Artykuły

Terapia banałem?

"Terapia Jonasza" w reż. Jacka Bończyka i Jarosława Stańka w Teatrze Rozrywki w Chorzowie.

Tytułowy bohater, zapytany w finale widowiska o to czy po leczeniu czuje się lepiej, odpowiada, że (cytuję z pamięci) "tak sobie". I to jest najkrótsza recenzja nowej premiery Teatru Rozrywki.

"Terapia Jonasza" w swojej konstrukcji dramaturgicznej jest zaledwie narracyjnym szkicem, ulepionym ze schematycznych obserwacji, reklamowych haseł oraz aluzji politycznych, dalekich zresztą od finezji. Jacek Bończyk - autor scenariusza - słusznie nazywa więc swoją pracę "projektem".

Gadająca głowa

Historia współczesnego Polaka w średnim wieku, który ucieka od rzeczywistości w depresję, zaczyna się jak sceniczna wersja "Dnia świra", po kilkunastu minutach skręca w stronę absurdu rodem z "Króla Ubu", by po kwadransie zmienić się już wyłącznie w konferansjerkę łączącą poszczególne numery muzyczne. Nie ma w tym tekście konsekwencji (parodia różnych wschodnich terapii dominuje pozostałe sekwencje), dramaturgicznego rytmu i ani jednego niespodziewanego zwrotu akcji. W dodatku zastosowany przez reżyserów - Jacek Bończak i Jarosław Staniek - chwyt "kina w teatrze" sprowadza się głównie do gadającej głowy (Jacek Bończak, a jakże!), która na ekranie robi grymasy i głosi prawdy objawione, przy kompletnie martwej scenie! Panowie... czy naprawdę nigdy nie widzieliście, jak ten gag wykorzystują artystycznie inni reżyserzy, choćby Kazimierz Kutz w "Twórcach obrazów"?

Muzyka i aktorzy

Dzięki Bogu, drugi współtwórca "Terapia Jonasza", autor muzyki - Zbigniew Krzywański spisał się bez zarzutu. Skomponował kilkanaście fantastycznych kawałków, które oryginalną instrumentacją nawiązują do różnych gatunków muzycznych, wpadają w ucho i podkreślają nastrój poszczególnych scen.

Po raz drugi podziękowałam zaś Opatrzności za genialnych aktorów Teatru Rozrywki i śpiewających gości - Renatę Przemyk i Piotra Machalicę. Jeśli "Terapia Jonasza" mieć będzie wzięcie u widzów, to za sprawą ich talentu i pracowitości. Nie mam wątpliwości, że aktorzy sami "zrobili" swoje role, choć trochę w tych rolach cytatów z innych ich scenicznych wcieleń. Elżbieta Okupska w roli Matki buduje pastisz kobietona (jak mawiał Witkacy) najwyższej klasy. Charakterystyczna, zabawna, ale i nieoczekiwanie groźna pod blond tapi-rem. Czaruje głosem, dygiem i spojrzeniem. Maria Meyer, jako demoniczna dentystka-erotyczna sadystka, trafia w swoją postać bez pudła. Seks po prostu wcielony. Jacenty Jędrusik w roli pozornie dobrodusznego kapłana "ze skłonnościami" - popisowa rola komiczna. Robert Talarczyk w roli szwagra cwaniaczka wprost emanuje szemranym wdziękiem. Wielką niespodziankę sprawiła Renata Przemyk jako kobieta wampirzyca. Nie tylko śpiewa tak, że drży dekoracja, ale z kilku zaledwie zdań dialogu buduje zauważalną, indywidualną postać. Pochwały należą się w tym miejscu Katarzynie Nesteruk za pomysłowe kostiumy, wspomagające charakterystykę postaci.

Milczący ojciec

Trochę żal natomiast Piotra Machalicy, bo nie dość, że półtorej godziny siedzi milcząco za stosem książek (gra Ojca, będącego skrzyżowaniem bibliofila z alkoholikiem) i śpiewa tylko jedną piosenkę, to jeszcze musi wygłosił w finale żałośnie pretensjonalny tekst w stylu: "pogódźmy się, życie i tak jest ciężkie". Ale to profesjonalista, banalna odezwa przeszła mu przez gardło bez problemu, a nawet z wdziękiem. I tak było to o niebo lepsze niż wygłaszana z ekranu próba uczulenia społeczeństwa na "problemy ludzi z depresją". Proszę autora: albo rybki, albo akwarium. Jeśli całość ma być pastiszem "świata jako takiego" to lepiej nie mieszać do tego ludzi naprawdę chorych. Jeśli miała to zaś być próba oswojenia nas z dramatem chorych na depresję, to stanowczo nie w tym tonie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji