Artykuły

Janácek z Marylin Monroe

"Sprawa Makropoulos" Janácka - druga inscenizacja Krzysztofa Warlikowskiego na deskach paryskiej Opery - właśnie zeszła z afisza. Spektakl się podobał - nie bulwersował jak ubiegłoroczna "Ifigenia" Glucka, choć nie wniósł nic nowego do teatralnych koncepcji reżysera. Co więcej, powielił znane z innych przedstawień pomysły, stając się wzorcowym przykładem współczesnego inscenizacyjnego recyklingu - pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Dzieło Janácka, które miało swą premierę w Brnie w 1926 r., zostało oparte na komedii Karla Eapka. Niekończąca się afera spadkowa, w którą uwikłane są dwa zwaśnione rody, zyskuje nowy wymiar, gdy do gry wkracza Emilia Marty. Słynna śpiewaczka operowa ma klucze do rozwiązania zagadki. Ona sama jest prawdziwym "monstrum" żyjącym 337 lat - to Emilia Marty, ale też Ellian MacGregor, Eugenia Montez, a tak naprawdę Elina Makropoulos, urodzona na Krecie w 1575 r., posiadająca sekret długowieczności sfabrykowany przez jej ojca, nadwornego cyrulika cesarza Rudolfa II. Opowieść Eapka to wymarzony temat z jednej strony do odmalowania mieszczańskich intryg, z drugiej portretowania tajemniczej E.M. wcielającej się w różne postaci, rozpoznającej kochanków z przeszłości, pragnącej za wszelką cenę odzyskać cudowną recepturę...

Pomysł Warlikowskiego na Janácka był niestety banalny - powiązanie nieśmiertelności Marty z wieczną sławą gwiazd kina: Marilyn Monroe, Marleny Dietrich, Glorii Swanson. Emilia Marty zostaje więc Marilyn Monroe. Koncepcja Warlikowskiego, co trzeba przyznać, jest bardzo dobrze konstrukcyjnie przemyślana, trzyma się formy, lekko się ją ogląda, tyle tylko że swój pomysł, wcale przecież nie oryginalny, reżyser osiągnął oczywistymi środkami. Zbyt oczywistymi.

Już na początku oglądamy film złożony z sekwencji scen z "Bulwaru Zachodzącego Słońca" Wildera, "King Konga" Coopera, z obrazków z życia Monroe. Motywy te powracają między aktami. Kontekst, w którym Warlikowski buduje inscenizację, zostaje nam podany na talerzu. Wystylizowana Emilia Marty nie mówi nic od siebie, mamy w niej widzieć jedynie ucieleśnienie piękna, wieczny symbol seksu. Jak skończy, też wiemy do razu - zwłoki Marilyn pojawiają się w migawce już na początku opery. Projekcje wideo nie są zatem uzupełnieniem inscenizacji - mówią wszystko za nią. Gdy Emilia pojawia się w II akcie w ręku gigantycznego King Konga, zabawa zaczyna się na dobre. Cytatów i aluzji tu co niemiara.

Pomysł odniesień do ikon popkultury sam w sobie nie jest zły, gdyby jednak Warlikowski zbudował swoje postaci od nowa, efekt byłby znacznie ciekawszy. A tak Emilia została Marilyn niezależnie od tego, czy chce tego libretto, czy nie. Reżyser nie zapomniał także o swych ulubionych "gadżetach" - pisuarach i umywalkach (pojawiających się w niemal każdej inscenizacji), troszczy się, byśmy o nich nie zapomnieli - czy akcji nie można było umieścić w innej przestrzeni? Zbyt wiele tu uproszczeń, choćby w porównaniu ze znacznie ciekawszą realizacją Nikolausa Lehnhoffa pokazywaną w kilku teatrach europejskich (m.in. w Deutsche Oper w Berlinie), z przepięknie ujętym scenicznie upływem czasu.

Warlikowski na podstawie Eapka zbudował własną historię. Pomogli mu w tym bardzo dobrzy śpiewacy i aktorzy przy okazji: Angela Denoke jako Emily oraz Charles Workman (Albert Gregor) i Vincent Le Texier (Jarosław Prus). Spektakl sprawnie poprowadzony przez Czecha Tomasa Hanusa wiele mówi o Warlikowskim, niewiele jednak o operze Janácka. Ciekawe, jaki pomysł znajdzie nasz reżyser na "Parsifala" Wagnera, którego Opera Paryska wystawi w przyszłym sezonie.

Leoš Janácek "Sprawa Makropoulos", Opera Bastille w Paryżu, 18 maja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji