Artykuły

Całe życie w kabarecie

Niemal jednocześnie stuknęły mu czterdziestka i siedemdziesiątka. Czterdziestka od powołania kabaretu Pod Egidą i siedemdziesiątka od dnia narodzin. Pan Janek jest jubilatem, co bardzo lubi czcić na estradzie. Tak było i tym razem, a jubel pokazała TVP, w której ostatnio prawie go nie pokazywano - pisze Wojciech Juliański w Życiu Warszawy.

Twórca satyrycznych kabaretów w Hybrydach i Pod Egidą, autor pieśni i piosenek, felietonów i monologów, ojciec chrzestny branży kabaretowej, czy może raczej ojciec dyrektor kabaretu. U Pietrzaka [na zdjęciu] występowali Edyta Geppert, Krystyna Janda, Janusz Gajos, Wojciech Pszoniak, Piotr Fronczewski i wiele innych gwiazd. Tytuł piosenki "Żeby Polska była Polską" cytowali i prezydent Ronald Reagan i królowa Elżbieta II.

Pietrzak jest także twórcą i wyznawcą hasła, że nie ma wolności bez wesołości. Był jedynym poważnym kabaretowym kandydatem na prezydenta. Przetrwał w kabarecie Gomułkę, Gierka i Jaruzelskiego, I PRL i III RP, i w w nienaruszonym stanie dotrwał do IV RP. "Zmieniają się ustroje, rządy, nawet pieniądze - a Pietrzak trwa. Skoro trwa, to znaczy, że ciągle jest śmiesznie" - pisał w kolejną okrągłą rocznicę pana Janka krakowski dziennik. Pietrzak jest jak Włodzimierz Lenin - wiecznie żywy.

Kandydat na janczara

Jest rodowitym warszawiakiem z Targówka, charakternym, choć wychowywanym bez ojca. Ojciec zginął w 1942 r., gdy on miał sześć lat. Żyli z matką w gruzach stolicy.

- Byłem dzieckiem wojny, zupełnie aspołecznym typem - wyznał Andrzejowi Niziołkowi w książce "Człowiek z kabaretu". Matka nie mogła sobie z nim poradzić, dlatego już w Peerelu oddała 11-latka do Korpusu Kadetów. Jak stwierdziła, miał tam przynajmniej co jeść. W ten sposób - co często wspominał na scenie - został kandydatem na janczara komunizmu.

Z czasem kandydat uznał, że kariera żołnierza nie odpowiada mu. Tuż po ukończeniu Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej i po awansie na podporucznika złożył wniosek o zwolnienie ze służby. Ta naznaczyła go jednak na całe życie.

- Janek cały jest po szkołach wojskowych. Nauczony punktualności, spania i działania na rozkaz. Dlatego jest wymagający dla innych - twierdzi Krystyna Sienkiewicz, jego podkomendna z kabaretu Pod Egidą.

Rozpoczął pracę przy taśmie w Warszawskich Zakładach Telewizyjnych. Wytrzymał tam dwa lata. Ciągnęło go na scenę. Nie bez trudu dostał się do Hybryd, gdzie występował w grupie recytatorskiej, a potem w teatrze. - Moja świadomość polityczna była wtedy nikła. Dopiero później zacząłem dowiadywać się, co to jest komunizm, władza ludowa itd. - zwierzył się "Tygodnikowi Solidarność".

Wzrost świadomości politycznej był także w pewnym sensie skutkiem ubocznym podjęcia studiów socjologicznych w Wyższej Szkole Nauk Społecznych. - To, że studiowałem na uczelni partyjnej przy Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, to jest jakieś odium. Ale inaczej nie mógłbym studiować - tłumaczył się potem. Do popołudnia pracował w WZT i zarabiał, potem szedł do szkoły.

W 1962 r. wraz z kolegami z teatru stwierdzili, że muszą zacząć grać coś wesołego. Zorganizowali więc kabaret Hybrydy. Pietrzak, który wysforował się na duszę towarzystwa, został jego liderem. Był człowiekiem orkiestrą: pisał muzykę, teksty piosenek i kabaretowe monologi. To właśnie tu zaczynali Jonasz Kofta, Stefan Friedman i Wojciech Młynarski. Występowali w radiu, telewizji, jeździli po kraju, a nawet przekraczali - wschodnią - granicę.

