Artykuły

Świat mogą zmienić nowi ludzie

- Zawsze szukam inspiracji wokół siebie, w realnym życiu. To, co wydarzyło się w moim kraju, jest bardziej dramatyczne niż jakikolwiek fikcyjny dramat. Nie interesowały mnie wielkie historie, ale to, co dzieje się na marginesie życia - mówi Biljana Srbljanović, serbska dramatopisarka [na zdjęciu]. Z laureatką Europejskiej Nagrody "Nowa Teatralna Rzeczywistość" rozmawia Roman Pawłowski z Gazety Wyborczej.

Roman Pawłowski: Pisze Pani sztuki o psychologicznych i społecznych skutkach wojny bałkańskiej. Jak Pani przeżyła ten czas? Biljana Srbljanović: Wojna wybuchła, kiedy zaczynałam studia. Budynki mojego uniwersytetu w Belgradzie położone są naprzeciw autostrady biegnącej na północny zachód, czyli na tereny objęte wojną. Codziennie z okien widzieliśmy czołgi i ciężarówki z żołnierzami jadące na front. Z kolei dom moich rodziców położony jest na peryferiach Belgradu, niedaleko wielkiego wojskowego szpitala, do którego codziennie helikoptery przywoziły rannych. Chcąc nie chcąc, znalazłam się więc w samym środku wojny. Tak było z moją generacją, która nie miała żadnego wpływu na wojnę. Przywykliśmy do widoku żołnierzy jadących na front i ciał wracających z frontu. Dopiero kiedy wojna się skończyła, zrozumieliśmy, co się stało.

Pani najnowszy dramat "Szarańcza" opowiada o konflikcie pokoleń w byłej Jugosławii. Jakie konsekwencje miała wojna dla generacji Pani rodziców?

- Ich pokolenie kompletnie się pogubiło, byli za starzy, aby walczyć, i za starzy, aby powiedzieć nie. Dla nich wojna oznaczała, że już nigdy nie pojadą na wakacje do Chorwacji. Przed wojną jeździliśmy co roku na Istrię. W 1991 roku, kiedy konflikt się zaczynał, ojciec postanowił, że mimo wszystko pojedziemy nad morze. Z Belgradu do Istrii jest 700 km, po drodze zatrzymywały nas posterunki wojskowe, było ich coraz więcej. Policjanci chorwaccy byli zaszokowani, że ktoś na belgradzkich tablicach wybrał się w takiej chwili na wakacje. W końcu na jednym posterunku policjant kazał ojcu wysiąść z auta, tata cały spocony ze strachu wysiadł i zobaczył martwego ptaka, który wbił się w naszą tablicę rejestracyjną. "Wy, Serbowie, zawsze musicie zabić coś chorwackiego, nawet gdy jest to ptak" - powiedział policjant i zawrócił nas do Belgradu. Przez dziesięć lat rodzice nie wyjechali ani razu na wakacje, postanowili, że skoro nie mogą jechać nad "ich" morze, to nie pojadą nigdzie.

Gdzie dzisiaj jeżdżą?

- Do Turcji, to jedyny kraj, gdzie mogą podróżować bez wizy. Ale narzekają, że morze nie jest takie jak w "ich" Chorwacji.

Poparła Pani w ostatnich wyborach w Serbii Partię Liberalno-Demokratyczną, jest Pani członkiem rady politycznej. Dlaczego zaangażowała się Pani w politykę?

- PLD to bardzo nietypowa partia, tworzą ją głównie artyści, lider Eedomir Jovanović jest z wykształcenia dramaturgiem tak jak ja. Wśród członków są pisarze, muzycy rockowi, gwiazdy telewizji, obrońcy praw człowieka, profesorowie mojego wydziału dramaturgii Uniwersytetu Belgradzkiego. Wszyscy sprzeciwialiśmy się wojnie i z tego wyrósł ruch polityczny. Zdobyliśmy w ostatnich wyborach nieco ponad 5 proc. głosów, mamy z koalicjantami 15 miejsc w parlamencie i to wystarczy, abyśmy byli słyszalni.

Nacjonaliści oskarżają Was o to, że jesteście partią zdrajców, pedałów i ćpunów.

- Nienawidzą nas, bo jesteśmy jedyną siłą polityczną, która ma odwagę opowiedzieć się za pełną niepodległością Kosowa. Trzeba obudzić Serbów i powiedzieć im: przestańcie kłamać. Nacjonaliści wygrali wybory, obiecując, że uratują Kosowo. Ale wszyscy wiedzą, że jest za późno. W Kosowie żyje 2 mln Albańczyków, co stanowi 65 proc. całej populacji. Oni nas nie potrzebują. Trzeba wyraźnie powiedzieć ludziom, że Kosowo już nigdy nie będzie serbskie. Teraz trzeba chronić serbską mniejszość przed atakami, zachować zabytki i kulturę. To wszystko. Kiedyś i tak znajdziemy się wszyscy w zjednoczonej Europie.

Lider Pani partii powiedział kiedyś, że jego ręce są brudne, ponieważ oczyszcza Serbię. Było to po tym, jak opozycja zarzuciła mu kontakty z mafią. Nie obawia się Pani pobrudzić polityką?

- Po upadku Miloszevicia Eeda w imieniu rządu negocjował z ludźmi dawnej policji politycznej i wojskowego wywiadu powiązanymi z mafią. Żeby oczyścić kraj z mafii, musisz z nimi rozmawiać, szukać świadków koronnych, którzy pomogliby w walce z przestępcami. Musisz się przy tym ubrudzić. Jovanović ma może brudne ręce, ale czyste sumienie. Polityka jest brudna, ale nie mamy wyjścia, musimy się angażować, bo inaczej inni zdecydują za nas.

Co prowokuje Panią do pisania?

- Zawsze szukam inspiracji wokół siebie, w realnym życiu. To, co wydarzyło się w moim kraju, jest bardziej dramatyczne niż jakikolwiek fikcyjny dramat. Nie interesowały mnie wielkie historie, ale to, co dzieje się na marginesie życia. Moi bohaterowie to zwyczajni, nieważni ludzie mówiący zwyczajnym językiem o nieważnych problemach. Wierzę, że z tych kawałków nieważnego życia powstaje coś ważnego.

Pisze Pani o wysokiej cenie, jaką społeczeństwo serbskie zapłaciło za wojnę. Jak wojna wpłynęła na Pani osobiste życie?

- Moją największą stratą jest to, że dotąd nie mam dziecka. Miałam 20 lat, kiedy wojna się zaczęła, to nie był dobry moment na urodzenie. Wojna trwała, robiłam się coraz starsza. Kiedy skończyłam 29 lat, zdecydowałam się - muszę urodzić teraz, zanim przekroczę trzydziestkę. Wtedy zaczęły się naloty NATO na Belgrad. Moja bliska przyjaciółka rodziła w szpitalu, który został zbombardowany. Nie możesz mieć dzieci, kiedy nie ma elektryczności, z nieba lecą bomby, brakuje leków. Potem przyszła rewolucja, wydawało się, że zbiorę trochę pieniędzy, kupię mieszkanie i urodzę dziecko. Ale to się nie stało. Może nie byłam wystarczająco odważna. Tak czy inaczej moje nienarodzone dziecko jest jedną z ofiar tej wojny. Żałuję, bo świat nie zmieni się od sztuk teatralnych. Mogą go zmienić tylko nowi ludzie. Ale chyba jest za późno. Mam 37 lat.

***

Biljana Srbljanović - (1970) serbska dramatopisarka z Belgradu urodzona w Szwecji, autorka sztuk "Sytuacje rodzinne", "Upadek", "Supermarket", "Ameryka, część II" przełożonych na 20 języków i wystawianych w 30 krajach, w tym także w Polsce. Od trzech lat mieszka w Paryżu ze swoim mężem, byłym ambasadorem Francji w Belgradzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji