Artykuły

Kaliskie Spotkania Teatralne. Dzień szósty

"Blask życia" w reż. Mariusza Grzegorzka Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi oraz "Spalenie matki" w reż. Michała Kotańskiego Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Maciej Stadtmüller z Nowej Siły Krytycznej.

BLASK ŻYCIA

Co czuje Lisa, główna bohaterka "Blasku życia" [na zdjęciu], kiedy pierwszy raz strzela w tył głowy kochance swojego męża? Jak daleko można zatracić poczucie dobra i zła?

Lisa (rewelacyjna Małgorzata Buczkowska-Szlenkier) zostaje zabrana z domu, od matki prostytutki, przez złodzieja samochodowego Clinta (Ireneusz Czop). Biorą ślub i niczym Bonnie i Clyde, ruszają w objazd po Ameryce dopuszczając się kolejnych przestępstw. Lisa jest sterroryzowana psychicznie przez Clinta, który nie waha się użyć siły fizycznej, aby nad nią zapanować. Clint ma jeszcze jedną przypadłość, po urodzeniu przez Lisę synów przestał z nią sypiać, sprowadzając do hoteli kolejne kobiety. Więc czemu Lisa nie odejdzie od Clinta?

Być może dlatego, że bez niego nie znaczy zupełnie nic. Nie ma szkoły, nie ma rodziny, dzieci zostały zabrane do rodziny zastępczej. Ona jest tylko żoną Clinta, być może w jej przekonaniu aż żoną. Na tym zaczyna się i kończy cały jej świat. Nie usprawiedliwia to w żaden sposób jej czynu, ale w jakiś sposób ją tłumaczy. Potrzeba czyjejś akceptacji jest tak wielka, że Lisa nie waha się dla niej pociągnąć za spust rewolweru. Jednak pozostało w niej jakieś uczucie, okruch dobra. To dzięki jej anonimowym telefonom policja trafia na ślad zamordowanych dziewczyn. Na pytanie policjanta, czemu zdecydowała się zadzwonić, odpowiada, że nie chciała, żeby te martwe dziewczyny leżały tam samotnie i żeby ptaki je dziobały. W ogólnym rozrachunku Lisa nie wypada korzystnie. Jest tragicznym przykładem osoby z brakiem pomysłu na życie, brakiem celu, do którego się dąży. Ale największym niedostatkiem Listy jest brak wewnętrznej siły, żeby coś w swoim życiu zmienić - tej oddolnej potrzeby wzrastania, doskonalenie samego siebie. Kiedy już to zrozumie, będzie za późno.

Na szczególną uwagę zasługuje duet Małgorzata Buczkowska-Szlenkier i Ireneusz Czop. Jej Lisa jest tragicznie roztrzęsiona, wiąż zestresowana i zagubiona. Jego bohater jest demoniczny i despotyczny, pragnący zadowolić swoje potrzeby kosztem innych. Tworzą odrażającą parę, którą jednak łączy jakieś uczucie. Jeśli to miłość, to jaka? Ale czy wolno nam oceniać miłość? Małgorzata wchodzi w rolę całkowicie. Jej ciało drży przed każdym ciosem Clinta, rzuca co chwilę po pokoju nerwowym wzrokiem, a jej małe dłonie wciąż drżą. Całości obrazu dopełniają wielkie, wciąż otwarte oczy.

W sztuce ani Rebecca Gilman, ani Mariusz Grzegorzek nie próbują dociec przyczyn, zajrzeć do wnętrza bohaterów. I bardzo dobrze. Publiczność odzyskała rolę sędziów, ogląda historię, niczym rekonstrukcję na wizji lokalnej i ocenia. Ma prawo głosu.

SPALENIE MATKI

"Spalenie matki" to sztuka o niemożności wypowiedzenie czyichś uczuć, o uczuciach, które dławią. I choć uczucia bohaterów uzewnętrzniają się w ich zachowaniu, słowach, czynach, to jednak pozostaje wielkie niedopowiedzenie. Jakiś brak słowa. Nie wynika on z braku umiejętności aktorskich, pisarskich czy inscenizatorskich, ale raczej z tematu. W spektaklu nie pada ani jedno słowo "kocham", choć sztuka jest o różnych aspektach miłości. Miłości mężczyzny, kobiety, syna, ojca. I wreszcie o miłości matczynej i nieodwzajemnionej.

Karol (Piotr Jankowski) i Piotr (Michał Floriański) są parą gejów. Obaj pochodzą z odmiennych światów. Karol jest męskim striptizerem, gejem po comming outcie. Piotr przeciwnie, żyje skrycie, zamknięty w swoim garniturze jak w zbroi, wciąż rozdarty pomiędzy przerwą na lunch a posiedzeniem rady nadzorczej.

Tymczasem Matka (Tomira Kowalik) Karola umiera, a jemu brakuje odwagi, żeby się z tym zmierzyć. W tym spektaklu wszystkim bohaterom brakuje odwagi. Piotr zdemaskowany w pracy, zgadza się na fikcyjne małżeństwo z szefową (Marzena Nieczuja-Urbańska), żeby dostać awans, a Ojciec (Florian Staniewski) boi się swojego syna i jego sposobu na życie, łudzi się wciąż, że jego syn będzie wielkim artystą. W tej rozgrywce z życiem nikt nie wychodzi obronną ręką. Karol zostaje sam z prochami zmarłej matki, małżeństwo Piotra i Laury się rozpada, Ojciec zostaje sam przed telewizorem.

Spektakl został zagrany bardzo odważnie. Została mocno wyeksponowana różnica między Karolem, wyluzowanych chłopaczkiem w biodrówkach i obcisłym topie, a poważnym Piotrem. Reżyser zafundował nam również minutową scenę namiętnego pocałunku głównych bohaterów oraz długą sekwencję tańca Karola, który właściwie przyćmiewa resztę spektaklu. Karol tańczy w stalowej klatce w świetle reflektorów, w skórzanych stringach. Nie brakuje tu jednak małych znaków, przeznaczonych dla uważnego widza; chociażby Matka tuż przed śmiercią wyciągająca do Karola rękę, którą on odrzuca.

Nie ma jednak nic w bohaterach, co można polubić. Niezrozumiała jest buntownicza postawa Karola, decyzja Piotra i motywacje Laury. Jeśli sztuka miała być głosem w sprawie tolerancji, to chyba nieudanym. Chcąc nie chcąc, stała się tylko odbiciem rzeczywistości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji