Artykuły

Gdańsk. Ryszard Ronczewski gościł w Cannes

To nie pierwszy film w Cannes z pana udziałem? Z Ryszardem Ronczewskim rozmawia Gabriela Pewińska.

- Pierwszy był "Kanał" Wajdy. Kiedy "Kanał" dostał Nagrodę Specjalną Jury Festiwalu w 1957 roku... to ja w Cannes byłem pierwszy raz, ale niestety, tylko na ekranie, duchem... Nic dziwnego, grałem tam zaledwie epizodzik. Ekipę aktorską reprezentowali Teresa Iżewska i Tadeusz Janczar. Gdyby tak się zdarzyło, że mógłbym uczestniczyć w pokazie specjalnym "Kanału" w tym roku, pół wieku po tamtym pokazie, byłbym na sali jedynym polskim aktorem z tamtej obsady... Nie udało się, niestety. Minęliśmy się z Andrzejem Wajdą na korytarzu. On szedł na projekcję swojego filmu, a my - to znaczy ekipa niemieckiego obrazu, w którym wystąpiłem - biegliśmy na kolejne spotkanie z prasą. Film ten - "A potem nadejdą turyści" Roberta Thalheima, miał światową premierę właśnie w Cannes, ale nie zdobył, niestety, żadnej nagrody...

To zaproszenie do Cannes w tym roku to piękne podsumowanie pana filmowej kariery. A wszystko zaczęło się w latach 50. od filmu "Podhale w ogniu"...

- Wystąpiłem w nim, będąc jeszcze studentem albo już absolwentem szkoły teatralnej. Byłem naiwny, głupi jak but, nie miałem pojęcia o grze aktorskiej, kamery bałem się jak psa złego w zaułku, świadomego grania to tam nie było.

A kiedy pan zaczął marzyć o Cannes?

- Nigdy nie marzyłem! Półtora miesiąca temu zadzwonił telefon. To był Robert Thalheim. Razem z ekipą byli już po wypiciu butelki szampana... Krzyczał do słuchawki: Ryszard! Nasz film jest nominowany do Cannes! I od tego momentu zacząłem śnić mój piękny sen... Mam przed nosem jeszcze plan naszego (w podróży towarzyszyła mi żona) pobytu: odlot, Gdańsk, 20 maja, na miejscu srebrne bmw do mojej dyspozycji, z kierowcą, nr telefonu do tego kierowcy, znakomity hotel, godzina po godzinie, wszystko dokładnie opisane, gdzie jemy, gdzie udzielamy wywiadów...

Tak pan sobie to wyobrażał?

- Czy ja sobie wyobrażałem? Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mogę być obiektem takiej powagi! Film kończy się długą sekwencją mojej twarzy. Z boku lecą napisy, ja jadę samochodem, rozglądam się, zapalam papierosa, a w tle "Dziwny jest ten świat" Niemena. To jest lejtmotyw filmu. Kiedy teraz opowiadam o tym, mam gęsią skórkę... Potem światło gaśnie, znów się zapala, wstają moi koledzy realizatorzy... Podnoszę się i ja. I naraz owacje! Usłyszałem jedynie szept żony: - Tylko się nie rozbecz... Widziała, że mam łzy w oczach...

Na zdjęciu: Ryszard Ronczewski w filmie "A potem nadejdą turyści", reż. Robert Thalheima.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji