Artykuły

Kiepski "Faust" na otwarcie

"Faust" w reż. Eimuntasa Nekrošiusa z Teatru Meno Fortas z Wilna i "Śmierć komiwojażera" w reż. Luka Percevala z z Schaubühne am Lehniner Platz z Berlina na XVII Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Kontakt w Toruniu. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

"You never get what you expect" "nigdy nie dostaniesz czegoś się spodziewał" mówi stare angielskie przysłowie. Pierwsze dwa dni toruńskiego festiwalu Kontakt są żywym potwierdzeniem tej obiegowej mądrości.

Inauguracja miała zacząć się wielką ucztą. Następnego dnia miano podać danie równie smakowite. Danie główne okazało się mało świeże i niestrawne, deser też nie był tak smakowity jak go zachwalano.

Festiwal otworzył litewski "Faust" [na zdjęciu] wyreżyserowany przez legendę Kontaktu, czyli samego Eimuntasa Nekrosiusa. Bywalcy festiwalu narobili sobie apetytu, bo Nekrosius - obecny przed laty każdego niemal roku - na kilka lat zamilkł. Od "Otella" minęło sześć lat. Guru litewskiego teatru powrócił jednym z największych arcydzieł, jakie wydala ludzkość.

Można było spodziewać się zmiany stylistyki, artystycznego przełomu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. W trakcie oglądania tego gigantycznego przedstawienia trwającego cztery bite godziny, a obejmującego zaledwie fragment dramatu Goethego, można było zadać sobie pytanie, jakie recenzje otrzymałby polski reżyser średniego czy starszego pokolenia, który takie dzieło wystawiłby w którymś z naszych teatrów.

Z pewnością nie zostawiono by na nim suchej nitki. Nekrosius otrzymał za swojego "Fausta" recenzje zdawkowe, ale po głębszym wczytaniu się w nie można odczytać i niedosyt, i konfuzje piszących. No bo jakże to - czekamy tyle lat na nowe przedstawienie, a na scenie widzimy znane od lat kucania, przysiady, gonitwy. A całą tę gimnastykę uzupełnia jeszcze niezbyt wyrafinowane aktorstwo.

Nekrosius tak się w swoim "Fauście" zapędził, że zapomniał właściwie o fabularnym ciągu. Nie wiadomo, co dzieje się na scenie, nie wiadomo nawet, czemu Małgorzatę uwięziono. A wszystkiemu towarzyszy snująca się muzyka, która niczego nie tłumaczy, niczego nie wzmacnia, nie puentuje. Kulturalny hipermarket. Muzycznym hitem przedstawienia jest Scherzo h-moll Chopina, sparafrazowana kolęda "Lulajże Jezuniu" towarzysząca Małgorzacie. I co to ma znaczyć? Że niby Małgorzata to Matka Boska albo Dzieciątko Jezus???

Litewski teatr był dekadę temu objawieniem dla części polskiej krytyki. Dziś fala tego entuzjazmu opadła. Dzieła świętej litewskiej trójcy: Nekrosiusa, Tuminasa i Korsunovasa, obnażyły się po latach. Jest w nich zdecydowanie mniej niż do niedawna usiłowano wmawiać polskiej publiczności.

Hitem tegorocznego Kontaktu miała być także "Śmierć komiwojażera" Arthura Millera w reżyserii Luka Percevala. Nie jest to tak wielkie rozczarowanie jak nekrosiusowy "Faust" - choć daleko do teatralnej ekstazy. Jeden z najgłośniejszych niemieckich reżyserów przywiózł do Torunia przedstawienie mieszczące się w czterech TIR-ach wypełnionych roślinnością. Ustawiona na scenie klubu "Olimpijczyk" zmieniła ją w gigantyczny busz, na którego tle rozgrywa się tragedia człowieka, któremu w krótkim czasie całe pracowite życie wali się w gruzy.

Jednak rytm przedstawienia Percevala wyznacza siedzenie na obowiązkowej u Niemców kanapie z dermy, oglądanie telewizora, co pewien czas tylko wybuchająca sprzeczka. Świat Millera u Percevala jest wyjątkowo trywialny i tandetny, tak jak trywialna i tandetna jest Kobieta uosabiająca tęsknoty nieszczęsnego komiwojażera. U Percevala jest to cycata dziwa, uboga i gorsza wersja Marylin Monroe z niedrogiego peepshow. Ubogi i paskudny jest ten świat - i właściwie nie ma tu komu współczuć. Można ten dramat Millera czytać i tak. Jednak ci, co mieli szczęście widzieć Janusza Gajosa w spektaklu w reżyserii Kutza, wiedzą, że można zagrać to przedstawienie inaczej. Znacznie bardziej przejmująco.

U Percevala aktorzy grają ze słynną niemiecką lekkością - nie ma metafor, nie ma niedopowiedzeń. Jeśli postać wybucha gniewem - to obowiązkowo musi toczyć pianę z pyska. Jeśli jest mowa o erotyzmie - to koniecznie łapie się partnera za genitalia albo uprawia się subtelne gry z samym sobą.

Może to kogoś podnieca - nas zdecydowanie nie. Jest jednak w tym przedstawieniu scena, która jakoś je ocala. Nad trupem Williego zbierają się wszyscy: nieudani synowie, gówniarz pracodawca, który wylał go z posady, a teraz fotografuje nieboszczyka wypasioną widoekamerą, tandetna dziwa zamienia się w żałobnicę poprawiającą nieboszczykowi ubranie. Wszyscy są z Willym. Za późno.

Zapytają Państwo - a czemu miały służyć te cztery TIR-y z roślinnoścą, ten busz na scenie, który przywołałem na samym początku mojej korespondencji? No, żeby było ładnie i inaczej. I tyle. Żadnego znaczenia. Tylko to.

Na tym tle pozornie nieefektowna "Plaża" pokazana przez gospodarzy Festiwalu, czyli zespół Teatru im. Wilama Horzycy, była oazą zdrowego rozsądku i rzetelnego podejścia do sztuki teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji