Artykuły

782 razy "Mayday"

Czy można grać w jednym spektaklu 15 lat? - Można - twierdzą wrocławscy aktorzy. O jubileuszu "Mayday" w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Małgorzata Matuszewska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Pomyśleć, że z tej sztuki zaśmiewano się już 15 lat temu. Nie wierzyłam własnym uszom, słuchając niedawno zachwytów pary studentów w tramwaju. Opowiadali sobie o... "Mayday" [na zdjęciu]. Bo na "Mayday" chodzą wszyscy: starsi, młodsi, a nawet dzieci. Choć te ostatnie śmieją się w najbardziej nieoczekiwanych momentach.

Widzowie wiedzą, że na Scenę Kameralną Teatru Polskiego trudno się dostać i rezerwują miejsca z co najmniej miesięcznym przędzeniem. Od dziś do piątku spektakl będzie gościł na Dużej Scenie przy ul. Zapolskiej. Może tu wreszcie zmieszczą się wszyscy chętni.

Lekkim krokiem do emerytury

W Londynie "Run For Your Wife!" (tak brzmi oryginalny tytuł) grano przez 10 lat. W środy i soboty nawet dwa razy dziennie. I oczywiście, przy zapełnionej widowni. Ciekawostką jest, że już wtedy średnia wieku londyńskich aktorów była wyższa niż średnia wieku wrocławskich gwiazd "Mayday" dziś.

Skąd wzięła się niesłychana popularność gatunku lekkiego, traktowanego co najmniej z przymrużeniem oka? "Łatwo jest nie doceniać farsy, częściowo ponieważ jest parę niezbyt dobrych, a częściowo, ponieważ niektórzy aktorzy traktują granie w farsie w inny sposób niż granie tragedii. Uważam, że najlepsze farsy są tragediami" - pisał Ray Cooney we wrocławskim programie sztuki.

18 stycznia 1992 r. polską prapremierę w warszawskim Teatrze Kwadrat wystawił Marcin Sławiński. Johna Smitha zagrał wtedy Wojciech Pokora, który wyreżyserował wrocławskie przedstawienie. Powstało ono zresztą w iście zawrotnym tempie. Wspomina Paweł Okoński, czyli John Smith: - Spotkaliśmy się wczesną wiosną 1992 roku na raptem dwóch lub trzech próbach stolikowych.

Potem przyszedł czas na próby na scenie. I premiera - 6 czerwca 1992 r. I chyba nikt nie spodziewał się, że spektakl doczeka 782 powtórzeń na Scenie Kameralnej. I że pobije wrocławski rekord... "Białego małżeństwa" Tadeusza Różewicza w Teatrze Współczesnym, wystawionego 638 razy.

- Pamiętam pierwszą setkę. Wydawało się, że jest super, bo do niej dobrnęliśmy. Potem była druga setka, trzecia... Wszystko wskazuje, że dojedziemy do emerytury - śmieje się dziś Tomasz Lulek, grający Bobby'ego Franklina.

Ruda dziewczynka machała nogami

Kiedy pytam o najzabawniejsze wydarzenia towarzyszące spektaklom, aktorzy sypią anegdotami jak z rękawa. I wszyscy bardzo się lubią. Nic dziwnego, 15 lat razem to jak dobry małżeński staż. Zresztą na scenie króluje prawdziwe małżeństwo. To Grażyna Krukówna i Jerzy Schejbal, grający Mary Smith i Stanleya Gardnera. - 15 lat w "Mayday" to jak wyrok - śmieje się Jerzy Schejbal. Może to "Mayday" sprawiło, że Magda Schejbal, i, córka aktorskiej pary, sama wybrała ten zawód? - Magda i Kasia wiele razy nas oglądały, zwłaszcza na początku - opowiada dumny ojciec aktorki i studentki psychologii.

Ciekawe, że nie tylko aktorzy rozśmieszają publiczność, ale zdarza się, że jest odwrotnie. - Pamiętam rudą dziewczynkę. Miała ok. 12-13 lat, siedziała w pierwszym rzędzie i machała nogami. Na wszystkie dowcipy reagowała z opóźnieniem i bardzo głośno się śmiała. W finałowej scenie roześmiała się tak głośno, że musieliśmy się odwrócić, bo nie byliśmy w stanie grać. Była bardzo speszona, kiedy po przedstawieniu ukłoniliśmy się specjalnie dla niej.

Ta dziewczynka zapadła także w pamięć Miłogosta Reczka (Inspektor Troughton). - Mała, ruda i śmiała się jak troll. Jak w którymś momencie wybuchnęła śmiechem w kompletnej ciszy, to zaraz po niej ryknęła publiczność, a potem my - opowiada aktor.

Przy Zapolskiej spektakl grany jest od 15 maja już w nowych kostiumach autorstwa Renaty Bonter-Jędrzejewskiej i w odświeżonej scenografii Michała Jędrzejewskiego. Scenografia z mniejszej Sceny Kameralnej na Dużą Scenę musi podrosnąć. A i kostiumy, wiadomo, musiały zużyć się przez 15 lat.

Aktorzy trochę obawiają się takich nowości. Tomasz Lulek: - Przy około czwartej setce Teresa Sawicka, grająca Mary Smith na zmianę z Grażyną Krukówną, zmieniła podomkę. Trudniej nam wtedy szło.

Paweł Okoński ostatnio musiał oddać buty do teatralnego szewca. Szewc fachowym okiem obejrzał dziurę tak wielką, że było widać skarpetkę, i zawyrokował: - Musiał w nich chodzić po ulicy!

140 minut na scenie podczas tylu spektakli nie wytrzymały też buty Jerzego Schejbala. Ale sceniczny dres owszem. - Jest w tak dobrym stanie, że chyba go odkupię od teatru - deklaruje aktor, który przez piętnaście lat zmienił tylko... koszulę.

Miłogost Reczek gra w garniturze. - W drugim akcie mam długą przerwę, więc odpoczywałem. Kładłem się w garderobie na wznak, ręce składałem na piersi. Któregoś wieczoru zajrzał do garderoby jakiś mężczyzna. Potem zapytał kolegów: "Czy ten pan, który nie żyje, też grał w "Mayday?".

Kiedy życie przerasta farsę

Podobnie jak nikt nie spodziewał się tak wielkiej popularności "Mayday", nikt też nie spodziewał się, że życie farsę przerośnie. Jeden z aktorów okazał się oszustem. Poza teatrem prowadził własne interesy, a że zawsze brakowało mu na inwestycje, pożyczał od kolegów. Jak jeden interes nie wypalał, aktor zakładał drugi. A długi rosły.

- Napożyczał i nie oddał, bo nie miał z czego. Wpadł w długi i zaczęliśmy się niepokoić - opowiada osoba związana z teatrem, która chce zachować anonimowość.

Pewnego dnia, a raczej pewnej nocy, aktor... spakował się i uciekł. Nie tylko z Wrocławia, ale także z Polski. Podobno widziano go na antypodach. A w sztuce zastąpił go inny.

Telefon dzwoni zawsze dwa razy

Dzwoniący telefon komórkowy też może stać się częścią przedstawienia. Byle aktorzy nie stracili głów. - Pewnego wieczoru siedzący w pierwszym rzędzie młodzian odebrał telefon. Był tak rozbawiony, że zaczął opowiadać sztukę rozmówcy. Wtedy Jerzy Schejbal powiedział do publiczności: "poczekajmy, aż skończy". I poczekali.

Inny widz, nie chcąc uronić ani słówka ze sceny, rozmawiał przez telefon owinięty w kotarę wiszącą przy drzwiach. Na aktorów zerkał przez dziurkę.

Aktorów z "Mayday" znają wrocławianie. Ale sceniczny image, za którym można się ukryć, robi swoje. - Jechałem taksówką do kina. Taksówkarz mówi do mnie: "Po co do kina, lepiej do teatru na "Mayday" - opowiada Paweł Okoński. - Poznał mnie dopiero jak wysiadałem - dodaje.

Czy można grać w jednym spektaklu 15 lat? - Można - twierdzą zgodnie.

- Fajnie, że się lubimy i wciąż mamy o czym ze sobą gadać - twierdzi Okoński. A Teresa Sawicka dodaje: - Najważniejsze, żeby ludziom sprawiać radość. Oni nam ją dają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji