Artykuły

Zdaj się na uszy królika

"Jest królik na księżycu" w reż. Velo Theatre-Apt (Tania Castaing, Francesca Bettini, Charlot Lemoine) w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Dziwny tytuł, dziwna bajka, dziwne postaci, czary mary też. W tej dziwności jednak jest metoda. Widz wychodzi nieco ogłupiały, ale i wesolutki.

Różne emocje może wywoływać koprodukcja polsko-francuska zrealizowana właśnie w Białostockim Teatrze Lalek - "Jest królik na księżycu". To spektakl autorstwa Francuzów z Velo Theatre-Apt, a w wykonaniu czwórki białostockich aktorów.

Spektaklowi wytknąć trzeba chaos, wrażenie niedopracowania, jakiejś improwizacji, która bywa nużąca. A jednak "Królik" w swym absurdalnym humorze i nastroju jest bardzo pociągający. Najmłodsi z otwartymi buziami chłoną całe sceny, dorośli chichoczą.

Już na początku jest ciekawie: widzów czekają przebieranki (to warunek, by wejść do zaczarowanego świata), potem spotkanie z pewnymi sennymi osobnikami, wreszcie przejście przez szafę. A za szafą, w mroku, wszyscy zasiadają na ziemi, pod lampami, by przyglądać się sztuczkom tajemniczego kolekcjonera nocy i snów.

W laboratorium pana Snauta (Zbigniew Litwińczuk) dzieją się rzeczy dziwne.

Oto do kolekcji przybyła mu kolejna noc, trzyma ją na wózku, opakowaną, "jeszcze ciepłą". Snaut przymierza się do niej, obchodzi jak torreador, wreszcie zaczyna wyciągać z paczki rozmaite przedmioty z cudzych snów. I eksperymentuje. Ze wstążki podłączonej do specjalnej konstrukcji odsłucha piosenkę smutnego mężczyzny. A do domku przytknie trąbkę i podsłucha bajkę opowiadaną synkowi przez mamę. I tak - odsłuchując, podsłuchując - z rozmaitych kawałków, snów, marzeń, zaczyna składać całość, jak dziwaczne puzzle.

Bywa ta układanka zupełnie surrealistyczna, zupełnie z innej bajki, zupełnie "odjechana". Nie będziemy tu zdradzać szczegółów, zwłaszcza, że bywają bardzo skomplikowane - koniec końców jednak Snautowi udaje się jakoś połączyć wodę z ogniem: i stworzyć rzeczywistość, w której ołowiany żołnierzyk spotka się nie tylko z tancerką, ale też ze smutnym panem i nowoczesnym mercedesem. Niekiedy nie wiadomo po cóż te wszystkie zabiegi, zwłaszcza, że spektakl nie ma typowej fabuły. Jednak laboratorium pana Snauta okazuje się mieć wartość terapeutyczną: oswaja strachy, mniejsze i większe. Andersenowskie reminiscencje i szkielet ryby muszą się więc w bajce pojawić, choćby po to, by wraz z nim pogrzebać również wszystkie nazwane lęki. Brzmi dziwacznie?

Ale w finale wypada znakomicie. Swoje strachy (przed samotnością, śmiercią, ciemnością) grzebią więc (w pudle od trąbki) pomocnicy pana Snauta (Danuta Bach, Krzysztof Pilat i Iwona Szczęsna). A w chwilę później i zaproszone do ceremonii maluchy.

Świetny finał (strachy odprowadzane przez uroczą kompanię żałobników, niemiłosiernie fałszujących) rekompensuje wcześniejsze niedostatki spektaklu.

Taka dziwaczna bajka do wyzwanie zarówno dla aktorów jak i widzów przyzwyczajonych do prostych gładkich fabułek. W sposób zabawny próbuje zmierzyć się z tematem wcale niezabawnym: dziecięcymi lękami, które bywają lekceważone. Surrealistyczna układanka i rekonstrukcja w wykonaniu pana Snauta ma głębszy sens: jest wstępem do porządkowania świata i oswajania tego, co niemiłe. A to najlepszy sposób na lęki: nieprzyjemne oswojone staje się wszak mniej nieprzyjemne.

Snaut zadanie spełnił. W finale niektóre dzieciaki już nie boją się same przejść przez szafę. Grunt to sposób. Snaut zdał się na uszy królika. Ale trzeba to zobaczyć samemu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji