Artykuły

Krucha menażeria

"Szklana menażeria" w reż. zbiorowej w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Aneta Dolega w Kurierze Szczecińskim.

To miała być historia o wrażliwych ludziach, szukających swego miejsca we współczesnym świecie, o biernym odczuwaniu świata, o życiu marzeniami i nieradzeniu sobie z rzeczywistością.

"Szklana menażeria", klasyczny dramat Tennessee Williamsa, który swoją premierę miał na scenie Teatru Współczesnego, niestety nie sprostał temu wyzwaniu. Pomysł, aby zaadaptować na nowo sztandarowe dzieło amerykańskiej literatury i przefiltrować je przez nowoczesność, okazał się karkołomnym zadaniem, bowiem z autorskiej realizacji (pomysł należy do Tomasza Gawrona) zamienił się w projekt zespołowy, co wcale nie udoskonaliło końcowego efektu.

W pierwotnej wersji "Szklana menażeria" jest psychologicznym studium trzech postaci: opuszczonej przez męża Amandy - damy żyjącej wspomnieniami o lepszych czasach, jej kalekiej córki Laury, uciekającej do świata swoich szklanych figurek, oraz syna Toma, który znudzony pracą w fabryce marzy o tym, by zostać poetą. W najnowszej wersji tylko Amanda przypomina bohaterkę ze stron dramatu. Tom to chłopak, który prowadzi podwójne życie - w dzień pracuje w magazynie, w nocy błąka się po najciemniejszych zaułkach miasta. Niby się buntuje, jak jego literacki pierwowzór, ale tak naprawdę trudno odgadnąć, czego dotyczy jego sprzeciw. Sama Laura, która w tekście jest jedyną szlachetną postacią, na scenie Współczesnego staje się niemal nieobecna i nie ma żadnego wpływu na przebieg historii. Nawet obecność czwartego bohatera dramatu - Jima, który ma obnażyć chorobę trawiącą głównych bohaterów, wydaje się przypadkowa i niczego nie wnosi do spektaklu.

Pomimo nowoczesnej formy inscenizacji, łączącej tradycyjny teatr z multimedialnym show i oryginalną scenografią (dom bohaterów przypomina tytułową menażerię dla zwierząt), nie udało się zatuszować pustki emocjonalnej bijącej ze sceny i braku pomysłu na przedstawienie. Aktorzy robią co mogą. Obok jak zawsze świetnych, Beaty Zygarlickiej i Krzysztofa Czeczota, pojawiają się dobrze zapowiadający się Wojciech Sandach i Julia Balsewicz, jednak nie mają co grać. Trochę szkoda, bo pierwotny zamysł, aby Williamsa uwspółcześnić, wydawał się ciekawy. Okazuje się, że nie zawsze jest to potrzebne.

Poza aspektem artystycznym, odbiór przedstawienia utrudniała sama publiczność. Uczestnicy premiery chyba zapomnieli, gdzie się znajdują. Rozmowy, dźwięk telefonów komórkowych oraz inne zakłócenia, spowodowane przez niektórych widzów, rozpraszały uwagę i najzwyczajniej irytowały. Nikt nikomu nie każe chodzić do teatru, a z przedstawienia zawsze można wyjść. Warto o tym pamiętać.-

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji