Jak w PRL-u
"Pijany na cmentarzu" w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Lidia Cichocka w Echu Dnia.
Było strasznie, było śmiesznie, lecz trochę za długo - tak można by w skrócie podsumować ostatnią premierę Teatru imienia Żeromskiego.
Młody reżyser Piotr Sieklucki, znany z tego, iż od adaptacji konkretnych sztuk woli składać sceny z różnych utworów znanych autorów i z nich tworzyć odrębne historie, tym razem zainteresował się Markiem Hłasko.
ŚWIETNE ROLE
Bohaterem "Pijanego na cmentarzu" jest Franciszek Kowalski, znany z "Cmentarzy" Marka Hłaski. Młody, zapalony działacz partyjny, prawa ręka sekretarza miejskiej organizacji Lepsze Jutro, który bezwzględnie wykorzystuje stanowisko, gnojąc ludzi za absurdalne przewinienia. Postać to wyjątkowo antypatyczna, w imię ideałów potrafi zadenuncjować własnego ojca. Kiedy sam za obrazę partii spada ze stołka na próżno żebrze o pomoc u rodziny i znajomych. Zostaje mu tylko wódka. Na scenie jak w kalejdoskopie pojawiają się ludzie: rodzice, znajomi, przyjaciele, towarzysze. Łącznikiem między nimi jest Franciszek, ale trzeba przyznać, że chociaż każda z tych scen to swoista perełka, to pogubić się można w ich natłoku. Mnogość wątków i spraw jest tak duża, że zaczyna ginąć to, co najważniejsze. Widz czuje się jak na przeglądzie etiud filmowych.
Aktorzy czują się w nich jak ryby w wodzie. Edward Janaszek, odgrywający pijaka i przyjaciela z dawnych lat, jest groteskowo śmieszny i tragiczny, Paweł Sanakiewicz w trzech wcieleniach doskonały, dorównują mu towarzysze: Mirosław Bieliński, Marcin Brykczyński i Janusz Głogowski oraz para seniorów, grający rodziców Maria Wójcikowska i Edward Kusztal. Rewelacyjną kreację stworzył Dawid Żłobiński, jego kelnerka jest jakby żywcem przeniesiona z filmów Barei, a na potrzeby roli aktor nauczył się nawet robić na drutach. Nowa w kieleckim zespole Marzena Ciuła pokazała, że ma nie tylko ciało, ale także talent i wspaniały głos. Słuchanie piosenek w jej wykonaniu to prawdziwa przyjemność. Hubert Bronicki w roli Franciszka .był przekonywający jako prawa ręka sekretarza POP, w drugiej części zdecydowanie mniej.
ŚMIECH I PROSTEST
Bardzo wiele scen pokazujących absurdy PRL przyjmowano śmiechem, jednak zamarł on, kiedy zebranie partyjne zaczęło się toczyć nie na scenie, a w sali i wszyscy widzowie stali się niemymi świadkami upadlania ludzi. Na protest zdobyła się jedna trzecia, która odmówiła powstania i odśpiewania-"Międzynarodówki". Pomysł z rozsadzeniem aktorów między widzami był bardzo dobry. Takie zastosowanie kamery i wyprowadzenie akcji poza scenę, kiedy podążamy za bohaterem do komisariatu, dało efekt piorunujący.
Sieklucki spróbował opowiedzieć o tragicznych czasach PRL dostępnie, czyli z humorem. Dla starszych był to taki śmiech przez łzy. Młodzież powinna bawić się, wychwytując odniesienia do współczesności: Giertycha, Gilowskiej, Łyżwińskiego i Anety Krawczyk. Nie sposób jednak nie zauważyć dramatu pokolenia PRL, o którym Hłasko pisał: "Szliśmy do życia, a przywiedli nas na cmentarze. Nie znamy nic prócz terroru i rozpaczy".