Przywraca humor, uśmiech śle

On oddziaływał na ludzi, ludzie oddziaływali na niego. Zaczął dowiadywać się prawdy o Peerelu. - Poczynania cenzury, władz i ubecji wepchnęły mnie w postawę kontestującą tamtą rzeczywistość. Nie wypadało działać inaczej. Kiedy ktoś chciał uczciwie relacjonować czy komentować to, co się dzieje w kraju, w naturalny sposób popadał w konflikt z władzą - mówił po latach. Aż do 1981 r. walczył na przykład z cenzurą o piosenkę o Radzie Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (wspólnej organizacji gospodarczej tzw. krajów demokracji ludowej), kończącą się słowami: "Przywraca humor, uśmiech śle: / Cztery litery: RWPG".

W 1967 r. Hybrydy rozwiązano. Nie mieściły się w socjalistycznych ramach.

- Okrzyknięto nas bananową młodzieżą. Mnie, zdemobilizowanego oficera i robotnika fabryki telewizorów - ironizował po latach. - Rozpędzenie Hybryd było wstępem do Marca '68 - powiedział Andrzejowi Niziołkowi.

Wkrótce zaczął tworzyć nowy kabaret - Pod Egidą. Pierwszy publiczny występ odbył się rok później, w sali przy ul. Chmielnej. Dołączyli nowi wykonawcy, m.in. Wojciech Siemion i Barbara Kraftówna.

Łatwo nie było; dostali zgodę na występy tylko w salach do 100 osób. W programie były aluzyjne skecze i niemalże patriotyczne piosenki. Zaczęli ocierać się o ostrą satyrę polityczną. Z czasem różnica między Hybrydami a Egidą stała się czytelna dla każdego. - Początkowo szukaliśmy w kabarecie strefy wolności. Chcieliśmy mieć jej coraz więcej, mówić rzeczy coraz bardziej prawdziwe i ważne. Na barykady poszliśmy dopiero Pod Egidą. Tam zobaczyłem, że kabaret to nie tylko miejsce zgryw. Że można przez niego powiedzieć i zdziałać coś autentycznego - tak sam oceniał po latach.

- Kabaret Pod Egidą był znakomity. Przechodziły w nim tak jadowite, antysocjalistyczne teksty, że jego istnienie było zjawiskiem niezrozumiałym - mówił pisarz Janusz Głowacki w książce Niziołka.

Oprócz działalności kabaretowej, na przełomie lat 60. i 70. Jan Pietrzak rozpoczął pracę dla radia i telewizji. W 1972 r. został nawet kierownikiem redakcji rozrywki TVP, kierowanej przez Macieja Szczepańskiego. Trwała gierkowska odwilż, szukano osób, które potrafiłyby robić coś nowego. Utrzymał się przez rok. Wyrzucono go po tym, jak w Opolu zorganizował Noc Kabaretową z udziałem Teya, Elity i Salonu Niezależnych. Choć przecież socjalizmu na estradzie nie dałoby się obalić.

Daje narodowi szanse

W 1976 r. powstała piosenka "Żeby Polska była Polską". - To była dla mnie cezura - przyznaje. Gdy cztery lata później wybuchł karnawał Solidarności, ta piosenka była jak znalazł. Jakby specjalnie czekała na tę chwilę. Z marszu weszła wprost na barykady.

Dla Pietrzaka nastały wielkie dni. W 1981 r. Zbigniew Herbert pisał: "Jak każde dobre dzieło sztuki, kabaret Jana Pietrzaka nie daje się rozłożyć na części składowe - tekst, nastrój, aktorstwo, muzykę, światło czy co tam jeszcze. Tak dzieje się zawsze, kiedy twórca potrafi połączyć talent z charakterem, kiedy głowa, rzemiosło i serce współpracują harmonijnie".

Stan wojenny zastał go w Kanadzie. Nie wytrzymał i wrócił do Polski po pół roku. W końcu 1983 r. pozwolono mu na odtworzenie kabaretu w warszawskiej kawiarni "Ewa". - Ludzie różne rzeczy zarzucali Jankowi. Że był wentylem, że w młodości należał do PZPR, że skończył szkołę partyjną On zawsze był konsekwentny w poglądach - tak samo za Gierka, jak za Jaruzelskiego. Zawsze był antykomunistyczny - twierdzi satyryk Marek Majewski. W "Ewie" grali dwa lata. Potem była m.in. "Olszynka" na Grochowie, a Okrągły Stół i nowe czasy zastały Egidę w... sali Pałacu Prymasowskiego.

W PRL nie było śmieszniej, było inaczej - twierdzi Pietrzak do dziś. - Publiczność była mniej skołowana. Byli oni, byliśmy my, i to było proste. Natomiast teraz jest bardziej skomplikowane. Bo co kolejny rząd, to jest kolejna partia na widowni - wspomina.

Być może te poglądy sprawiły, że nigdy nie był pieszczochem III RP. Jednocześnie ranga kabaretu Pod Egidą z roku na rok słabła. Niewątpliwie jedną z przyczyn było zaangażowanie się Pietrzaka - tym razem zupełnie na poważnie - w wielką politykę. W wyborach prezydenckich w 1995 r. wystartował pod hasłem, że z nim może nie będzie lepiej, ale na pewno śmieszniej.

Flirt z polityką był krótki, lecz treściwy. Jak na kabareciarza przystało, osiągnął w wyborach prezydenckich wynik bliski zera, ale i tak lepszy niż razem wzięci Tadeusz Koźluk, Tadeusz Piotrowicz i Leszek Bubel. - Mnie strzeliło do głowy, żeby na własnym organizmie wypróbować, jak to działa. Przeżyłem, przetrzymałem. Unia Wolności chciałaby mieć taki procent, jaki ja otrzymałem. Dałem narodowi szansę, naród nie skorzystał, niech kombinują beze mnie - mówił Pietrzak Piotrowi Najsztubowi.

Choć Pietrzak jak mógł, robił dobrą minę do złej gry, ten jego prezydencki "żart" jakoś specjalnie Polaków nie rozśmieszył. Mało tego, gdy postanowił raz jeszcze dać narodowi szansę i w 1997 r. wystartował do Sejmu z listy Unii Polityki Realnej, nieznający się na żartach naród znowu nie skorzystał.

Jakby tego było mało, zaczęły się też problemy z siedzibą. Mimo obietnic Lecha Wałęsy, że osobiście zaangażuje się w znalezienie nowego lokum w Warszawie, kabaret musiał przenieść się do Krakowa, a potem do Bytomia. - Trudno mi jednak na dłużej wyjeżdżać z Warszawy, gdzie mam dom, rodzinę, pięcioro dzieci - skarżył się Jan Pietrzak.

Dopiero przed kilkoma laty grupa wróciła na sceny warszawskie, występując m.in. w hotelu Radisson i Domu na Smolnej. Pietrzak nie krył żalu, że w wolnym kraju wyżej ceni się "kulturę anglosaską" niż twórczość polskich satyryków. - W pewnym momencie skasowano mnie administracyjnie. Nie miałem prawa wystąpić w telewizji Kwiatkowskiego. Artyści niepokorni w czasach PRL, w III RP mieli zniknąć ze sceny - mówi satyryk.

Nie żal czasów niewolników

A jak jest w IV RP? Dla satyryków, jak i dla reszty narodu, to przede wszystkim czas lustracji. Jak przyznał Pietrzak niedawno, po przejrzeniu teczki w Instytucie Pamięci Narodowej spotkał go kolejny zawód. - Byli w historii kabaretu Pod Egidą koledzy, którzy okazali się donosicielami SB - powiedział w wywiadzie. - Podli ludzie, ale nie było ich tak wielu.

Kabaret Pod Egidą w roku jubileuszów swojego i swego twórcy radzi sobie jakoś. Utrzymuje się ze sprzedaży biletów. Jego szeregi zasilili ostatnio Rafał Ziemkiewicz, Ewa Dałkowska (nie pierwszy raz), Marcin Wolski (pewnie nie ostatni), ale i Patrycja Kaczmarska, córka śp. Jacka, który kiedyś Pod Egidą i śpiewał swoje "Mury". Kabaret nadal uprawia ciętą satyrę polityczną, ciosy rozdając wszystkim mniej więcej po równo. - Żartujemy tak samo z Kaczyńskich, jak i Tusków. Tak samo z Leppera, Giertycha i SLD - deklaruje Pietrzak.

Starają się być na bieżąco. - Najlepiej, jak się nawiązuje do wydarzeń z poprzedniego dnia - mówił niedawno "Tygodnikowi Solidarność" Rafał Ziemkiewicz. - W zasadzie co tydzień musimy układać nowe teksty, bo co tydzień jest nowa afera.

Pan Janek, pytany przy okazji swych okrągłych jubileuszy, czy dosłowność wolności nie zabija twórczości kabaretowej, odpowiada, że nie tęskno mu za starymi czasami. Bo tamten język, pełen aluzji, mrugnięć okiem, wywołujący może salwy śmiechu, był jednak tylko językiem niewolników.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji