Artykuły

Węgierko: cała prawda

Był wybitnym aktorem, jednym z najzdolniejszych reżyserów, człowiekiem skromnym i rozkochanym w "teatrze romantycznym". Przyszło mu żyć w najtrudniejszych czasach. Takie są fakty - pisze Joanna Klimowicz w Gazecie Współczesnej.

Dotarliśmy do książki Leonii Jabłonkówny, uczennicy Aleksandra Węgierki, aktorki i reżysera. Pisze ona o mieszczańskim domu Węgierki, pierwszej poważnej roli 19-latka w "Orlęciu" Rostanda w teatrze wileńskim,

0 angażu do Teatru Polskiego, o przenosinach do Krakowa, powrocie do Warszawy piętnastoletnim paśmie sukcesów, przerwanym wybuchem wojny. Wreszcie -o czasach sowieckiej i niemieckiej okupacji, kiedy ludzie stawali przed najtrudniejszymi życiowymi wyborami.

Kolaborant?

Przeciwko decyzji komisarza województwa, pozbawiającej Teatr Dramatyczny w Białymstoku imienia Aleksandra Węgierki, protestuje całe środowisko artystyczne i mieszkańcy miasta. Komisarz Jarosław Schabieński decyzji nie cofnie.

- Postać Aleksandra Węgierki nie jest jednoznaczna. Historycy dowiedli, iż teatr funkcjonujący podczas sowieckiej okupacji był narzędziem propagandy, a grane na jego deskach przedstawienia niejednokrotnie stanowiły peany ku czci komunizmu - przekonuje Schabieński.

Argumenty podrzuca mu Tomasz Danilecki z IPN. Powołując się na książkę Wojciecha Śleszyńskiego, dowodzi, że praca teatru, tak jak każdej instytucji kulturalnej w ZSRR, wspierać miała przede wszystkim poczynania władz, a teatr białostocki tę rolę wypełniał. Cytuje felieton Węgierki z ukazującej się wówczas sowieckiej gazety "Wolna Praca": "Tworząc nową sztukę socjalistyczną nie tylko przebudowujemy, ale i rozbudowujemy polską tradycję rewolucyjną. Teatr - to potężny środek wychowania komunistycznego. Teatr polski operujący słowem, i to słowem artystycznym -może się stać, najlepszym przewodnikiem ideologii socjalistycznej do polskich mas pracujących".

- Trzeba powiedzieć wprost, że Teatr Dramatyczny w Białymstoku nie powinien nosić imienia twórcy, którego działalność nosiła wyraźne znamiona kolaboracji ze zbrodniczym systemem sowieckim - uważa Danilecki.

Trochę masła i kolorowe papierki

Leonia Jabłonkówna opisuje październik 1939 r., początki pracy tych - jak mówią historycy - kolaborantów. Węgierko opuszcza okupowaną Warszawę. Przekrada się na wschód. Na krótko zatrzymuje się we Lwowie, na dłużej wybiera malutkie Grodno. W skład jego teatru wchodzą m.in. Jacek Woszczerowicz, Tola Mankiewiczówna, Halina Kossobudzka, Czesław Wołłejko. Reżyseruje też bratanek Węgierki, również Aleksander (pseudonim "Juno", zginął w Oświęcimiu). Teatr grodzieński przenosi się do Białegostoku. Teatr Polski Białorusi Zachodniej ma dużą autonomię, scementowany zespół i pełną widownię. "...Kiedy potem na występach gościnnych w zapadłych zakątkach ludzie, którzy przestali już nawet mówić po polsku, wypełniają co wieczór po brzegi widownię, żeby posłuchać Mickiewicza, Norwida czy Fredry; odprowadzają tłumnie odjeżdżających aktorów i zanoszą im rozczulające dowody wdzięczności i przyjaźni: trochę masła, kolorowe papierki ( "bo może macie dzieci, to się zabawią"), jakieś pożółkłe obrazki..." - pisze Jabłonkówna.

Pisze też, że Węgierko otrzymywał propozycje objęcia posad w dużych miastach, m.in. w Moskwie oraz pozateatralnych godności. Zawsze odmawiał zaszczytów, "wywołując tym poważne zadrażnienia". Teatr zdobywa coraz większy mir. Zaczął w lutym 1940 roku od wystawienia montażu poetyckiego z fragmentów dramatów romantyków polskich i Szekspira. Węgierce udało się zrealizować swoje marzenie - robienie teatru romantycznego. Do maja 1941 roku. Teatr wyjeżdża na występy do Mińska. Tam za miesiąc zastaje ich wojna niemiecko-radziecka, pożary i bombardowania. Węgierko ma możliwość wyjazdu wraz z ekipą teatru Stanisławskiego z Moskwy, ale odmawia. Chce zostać ze swoim zespołem. Wyruszają na wieś, potem uciekają pociągiem do Brześcia. Tam zespół się rozpada. Węgierko ukrywa się na plebanii, ale wraca do miasta i pierwszemu patrolowi gestapo wyjawia swoje nazwisko. Przez miesiąc trzymają go w wiezieniu brzeskim, potem wywożą transportem. Dokąd? Nie wiadomo. Nikt nie wie, jak i gdzie zginął.

***

Komentarz

Dość już inkwizycji

Nie dziwię się oburzeniu artystów. Mówki, że idąc tym to inkwizytorskim tropem, należałoby zabrać teatrowi w Łodzi imię Jaracza, bo był lewicowcem i alkoholikiem, i zakazać Zapolskiej, bo się puszczała. Na każdego znajdzie się haka. Jakże łatwo rzucić oskarżenie o kolaborację. Jeśli tak, to trzeba iść dalej i przykleić etykietkę kolaboranta wybitnym aktorom, bo przecież grali. W zamian można łatwo zapisać się na kartach historii, nadać instytucji kultury imię Marszałka Piłsudskiego. A może jeszcze marszałka Krzysztofa Putry? Choć bardziej pasowałoby ono do nieczynnej oczyszczalni w Hryniewiczach. Nie wiem, jak Państwo, ale ja mam podziurki amoku lustracyjno-dekomunizacyjnego i w niedzielę odpowiednio tym wszystkim panom Schabieńskim podziękuję. A mam nadzieję, że Wy też

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji