Artykuły

Nie zauważyłem, aby teatr przeżywał kryzys

- Najmilej przyjmuję życzenia od tych wszystkich, którzy nie są zobligowani żadnym urzędem do składania gratulacji. Mam na myśli ludzi, z którymi przeżyłem wiele pięknych chwil na scenie i na planie - mówi obchodzący jubileusz 40-lecia pracy FELIKS SZAJNERT, aktor Teatru im. Słowackiego w Krakowie.

Obchodził Pan 40-lecie pracy artystycznej. Zliczyłby Pan otrzymane odznaczenia i listy gratulacyjne? Które są najcenniejsze?

- Byłoby ciężko, ale niektóre z nich są szczególnie miłe i cenne. Ważnym odznaczeniem jest otrzymane ostatnio od prezydenta miasta Krakowa, profesora Jacka Majchrowskiego "Honoris gratia" (w uznaniu zasług).

Cenię sobie wszelkie listy od instytucji oficjalnych, czyli wydziałów kultury z różnych miast, od ZASP-u, od ministra kultury. To są miłe rzeczy, choć zdaję sobie sprawę z tego, że część wysyłana jest z obowiązku. Media nagłaśniają 40-lecie pracy artystycznej, więc należy wystosować list okolicznościowy...

Najmilej przyjmuję życzenia od tych wszystkich, którzy nie są zobligowani żadnym urzędem do składania gratulacji. Mam na myśli ludzi, z którymi przeżyłem wiele pięknych chwil na scenie i na planie. Ograniczę się do mojego ostatniego jubileuszu: otrzymałem przepiękne listy od reżyserów, z którymi współpracowałem i współpracuję. To jest dla mnie najlepszy dowód na to, że mnie cenią, szanują i pamiętają o mnie. Wspomnę Krzysia Babickiego; zaczynałem z nim współpracę dwadzieścia pięć lat temu od "Księgi Hioba". Krzysztof był wówczas studentem reżyserii w Krakowie. Teraz przygotowaliśmy "Pułapkę" Różewicza. Pamiętał o mnie pan Janusz Wiśniewski, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu, u którego gram szatana w "Kordianie", pani Helena Kaut-Howson, u której gram księcia w "Miarce za miarkę" Szekspira, Rafał Sabara, u którego gram w sztuce Pilcha "Pod mocnym aniołem". To są dla mnie ważne listy, poza tym są bardzo piękne. Niestety, nie mam przy sobie żadnego i nie mogę zacytować, ale mają dla mnie olbrzymie znaczenie, ponieważ świadczą o tym, że czas pracy tych ludzi ze mną nie był czasem straconym.

Czy odznaczenia, które aktor otrzymuje, mają jakiś wpływ na karierę?

- Myślę, że nie. Na karierę ma wpływ Oscar otrzymany podczas gali w Hollywood. Wtedy sypią się propozycje, za którymi kryją się olbrzymie stawki finansowe. W Polsce te wszystkie odznaczenia to rodzaj docenienia czyjejś pracy, czyjegoś kawałka życia. Może nagrody za stricte zawodowe rzeczy mają wpływ na karierę. Takie, które związane są z konkretną rolą, gdzie precyzyjnie określa się, za co są przyznawane. Otrzymałem ich kilka i za nimi zawsze szły jakieś ciekawe propozycje.

W tej chwili nawet gra w reklamie ma wpływ na ewentualną propozycję roli. Ktoś ogląda, komuś się spodoba... Miałem taką sytuację.

Na jakie etapy podzieliłby Pan swoją karierę?

- Jestem łodzianinem, a aktorów po szkole łódzkiej w teatrach krakowskich jest niewielu. W Łodzi pobierałem wszelkie nauki. Wychowałem się w śródmieściu na ul. Próchnika. Skończyłem szkołę teatralną w Łodzi (wówczas miała siedzibę w Pałacu Poznańskich na ulicy Gdańskiej).

Przez osiem lat pracowałem w kilku teatrach tak zwanych prowincjonalnych, chociaż dwa z nich - kaliski i olsztyński - byty bardzo liczącymi się.

Zaraz po studiach, prawie całym rokiem, postanowiliśmy osiąść w Kaliszu. Stamtąd przeniosłem się na jeden sezon do Jeleniej Góry, z Jeleniej Góry na trzy lata do Olsztyna, następnie przez pół sezonu grałem w Szczecinie. Stamtąd ściągnął mnie do Krakowa ówczesny dyrektor Teatru Ludowego w Nowej Hucie. 1 lutego 1974 roku już byłem aktorem krakowskim. To byt pierwszy etap mojej drogi artystycznej, gdzie tak naprawdę uczyłem się zawodu. Szkoła - nie umniejszając jej roli - to tylko szkoła, uczy pewnych podstaw. Prawdziwe szlify zdobywa się dopiero w teatrze, patrząc na starszych, bardziej doświadczonych aktorów, samemu dojrzewając zawodowo. Pełnię swoich możliwości zawodowych aktor osiąga między trzydziestym piątym a czterdziestym rokiem życia. Doszedłem do takiego wniosku, obserwując siebie.

Drugi etap mojej pracy zawodowej to praca w teatrach krakowskich: w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie i w Teatrze im. J. Słowackiego. Myślę, że najogólniej rzecz ujmując, najważniejsze są te dwa etapy.

Aktor musi być odważny i pokorny?

- Tak. Aktor musi być odważny i musi być pokorny jednocześnie. Pokory upatrywałbym nie w stosunku do reżysera, który oczywiście ma ostateczne zdanie, ale w stosunku do materii, z którą przychodzi się zmierzyć; w stosunku do widza, który jest ostatecznym weryfikatorem naszej pracy.

Oczywiście mądry reżyser liczy się ze zdaniem aktora, który u niego gra, zwłaszcza jeśli gra ważną rolę. Z odwagą zaś związane jest podejmowanie się wielu wyzwań, jakie stawia rola.

Uważa Pan, że reżyserzy teatralni mają większą wyobraźnię czy intuicję, jeśli chodzi o obsadę ról, niż filmowi?

- Mimo że rola reżyserów pozostaje nadal bardzo ważna, to jednak w dużej mierze o wielu sprawach, w tym o obsadzie ról, decyduje producent. Ważne jest, żeby na planie pojawiło się znane nazwisko, które w jakimś stopniu zapewni zwrot pieniędzy zainwestowanych w produkcję.

Reżyserzy, z którymi się źle pracowało... Byli tacy?

- Każdy aktor, który pracuje tak długo jak ja, miał do czynienia z takimi reżyserami, których nie chciałby drugi raz spotkać. To jest nieuniknione i nie wynika ze złej woli czy jakiejś niefrasobliwości bądź uprzedzeń aktora czy reżysera, a raczej ze spojrzenia na tekst, nad którym przychodzi pracować i aktorowi, i reżyserowi. Miałem to szczęście, że spotykałem reżyserów, których akceptowałem, szanowałem i dużo się od nich uczyłem.

Aktorstwo to zaspokajanie ciekawości życia?

- Nie. Ciekawość życia można zaspokajać na wiele innych sposobów; jeśli się jeszcze ma dużo pieniędzy... W moim przypadku było tak, że zdałem egzamin maturalny i nauczycielka powiedziała mi: Feliks, ty powinieneś zdawać do szkoły teatralnej. Pomyślałem sobie: czemu nie? Złożyłem dokumenty, zdałem egzamin i zostałem przyjęty. Reszta jest już konsekwencją tego kroku.

Dlatego nie formułowałbym definicji aktorstwa jako zaspokajania ciekawości życia. Oczywiście każda rola jest inna i w jakimś sensie człowiek zaspokaja tę ciekawość, ale to nie jest dobra teza.

Czy teatr przeżywa kryzys i czy powiedzenie "Puchy na widowni, że aż wiatr wieje" wywołuje grymas niezadowolenia wśród artystów?

- Nie zauważyłem, aby teatr przeżywał kryzys. Stwierdzenie, które pani przytoczyła, nie wydaje mi się zasadne.

Skąd zatem bierze się taka opinia?

- Nie mam pojęcia... Rzeczywiście byt taki okres, kiedy ludzie odwrócili się od teatru. Na to miał wpływ stan wojenny i okres późniejszy. Od wielu lat jednak obserwuję zjawisko przeciwne. Widzowie interesują się teatrem. Nie widzę pustych miejsc w sali. Nie pamiętam takiego spektaklu, który odwołano z powodu małej liczby sprzedanych biletów. Ludzie wykupują abonamenty, by mieć gwarancję, że dostaną się na kolejne premiery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji