeczywistości supraskiego teatru w artystycznej formie, tylko tę rzeczywistość rejestruje wprost. To jednak złudzenie, bo film operujący meandryczną formą jest starannie skomponowany, porządnie zmontowany, tyle że do bólu szczery i niezakłamany. Przypomina, że przygotowanie ważnego spektaklu to nie urocze dusery na stylowej, secesyjnej kanapie, rozmowy jak u cioci na imieninach, o pogodzie i recenzentach. To burza mózgów. Niepogoda sumień. Twórcze kłótnie i nietwórcze konflikty. Chyba tylko z podobnego tygla emocji, z radości i zwątpień może narodzić się znakomity spektakl. Jak "Bóg Niżyński". Oraz znakomity film. Jak "Wierszalin".

WIERSZALIN

USA 2007

Reżyseria: Francesco Carrozzini

Krakowski Festiwal Filmowy

Premiera 4 czerwca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji