Artykuły

Jestem aktorem przez przypadek

- Z czegoś będę musiał zrezygnować, bo nie daję już rady. Z ANDRZEJEM GRABOWSKIM o rolach w teatrze, filmie i kabarecie rozmawia Małgorzata Derwich.

Skąd się wzięło aktorstwo w pana życiu? Zawsze pan wiedział, że będzie aktorem?

- Nigdy w życiu. Jestem aktorem przez przypadek, a właściwie za sprawą starszego ode mnie o pięć lat brata, który jest aktorem i reżyserem, a obecnie także dyrektorem Starego Teatru w Krakowie. Odwiedzałem go w szkole teatralnej i bardzo spodobało mi się tamtejsze życie studenckie, Również zacząłem tam studiować i tak się potoczyło... Zawodu nie będę teraz zmieniać, bo nic innego nie umiem. O ile to, co robię, umiem.

Jaką rolą pan debiutował?

- Hmm. To był 1974 rok, więc trochę czasu minęło... Pewnie to nie było nic wielkiego. Może postać w Karykaturach Kisielewskiego? Nie przypomnę sobie. Dużo zacząłem grać w teatrze tarnowskim, gdzie przeniosłem się po roku pracy w Teatrze Słowackiego, bo dawał większe możliwości młodemu aktorowi, jakim wówczas byłem. Tam zagrałem Edka w Tangu, Belusa w Przepraszam, czy tu biją Piwowskiego, tytułową rolę w Łgarzu Goldoniego.

Obecnie jest pan związany z którymś z teatrów?

- Z Teatrem Słowackiego w Krakowie, gdzie gram tytułową rolę Chorego z urojenia, czyli Agana. Teraz wejdę w Ożenek Gogola, jako jeden z zalotników.

Którą rolę uważa pan za najważniejszą w swoim dorobku?

- Trudno wybrać jedną. Jest wiele ról, które sobie cenię. Na przykład Andrzeja Jurewicza w Bożej podszewce, Gruszczyńskiego w Śnie srebrnym Salomei dla Teatru Telewizji, w Kwartecie dla czterech aktorów Schaeffera, w którym gram z Peszkiem, Janem Fryczem oraz moim bratem, Mikołajem. I jeszcze wiele ról teatralnych. A w filmie - może to będzie właśnie ta: Gebelsa w Pit-Bullu w reżyserii Patryka Vegi?

Dlaczego zgodził się pan na udział w filmie Pit-Bull?

- Głównych ról się nie odmawia, a jeśli już, to z bardzo poważnych powodów. Myślę, że ten film zmieni mój wizerunek. Stąd moja fryzura i brak wąsów. Bo mam już trochę dosyć Ferdynanda Kiepskiego, wesołka, przygłupa, swojskiego faceta w dresie i podkoszulku.

Mierzi pana ta rola?

- Sama rola nie, ale reakcje, jakie wywołuje. Nie są to negatywne reakcje, ale denerwuje mnie, że ludzie traktują mnie jak Ferdynanda Kiepskiego, którym nie jestem. Oczywiście, jest to wliczone w koszty zawodu, ale mam już dość poklepywania po ramieniu. Teraz przynajmniej mam trochę spokoju, bo nikt mnie nie poznaje.

Jak pan się czuje w tym nowym wizerunku?

- Przez kilka dni zdążyłem się przyzwyczaić. Chociaż na samym początku, gdy budziłem się rano i widziałem się w lustrze, przeżywałem szok! Ale cieszę się, że na pierwszy rzut oka jestem prawie nie do poznania.

To była inicjatywa reżysera?

- Nie, to była moja propozycja. Zresztą, w każdej produkcji staram się coś zrobić z sobą, żeby mój serialowy wizerunek nie pchał się od początku w oczy widzom. Parę dni temu skończyłem film Dublerzy, gdzie z kolei miałem długie włosy. Teraz jestem łysy. Niewiele możliwości już mi zostało.

Proszę opowiedzieć o swojej postaci Gebelsa.

- Już samo przezwisko mówi wiele o szefie Wydziału Zabójstw. To twardziel, nawet okrutny w codziennej policyjnej babraninie. Z drugiej strony, uwikłany w problemy rodzinne (żona odbiera mu syna, nie pozwala się z nim widywać, brakuje mu pieniędzy, więc dorabia jako stróż), ma w sobie wiele ciepła i serdeczności.

Czy jest taka rola, na którą pan czeka?

- Raz zawiódłszy się, gdy byłem młodym człowiekiem, postanowiłem nie czekać już więcej na żadną rolę. Tym milsze są niespodzianki, gdy otrzymuję role, których się nie spodziewałem.

Jaki typ działalności aktorskiej najbardziej panu odpowiada: serial, film, czy teatr, a może kabaret?

- Nie preferuję żadnej. Może trochę mam już dość seriali. Występuję też w Złotopolskich oraz w nowym serialu, który wejdzie od września pod tytułem Stacyjka...

Jest pan tak zapracowanym człowiekiem, a jednak znajduje pan jeszcze czas na działalność estradową, kabaretową...

- Bardzo późno zacząłem się tym zajmować. To nie był mój pomysł. Ludzie mnie namówili, żebym wykonał jakiś monolog, dialog... Trochę się tego nazbierało, choć trudno jeszcze mówić o programie kabaretowym. To też bywa męczące ze względu na dojazdy. Mieszkam w Krakowie, a występuję - dajmy na to - w Giżycku, gdzie ostatnio miałem 4-tysięczną publiczność. Ale z drugiej strony jest to duża przyjemność, gdy panuje się nad takim tłumem, prowokuje jego reakcje. Jednak z czegoś będę musiał zrezygnować, bo nie daję już rady.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji