Artykuły

Żeby dostrzec tęczę, trzeba umieć znosić deszcz

Wszystkim, i tym z tytułem ETOILE, jak i tym, którzy całe życie tańczą w tak zwanej "siódmej kulisie", warto dziś zadedykować przynajmniej niektóre z przykazań, które w "Dekalogu tancerza" zawarł przed laty czeski tancerz i pedagog baletu Josef Jencik. Ich język i stylistyczne sformułowania, być może, nie zupełnie przystają do dnia dzisiejszego, ale gdy je przeczytać dokładnie i wgłębić się w ich sens, okażą się one być nieprzemijające - z okazji Międzynarodowego Dnia Tańca, fragment swej książki, która ukaże się niebawem, wszystkim tancerkom i tancerzom dedykuje Barbara Kanold na łamach Gazety Wyborczej - Trójmiasto.

Świąteczny dzień 29 kwietnia, obchodzony w każdym szanującym się zespole baletowym najczęściej koncertem galowym, nie jest może najwłaściwszym momentem do głębszej refleksji nad istotą tego zawodu, którego trud porównywany jest, nie bez racji, do wysiłku górnika. Tyle tylko, że do tej codziennej mordęgi, do deszczu trudu, nieludzkiego wysiłku, codziennego zmagania się z własną słabością, z nieporadnością własnego ciała, ze zmęczeniem i zniechęceniem, znoszonych z pokorą przez co najmniej kilkanaście lat należy dodać, bagatela, odrobinę talentu i łut szczęścia. A wtedy wybrańcy ujrzą, w świetle scenicznych jupiterów, tęczę sławy, aprobatę wiernej publiczności, doznają magii wielkiej, prawdziwej sztuki, wynagradzającej wszystko. Niestety, tylko wybrańcy!

Jednak wszystkim, i tym z tytułem ETOILE, jak i tym, którzy całe życie tańczą w tak zwanej "siódmej kulisie", warto dziś zadedykować przynajmniej niektóre z przykazań, które w "Dekalogu tancerza" zawarł przed laty czeski tancerz i pedagog baletu Josef Jencik (1893-1945). Ich język i stylistyczne sformułowania, być może, nie zupełnie przystają do dnia dzisiejszego, ale gdy je przeczytać dokładnie i wgłębić się w ich sens, okażą się one być nieprzemijające.

Z dziesięciu wybrałam, moim zdaniem, najważniejsze:

Jam jest taniec, Pan Twój. Nie będziesz miał cudzych bóstw przede mną. Jestem tym Tańcem, którym Bóg wprawił świat w ruch, odcisnąwszy na nim swe wspaniale piętno rytmu tworzenia, dynamikę napięcia i melodię radości. - Wymagający i zaborczy. Zmuszający do rezygnacji, na długie lata, z uroków kuchni, podporządkowujący sobie wolny czas, minimalizujący urlop, bo dłuższe przerwy pozbawiają formy. Skłaniający do wyrzeczeń, a przy tym krótkotrwały i niewymierny.

Więc wyrzeczenia, codzienna praca i marzenia, często niespełnione, przeradzające się, nierzadko, w dramaty. Ileż tancerek, utalentowanych i pracowitych, którym nie dany był łut szczęścia, pytało, przy każdorazowym ogłoszeniu nowej obsady na teatralnej tablicy - dlaczego nie ja? Ileż gorzkniało? W tym bowiem zawodzie, chyba jak w żadnym innym, nawet artystycznym, nie ma probierza, miary, metra z Sevres, którym można by zmierzyć talent, wizję choreografa, jego zamiar. A jednak...

Czcij Mistrza twego i Szkołę twoją, aby długo trwały twoje dni na ziemi i dobrze ci się na niej wiodło. Albowiem bez obu nie byłbyś tym, czym jesteś w oczach ludzkich. I nie ma znaczenia, że przerośniesz Mistrza swego i Szkołę swoją. Dla nich jest to radość największa. Sposób, w jaki cię wychowali, należy już wprawdzie do bezpowrotnej przeszłości, był jednak szlakiem, który doprowadził cię do krain nieznanych, piękniejszych niż te, które poznałeś w młodości.

Tego zawodu, jak żadnego innego powinni uczyć ci, którzy od środka poznali teatr i jego prawa. Sama teoretyczna wiedza niczego nie da, bo nie może uczyć prowadzenia samochodu ten, kto całe życie siedzi na miejscu pasażera. Tylko taki pedagog, który sam musiał na scenie zmierzyć się z przeciwnościami potrafi dobrać uczniom zestaw kroków "pasujących pod nogę" i które da się wykonać, a nie takich, które wydumano według najprawidłowszych, teoretycznych wskazań metodycznych. Ale znane są też przecież przypadki, że znakomite baleriny nie umiały uczyć, nie potrafiły własnych doświadczeń przekazać młodszym. Bo w tym przypadku zawód pedagoga też wymaga bożej iskry i talentu. I nie wszystkim one są dane.

Nie cudzołóż. Nagość w Tańcu jest pokarmem duchów szlachetnych, a nie żarciem dla świń.

Przykazanie szóste w dobie dzisiejszej pozostaje bez komentarza. Nie pożądaj żony bliźniego twego, albowiem Terpsychora, żona twa, jest najmądrzejszą i najbardziej wyrafinowaną ze wszystkich. Nadaremno próbowałbyś uwieść Klio, Euterpe, Talię, Melpomenę, Erato, Polihymnię, Uranię i Kaliope, narazisz się jedynie na sromotny blamaż. Pozostaw te niewiasty w spokoju ich legalnym małżonkom i trzymaj się z całej siły Terpsychory, małżonki godnej twej miłości.

Wierność nie ogranicza się dziś w sztuce do jednej dziedziny. Tancerz szuka coraz częściej swojej drogi, nie chce być kalką najwspanialszych nawet choreografów i inscenizatorów minionych epok. Coraz bardziej zamazuje się granica między tym, co przynależy do Terpsychory, a co, na przykład, do Melpomeny. Domeną tancerzy staje się teatr, z całym sztafażem swoich artystycznych środków, konstruowanie napięć i emocji między ludźmi. I w tym musi umieć znaleźć się współczesny tancerz, musi sobie i nam widzom odpowiedzieć na pytanie - czym jest taniec?

Myślę, że dla każdego czym innym. Dowodem na istnienie. Materią duszy. Tajemnicą. Modlitwą. Ucieczką od siebie. Ucieczką od rzeczywistości. Poświęceniem. Męką i cierpieniem. Koniecznością. Maską, która odmienia, która skrywa prawdziwą twarz. Żoną, matką wybranką, demonem... Może być wspaniałą, pełną przygód podróżą w nieznane.

Na zdjęciu: "Oniegin", Teatr Wielki - Opera Narodowa, Warszawa 2007 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji