Artykuły

Teatr jest dużo lepszy od kina

- Prawda jest taka, że z teatru dostaję lepsze propozycje. Ze świata filmu nie mam właściwie żadnych. Nikt nie przychodzi do mnie i nie mówi mi, żebym zrobił film. Teatr jest bardziej normalny. Ktoś coś proponuje, zaczyna próby i w końcu nadchodzi czas premiery. Pracując w teatrze, mam pewność, że przedstawienie zostanie zrealizowane - mówi czeski reżyser PETR ZELENKA, który wyreżyseruje własną sztukę w Starym Teatrze w Krakowie.

Petr Zelenka, najpopularniejszy w Polsce czeski twórca filmowy ("Opowieści o zwyczajnym szaleństwie", "Samotni"), na początku maja przyjechał do Krakowa, aby zrealizować w Starym Teatrze przedstawienie według własnego scenariusza. Główną rolę - pedofila, który zamierza publicznie wyznać swoje grzechy - reżyser napisał specjalnie dla Krzysztofa Globisza.

To jednak nie koniec planów Zelenki. Wkrótce ruszą zdjęcia do jego nowego filmu z polską obsadą. Petr Zelenka ma na swoim koncie dwa Czeskie Lwy za "Guzikowców" i "Rok Diabla". Mimo że w naszym kraju postrzegany jest głównie jako autor komedii, twierdzi, że chce robić przede wszystkim poważne filmy, do których humor jest tylko dodatkiem.

Max Fuzowski: Pańskie "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" były już kilkakrotnie przenoszone na deski naszych teatrów. Teraz w Teatrze Współczesnym można obejrzeć sztukę "Teremin". Jednym słowem panuje u nas istna zelenkofilia.

Petr Zelenka: Skąd bierze się ta zelenkofilia - nie mam zielonego pojęcia. Widziałem jedną wersję polskich "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Podobały mi się tylko połowicznie. Reżyser Agnieszka Glińska położyła tam nacisk na motyw miłosny, jednak ja pisałem tę sztukę z myślą o wątku rodzinnym. Najważniejsze było dla mnie pokazanie tego, co dzieje się między głównym bohaterem a jego ojcem. W warszawskim spektaklu nie jest to niestety tak wyraźne.

Teraz przyjechał pan do Krakowa, żeby zrealizować w Starym Teatrze swoje nowe przedstawienie. Ma to być sztuka o pedofilu...

- Główny bohater jest średnio znanym pisarzem. Zgwałcił małego chłopca, syna sąsiadów. Początkowo chce iść na policję, ostatecznie decyduje się jednak opowiedzieć o swoim czynie w telewizyjnym talk-show. Myśli, że po wyemitowanym na żywo materiale odejdzie od niego żona, policja go zaaresztuje, a sąsiad będzie chciał zabić. Ale nic takiego się nie dzieje, materiał wcale nie zostaje wyemitowany. Co więcej, główny bohater zaczyna pracować nad nową formułą tego programu. To będzie sztuka oparta luźno na "Zbrodni i karze". Tyle że zbrodnia pozostanie nieukarana.

Nie sądzi pan, że w Polsce, gdzie jest pan znany głównie z filmów komediowych, takie przedstawienie może być dla publiczności szokiem?

- Mam nadzieję, że nie, bo tam są też elementy komediowe. Liczę na to, że przedstawienie nie będzie do końca poważne. Nie jest ono zresztą jakoś szczególnie drastyczne. Przecież nie będę pokazywał samego momentu gwałtu. O tym opowie bohater, a widzowie zobaczą, co się wydarzyło później. Problem kary interesuje mnie już od bardzo dawna. Potrzebowałem zbrodni, która jest bardzo poważna. To mogłoby być morderstwo, ale o pedofilii też możemy powiedzieć, że jest złem absolutnym, że jej sprawcajest bezspornie zły. Pedofilia jest tak wyraźna, że nie da się nad nią już dyskutować, nie da się jej usprawiedliwić.

Wielu reżyserów teatralnych - kiedy już znajdą się w świecie kina - za nic nie chce wracać do robienia spektakli.

- Prawda jest taka, że z teatru dostaję lepsze propozycje. Ze świata filmu nie mam właściwie żadnych. Nikt nie przychodzi do mnie i nie mówi mi, żebym zrobił film.

Pan nie ma propozycji?

- Nie mam. Chyba że przychodzą do mnie zwariowani ludzie, którzy chcą, żebym zrobił coś zupełnie niemożliwego. Chcą na przykład, żebym zrealizował film o średniowieczu, o Elżbiecie Batory. To nie są tematy dla mnie. Teatr jest bardziej normalny. Ktoś coś proponuje, zaczyna próby i w końcu nadchodzi czas premiery. Pracując w teatrze, mam pewność, że przedstawienie zostanie zrealizowane.

Ale niedługo zaczyna pan prace nad swoim nowym filmem. I to w Polsce.

- Zdjęcia mają się zacząć w lipcu, ale czy faktycznie w Polsce - jeszcze nie wiem. Szukaliśmy dużego zakładu, w którym można by zrobić film. Bardzo podobała mi się krakowska huta, ale ona cały czas pracuje, więc kręcenie tam zdjęć byłoby trudne. Nawet jeśli film powstanie w Czechach, będziemy udawać, że akcja dzieje się w Polsce. Zagrają polscy aktorzy. Obraz będzie opowieścią o próbach do przedstawienia "Bracia Karamazow". Nie chodzi jednak o pokazanie sztuki, ale tego, co dzieje się z aktorami poza sceną. Ważnym wątkiem będzie historia ochroniarza z fabryki, którego dziecko jest w szpitalu. Podczas próby rozstrzyga się kwestia życia tego dziecka.

Czyli znów nie będzie wesoło.

- Będzie serio. Zawsze chciałem robić poważne filmy. Gdy zaczynałem pracę nad "Guzikowcami", też mieli być serio. Im jestem starszy, tym bardziej poważny (śmiech). Mam jednak nadzieję, że i humor się do filmu przebije.

Łatwo jest przenieść sztukę teatral ną na kinowy ekran?

- Przy "Braciach Karamazow" wydaje się to łatwe. W wypadku "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" było z kolei trudne. Napisałem tę sztukę bardzo teatralnie i dlatego ciężko było mija zekranizować. Przygotowując "Braci Karamazow", opieram się na adaptacji Evalda Schorma z lat 70., która do tej pory jest grana w praskim teatrze w Dejvicach. Schorm też był filmowcem. Pracował w teatrze dlatego, że nie mógł robić filmów, jego sztuka od początku była więc bardzo kinowa.

Skoro zaczął pan pracować w Polsce, muszę spytać, co myśli pan o współczesnym polskim kinie?

- Oczywiście są dobrzy polscy operatorzy, kompozytorzy i wielu znakomitych filmowców, ale wyjątkowych reżyserów wśród nich niestety nie ma. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale podejrzewam, że jesteście wobec swojego kina zbyt krytyczni. I jest to krytyka, która nie pomaga reżyserom, ale ich paraliżuje.

A co pan powie o współczesnym czeskim łonie?

- Nie powiem nic dobrego (śmiech). Rozumiem, że w Polsce jestem popularny od czasu "Samotnych", bardzo się cieszę, ale nie uważam, że jest to popularność zasłużona. "Samotni" są śmieszni, ale to nie jest głęboki film. Kiedy pisałem scenariusz, myślałem, że będzie to film o czymś poważnym. David Ondrziek stwierdził, że jeśli uprości się scenariusz, to film będzie się widzom bardziej podobał. Miał rację, ale według mnie była to zła decyzja. Gdybym nie obejrzał "Samotnych", gdybym nie obejrzał innych swoich obrazów i w ogóle wszystkich współczesnych czeskich filmów - nic bym nie stracił.

No to może podobają się panu chociaż nowe filmy starszych czeskich reżyserów: Menzla i Formana?

- "Obsługiwałem angielskiego króla" to okropny film. Pierwsza połowa nie jest jeszcze taka zła, ale potem zaczyna się propagowanie faszyzmu. Nie żeby Menzel chciał, ale on tak opowiada tę historię. Początek jest ciekawy, cały wątek rozkochanego w pieniądzach bohatera - ale potem zupełnie nie wiem, o co chodzi. Również obsada "Obsługiwałem..." jest problematyczna. Filmu Formana natomiast nie widziałem. Generalnie to są już starzy faceci i mają małe szansę, żeby zrobić coś dobrego. Mój ojciec przestał pisać, gdy miał 66 lat. Wiedział, że już nie stworzy nic wartościowego.

Pan też przestanie tworzyć w wieku 66 lat? Czym pan się wtedy zajmie?

- Robić filmy przestanę znacznie wcześniej. Osiem lat temu zrobiłem remont swojego mieszkania. Na przykład remonty mógłbym robić.

Dziwi mnie ten pański pesymizm. Pan jest przecież reżyserem chwalonym.

- Chwalony jestem, ale przez krytyków w Polsce. Dziś trudno jest w Czechach robić filmy. Dystrybucja na Zachodzie jest niemal niemożliwa. W latach 60. XX wieku wszyscy interesowali się kinem, dziś . tak nie jest. Wtedy jak człowiek zrobił film, to był on pokazywany, a teraz nie wiadomo, co się z nim stanie

Dziś filmy leżą na półkach z dużo bardziej skomplikowanych powodów. Co więcej, często w ogóle nie mają szansy powstać. Znakomity i komplementowany czeski reżyser Sasza Gedeon nie zrobił filmu przez ostatnich dziewięć lat. W latach 60. XX wieku mogliby mu utrudniać pracę komuniści. Jednak to, że nie może kręcić dziś, po tym, jak zrobił dwa świetne obrazy, jest dużo bardziej nie w porządku. Młodzi ludzie, którzy chcieliby zająć się reżyserią, wiedzą, że nikt nie przyjdzie już do kin na ich filmy. Nowe pokolenie filmowców już nie wytrzyma tego, co dzieje się w czeskim kinie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji