Artykuły

Ocalić świat z rozsypanych kawałków

- Szukaliśmy z Pawłem przestrzeni, która współtworzyła stany świadomości bohatera. Punktem wyjścia przedstawienia jest konferencja naukowa, na której pięciu Peerów dyskutuje na temat kondycji ludzkiej - o "Peer Gyncie" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie mówi scenograf BARBARA HANICKA.

Jaki będzie "Peer Gynt" w reżyserii Pawła Miśkiewicza?

Barbara Hanicka: Scenariusz opiera się na dramacie Ibsena i tekstach współczesnej autorowi literatury i nam. Ibsen pyta, kim jest człowiek w owym czasie. Mężczyzną, bo kobiety u Ibsena nie stanowią "bytu samoistnego". Peera będzie grało pięciu aktorów (Adam Ferency, Krzysztof Bauman, Krzysztof Dracz, Marcin Troński, Mariusz Benoit). Każdy jest innym aspektem tego samego mężczyzny.

Nie ograniczasz przestrzeni do sceny, za każdym razem jej szukasz...

- Szukaliśmy z Pawłem przestrzeni, która współtworzyła stany świadomości bohatera. Punktem wyjścia przedstawienia jest konferencja naukowa, na której pięciu Peerów dyskutuje na temat kondycji ludzkiej. Tę część gramy w foyer Dramatycznego, które równocześnie pełni funkcję Muzeum Techniki i Historii Naturalnej, ze wszystkimi narzędziami, którymi człowiek eksplorował rzeczywistość, całym instrumentarium służącym do zrozumienia i ujarzmienia przyrody. To przestrzeń intelektu, refleksji, która degraduje się, gdy wkracza w nią ciemne, podskórne, nieopisane. Pod koniec pojawiają się małpy przedrzeźniające Peerów, przeprowadzające ich i publiczność na ogromną scenę i widownię teatru. Tu już rozum nie obowiązuje. Peerowie nie opisują świata, próbują go raczej ocalić z rozsypanych kawałków.

Wśród inspiracji wymieniasz film, fotografię, sztukę współczesną, telewizję, ulicę, reklamę, modę...

- Moje tropy nie są i nie muszą być czytelne dla wszystkich. W "Peer Gyncie" przy kostiumach trolli inspirowałam się malarstwem Jeana-Michela Basquiata. Gest Basquiata jest ostateczny, tkwi w nim rodzaj bezinteresownej dzikości.

Powiedziałaś: "Teatr podlega modzie. Nie ma w tym nic złego, chyba że niewolniczo stosujemy obowiązujące recepty, aby za wszelką cenę być na bieżąco".

- Nie mam nic przeciwko modzie, ale mam dość dyktatu mody w teatrze. Jako pewna estetyka jest ona zawsze obecna. Dziś podobają nam się wzory nawiązujące do lat 60. - duże kwiaty i żywe kolory. Widzimy je w ubiorze, designie, grafice użytkowej. Scenograf musi brać pod uwagę modę, jego praca to nieustający dialog z historią i estetyką.

Prowadzisz dialog z aktorem?

- Nie wyobrażam sobie projektowania kostiumu dla aktora, którego nie znam. Jeżeli nie znam, obserwuję go na próbach, przyglądam się, jak porusza się w przestrzeni. Muszę aktora bliżej poznać, zrozumieć, co niekoniecznie oznacza zgodę na jego koncepcję. Staram się jednak nie popadać w konflikty. Na początku prób "Peer Gynta" pokazałam Kasi Figurze szkicowy projekt kostiumu: spod ażurowej sukienki wystawała duża, afrykańska, wysoka pupa Kasia uznała, że pupa powinna być jeszcze większa. Mam nadzieję, że to będzie dobry kostium, bo Kasia nie będzie wstydziła się go ograć. Kostium ma być kostiumem i ubraniem. Z nim jest jak z elementem scenografii - dobry jest tylko wtedy, kiedy jest odpowiednio zastosowany.

Jesteś stałą współpracowniczką Pawła Miśkiewicza. Na czym polega wasze twórcze porozumienie?

- Potrafimy siebie słuchać, a to jest zdolność kluczowa. Łączy nas sympatia, wrażliwość na podobny typ sztuki i literatury, wspólne poczucie rytmu. Pracując z Pawłem, mam komfort partnerstwa. Jedna osoba uruchamia drugą, dlatego czasami trudno powiedzieć, komu przypisać autorstwo pomysłu. Nie musimy sobie udowadniać swoich racji. Jeżeli nawet ścieramy się po drodze, zawsze podążamy w tym samym kierunku.

Wcześniej taka więź łączyła cię z Jerzym Grzegorzewskim. Co dziś dla ciebie znaczy ten zamknięty już rozdział twórczości?

- Zaczęłam z nim współpracę zaraz po studiach. Robiąc różne rzeczy, nie przestaję myśleć o tym, jak Jurek by je ocenił. Dlatego czasem... nie robię ich, bo są zbyt banalne, dosłowne.. Jurka cechowała cudowna bezinteresowność w sztuce, niepowtarzalny gest wielkiego artysty. O tym też staram się nie zapominać.

Patronowałaś też debiutowi Grzegorza Jarzyny, współpracowaliście przy jego pierwszych spektaklach.

- Grzegorz był moim studentem w krakowskiej PWST, wyróżniał się nieograniczoną wyobraźnią. Śledzę sztukę współczesną i film, ale młodzi ludzie odbierają je inaczej, po inne przedmioty sięga ich wyobraźnia... Nasze rozmowy są ciekawe i w niektórych przypadkach ten dialog ma szansę być kontynuowany. Co roku organizujemy wystawy-happeningi, które mają uświadomić przyszłym reżyserom, jak przełożyć myśl na znak plastyczny. Przede wszystkim uczę ich jednak odpowiedzialności za przestrzeń, która jest rytmem.

***

3 x reżyserzy

Jerzy Grzegorzewski

Jurek mnie ukształtował - mówi Barbara Hanicka. Artysta współpracował z Hanicką od 1984 roku w Teatrze Studio, a od 1998 roku - w Teatrze Narodowym. Od "Pułapki" (1984) Różewicza w Studio po ostatnie autorskie przedstawienie Antoniny i Jerzego Grzegorzewskich "On. Drugi powrót Odysa" (2005) w Narodowym.

Grzegorz Jarzyna

Hanicka towarzyszyła jednemu z najbłyskotliwszych debiutów minionej dekady. "Bzik tropikalny" Witkacego w Teatrze Rozmaitości (1997), a potem "Iwona, księżniczka Burgunda" Gombrowicza w Starym Teatrze (1997) i "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie" Frasera w Teatrze Dramatycznym (1998) już przeszły do historii teatru.

Paweł Miśkiewicz

Pracuje z Hanicką od "Przypadku Klary" Dei Loher w Teatrze Polskim we Wrocławiu (2001). Szczególnie interesuje ich nowa dramaturgia niemiecka, a dotychczasowy największy sukces pary to "Niewina" Loher w Starym Teatrze w Krakowie (2004).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji