Artykuły

Kobieta eksperyment

- Tak naprawdę to żałuję, że tak rzadko grywałam role charakterystyczne, komediowe. Mam do nich ciągoty, wielu twierdzi, że obdarzona jestem vis comica - mówi AGNIESZKA MANDAT, obchodząca 30-lecie pracy aktorka Starego Teatru w Krakowie

Było uroczyście, ale i zabawnie. Jak zwykle podczas "Spotkań w antrakcie" przygotowywanych przez Elżbietę Bińczycką w Starym Teatrze. Był film z fragmentami ról: namiętnej Marleny w spektaklu "Marlena", lirycznej Panny Młodej w "Weselu" Jerzego Grzegorzewskiego, zmysłowej Tytanii w "Śnie nocy letniej" Rudolfa Zioły, plejady postaci w spektaklach Krystiana Lupy. Były też zdjęcia prywatne: w kołysce, na osiołku, podczas rodzinnych wakacji z mężem Mieczysławem Grąbką, dzieciakami, a także listy do synów: "śwince morskiej podać pipetką lekarstwo, odgrzać sznycle na obiad, w pokojach zostawić porządek". Były wreszcie wspomnienia kolegów aktorów, gratulacje składane wraz z przepięknymi kwiatami i prezentami (naszyjnik od Majki Zającówny, świeczka z serduszkiem od Doroty Segdy) i życzenia od m.in. Marty Stebnickiej (Dziecinko, najtrudniejsze jest pierwsze trzydzieści lat. Później każda dziesiątka to już sama przyjemność), Aleksandra Fabisiaka (Bądź zawsze taka piękna, dobra i uczciwa), a także od zaprzyjaźnionych zakonników, którzy wręczając jubilatce ikonę Matki Boskiej z Dzieciątkiem dziękowali za współpracę.

A wszystko to działo się podczas obchodów jubileuszu 30-lecia pracy artystycznej Agnieszki Mandat, która dotychczasowe aktorskie życie związała ze Starym Teatrem. - Dziękuję państwu, że zechcieli przyjść na tę smutną dla mnie uroczystość. Taki jubileusz kojarzy się z szybką emeryturą, a ja chcę jeszcze pracować. O ile oczywiście będę potrzebna - wyznała wzruszona aktorka. Jubilatkę przystrojono wieńcem laurowym, a dyrektor Mikołaj Grabowski wręczył jej medal wydany z okazji 200-lecia Starego Teatru.

Gdy byłam młoda, do głowy mi nie przyszło, że kiedyś będę w zespole Starego Teatru. I do tego jeszcze dziekanem Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST...

Agnieszka doskonale pamięta debiut w Starym Teatrze. Jako jedyna ze swojego roku dostała angaż do tego elitarnego wówczas zespołu. - To było zastępstwo w spektaklu Edka Lubaszenki. Byłam przerażona. Na scenę weszłam nieprzytomna ze strachu. Legenda tego zespołu, który - jak większość wówczas teatrów był państwem feudalnym, z krółem, królową i całym dworem, o ściśle ustalonej hierarchii, paraliżowała mnie, mimo że zawsze byłam osobą odważną i mającą swoje zdanie. Ale wtedy czułam się niegodna czyścić buty tamtym artystom.

Wspomniane jubileuszowe spotkanie współprowadził Stanisław Radwan, wieloletni dyrektor Starego Teatru, z którym aktorka zaprzyjaźniona jest od lat. Opowiadał o pracy Agnieszki nad jej właściwym debiutem teatralnym, czyli nad rolą Panny Młodej w "Weselu" Jerzego Grzegorzewskiego. - Po premierze dość szybko zaszła w ciążę i myśleliśmy, że reżyser zrobi za nią zastępstwo, co jest oczywistością w teatrze. Stało się jednak inaczej. Przez półtora roku, kiedy Agnieszka była na urlopie macierzyńskim, zespół czekał na jej powrót, bo Grzegorzewski nie wyobrażał sobie innej aktorki w tej roli.

Po scenicznym debiucie poszła "jak burza", grając w spektaklach Macieja Prusa, Jerzego Jarockiego, Andrzeja Wajdy i Krystiana Lupy. W ciągu trzydziestu lat na deskach macierzystej sceny zagrała ponad 50 ról. Ma też na swoim koncie kilkanaście postaci filmowych i telewizyjnych. - Miałam szczęście pracować z reżyserami z kompletnie różnych światów teatralnych. Z Wajdą po raz pierwszy zetknęłam się, gdy robiłam zastępstwo w "Biesach" - bardzo ważnym dła mnie zawodowym doświadczeniu. Z kolei od Jarockiego - mistrza precyzji i nierzadko złośliwości, nauczyłam ię cierpliwości przy analizie tekstu i dziesiątkach powtórek tej samej sceny. Pamiętam, jak w szkole przygotowywał z nami jakiś dramat. Rzecz działa się w porewolucyjnej Rosji, a ja grałam obmierzłą, potwornie brzydką i wulgarną sprzątaczkę. Pewnego razu weszłam na scenę ze swoimi wiadrami, zrobiłam co trzeba, a Jarocki, po długiej pauzie rzekł: "Nooo, pani Mandat zagrała nam dziś nimfę klozetową". Bardzo mnie to zabolało i jednocześnie rozśmieszyło celnością podsumowania całego mojego aktorskiego wysiłku.

Mówi się, że jest aktorką Krystiana Lupy. Ich współpraca zaczęła się jeszcze w szkole teatralnej. - Natomist, kiedy spotkaliśmy się przy "Marzycielach", zaczęła się moja prawdziwa przygoda artystyczna. Otwierał we mnie, w stworzeniu uporządkowanym i z tzw. dobrego domu, sprawy dotąd mi nieznane. Nauczył mnie postrzegania świata i wrażliwości na teatr - tajemnicę. Z radością wspominam Katarzynę w "Braciach Karamazow", choć początkowo uważałam, że powinnam zagrać Gruszę, również Denę w "Rodzeństwie" i Friedę w "Mistrzu i Małgorzacie". Zawsze pociągały mnie postaci mające w sobie coś z patologii, wewnętrznego pokręcenia, jak choćby Frieda. Zrozumienie działań bohaterki, która jest np. morderczynią, to intrygujące zadanie. Trzeba uważać, by nie przeciągnąć struny, by samemu nie znałeźć się po stronie szaleństwa.

Wraz z upływem lat nabrałam jednak do mojego zawodu dystansu - dziś wiem, że trzeba mieć jeszcze inne pasje, zainteresowania. Nie ma nic gorszego dla aktora jak wysiadywanie w teatrze z oczekiwaniem, czy jego nazwisko znajdzie się w obsadzie.

Niewątpliwie tą "inną pasją" aktorki jest nauczanie w krakowskiej PWST, gdzie wspinając się szczebel po szczeblu doszła do funkcji dziekana Wydziału Aktorskiego. Początkowo uczyła wymowy, później wiersza a teraz prowadzi zajęcia ze scen aktorskich. - Przygotowuję ze studentami sceny współczesne, czasami klasyczne, które, jak twierdzi Ania Polony, gorzej mi wychodzą. Nie wiem, czy ma do końca rację.

Jako pedagog uchodzi za osobę stanowczą, czasami zasadniczą, o bardzo wyrazistej osobowości. Mimo zniewalającego uśmiechu bywa ostra jak brzytwa. - Ze studentami staram się nie zaprzyjaźniać, choć pomagam im, jak mogę. Niektórzy mnie uwielbiają, inni mają serdecznie dość. Takie jest życie.

Jednym z przystanków w karierze Agnieszki Mandat była współpraca z kabaretem "Jama Michalika", gdzie zaproszono ją do roli Radczyni w "Weselu 85". - W "Jamie", oprócz wspaniałych chwil, przeżyłam też momenty grozy. Kiedyś, w przerwie jednego z programów zeszliśmy z Tadkiem Hukiem i Marianem Dziędzielem do garderoby. Nie minęła chwila, a zawalił się... komin. Najbardziej ja byłam poszkodowana, bo cegła walnęła mnie w łeb. Tadek zemdlał, Marian był pocięty, a ja oblana krwią i obsypana na biało tynkiem. Jak pojechałam na pogotowie, lekarz spytał: "A cóż się pani tak upudrowała?"

Agnieszka nie ucieka też od teatru tworzonego przez najmłodszych reżyserów, niejednokrotnie realizujących kontrowersyjne spektakle. Tak było ostatnio w przypadku "Sinobrodego", gdzie grała Judytę i "Fedry", w której powierzono jej rolę tytułową. - Bywam workiem treningowym dla młodych, ale sama też ich trenuję. Zmuszam do szukania argumentów, przekonuję do swoich racji.

Film i Teatr Telewizji to kolejne pole działania aktorki. W filmowej wersji "Z biegiem lat, z biegiem dni" Wajdy zagrała brawurowo Manię, służącą Dulskich. Wystąpiła gościnnie w serialach "Na dobre i na złe" oraz w "M jak miłość", a niebawem zobaczymy ją w "Ekipie". W Teatrze Telewizji pracowała m.in. z Kazimierzem Kutzem przy "Samobójcy" Erdmana, a niedawno mogliśmy oglądać aktorkę w przejmującej roli Róży w spektaklu "Oskar" Marka Piwowskiego, gdzie wzruszająco zagrała opiekunkę umierającego na raka chłopca. - Na kilka tygodni uciekłam od innych zajęć, wyłączyłam komórkę, żeby móc skupić się na pracy. A nie było to łatwe, bo mój małoletni partner dawał czasami w kość, próbując np. reżyserować. Sporo czasu spędzaliśmy razem: chodziliśmy na spacery, gadaliśmy, a ja wciąż byłam skupiona bardziej na nim niż na sobie, żeby zrozumieć jego intencje, wytłumaczyć mu różne sprawy. Ale tak naprawdę sukces tego spektaklu to zasługa Piwowskiego. Miał nadzwyczajną cierpliwość do chłopca i niezwykłą umiejętność w prowadzeniu go.

Ważnym doświadczeniem aktorki był spektakl "Marlena", w którym wcieliła się w rolę legendarnej Marleny Dietrich i ujawniła swoje zdolności wokalne. - Tak naprawdę to żałuję, że tak rzadko grywałam role charakterystyczne, komediowe. Mam do nich ciągoty, wielu twierdzi, że obdarzona jestem vis comica, czego dowodem była moja Amanda zagrana gościnnie w "Szklanej menażerii" w Bagateli.

W chwilach wolnych Agnieszka lubi pojeździć na rowerze, pospacerować, poczytać, oglądnąć dobry film. Natomiast zakupy nie są jej specjalnością. Nie korzysta z tzw. babskich metod na odreagowanie stresu. Pamiętam, jak przed laty zafascynowana była zdrową żywnością, propagowała odchudzanie, rozprowadzając stosowne preparaty wspomagające trud zrzucenia zbędnych kilogramów. - Gdybym dobrze policzyła, to uzbierałoby się chyba z pół tony tłuszczyku zrzuconego przez koleżanki i kolegów. Z czasem ta mania mi przeszła, ale widzę, że teraz powinnam zabrać się za siebie. Przez następne trzydziestolecie będę miała co robić.

Agnieszka jest matką dwóch synów, którzy przeszli ostrą szkołę teatru. Lubią go, ale jak twierdzi, z daleka. - Może dlatego, że przez wiele lat byli poniewierani przez rodziców za kulisami. Z mężem byliśmy nieustannie w pracy, więc zabieraliśmy maluchy ze sobą. Kiedyś, podczas próby "Antygony" zostawiliśmy ich w rekwizytorni. Efekt był taki, że z nudów poturbowali inspicjentkę. Ale mają też na swoim koncie występy bardziej artystyczne: Przemek grał w telewizyjnym "Makbecie", a Piotrek w "Ryszardzie III". Dziś obaj uważają, że aktorstwo to nie jest zawód dla mężczyzny.

Przy okazji jubileuszu aktorki pisano o niej: "Uosabia siłę i tajemnicę teatralnych wcieleń, łączy aktorską precyzję z odwagą eksperymentu, filozoficzny chłód z urokiem kobiecości. Znakomite warunki sceniczne - oryginalna uroda, głos o ciepłej barwie, doskonała technika i sprawność fizyczna dopełniają mocy aktorskich kreacji". Nasza jubilatka jest trochę zażenowana komplementami: Przy takich okazjach o każdym wypada mówić dobre rzeczy, a nie, że jesteś do luftu - stwierdza. - To, oczywiście, bardzo miłe, ale najważniejsze jest, by człowiek sam potrafił stanąć przed lustrem i bez ogródek wytknąć sobie wszytko to, co sknocił w życiu i w zawodzie. Sądzę, że trochę sknociłam, ale przecież człowiek ciągle się uczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji