Zagubiony w lustrze. Po premierze w Teatrze Jaracza
Głównie czarne dziury składają się na pana reżysera Zbigniewa Brzozy widzenie sztuki Davida Mameta "Edmond". Portret statecznego przedstawiciela amerykańskiej klasy średniej, faceta w krawacie od rana do wieczora, który postanawia rzucić dom, żonę i zmienić swoje życie, zgubił się między kolejnym wygaszeniem świateł oraz dręczącym czekaniem na następną sytuację.
Zrywając z mieszczańskim życiem, Edmond stacza się na dno. Skopany przez szulerów, wyląduje na śmietniku, trafia do burdelu, kupuje w lombardzie nóż, który oczywiście zostanie użyty, w końcu ląduje w więzieniu. I tu w jednej celi z psychopatycznym zbirem (Mariusz Jakus) dozna olśnienia, poczuje radość z obcowania z kumplem, otuli go kołderką i zachwyci się: "Ale dzień!".
A zaczęło się intrygująco - mężczyzna odbija się w lustrze i za chwilę jego wizerunek odchodzi. Niestety, potem cala historia w relacji Brzozy staje się coraz bardziej pusta w środku. Nawet trup nie ożywi akcji - bohater zabije kelnerkę (Katarzyna Cynke), z którą wcześniej poszedł do łóżka, wciąż zmieniające się miejsca, ale filmowe sytuacje wymagające szybkiego montażu zupełnie się rozsypują. Z całego przedstawienia w pamięci zostają kolejne minuty w ciemności wypełnione muzycznym łomotem autorstwa Jacka Grudnia oraz dźwięk przesuwanych ścian zaznaczających kolejną przestrzeń. Szkoda talentu Ireneusza Czopa (Edmond) i plejady świetnych aktorów pojawiających się w tym spektaklu tylko po to, by "coś" się działo.
To nie jest wart uwagi finał sezonu renomowanej sceny.