Artykuły

Nie od razu Kraków zbudowano

Na trzy z plusem - o spektaklu "Z Piwnicy pod Baranami" w reż. Wiesławy Niemaszek w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie pisze Ada Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.

Muzyka łagodzi obyczaje, a piosenka... stęka? Przy okazji dyplomowego spektaklu studentów olsztyńskiego Studium Aktorskiego można zapytać - czy śpiewać każdy może? Oczywiście - wedle Jerzego Stuhra - trochę lepiej lub trochę gorzej, ale każdemu wolno. Niektórzy jednak muszą.

W przypadku spektaklu muzycznego "Z Piwnicy pod Baranami" powiedzieć można, że słychać ją w piosenkach, ale nie czuć. Skąd więc takie odczucie? Studenci nie mają wielkich głosów. Do Ewy Demarczyk, Anny Szałapak, Beaty Rybotyckiej, Grzegorza Turnau'a, czy Jacka Wójcickiego im daleko. Jednak Studium nie jest szkołą wokalną, a studenci nie chcą zostać śpiewakami, lecz aktorami, więc można przymknąć oko. Ale czy ucho?

Przedstawienie wyreżyserowane przez Wiesławę Niemaszek miało premierę 22 kwietnia 2007 roku w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie na scenie "U Sewruka". Jest to sentymentalna podróż śpiewana o smaku krakowskiej legendy. I jako że jest to spektakl dyplomowy, każdy student musi "dać" głos. Młodzi przyszli aktorzy śpiewają więc, bo muszą zdać egzamin. I stąd odczucie, że piosenka mimo iż ma tekst, muzykę, to czegoś jej brak. Bo nie z serca, ale z indeksu. Spektakl więc dłuży się, momentami męczy, bo zaplanowany został tak, by każdy swoje wyśpiewał. Co tym bardziej dowodzi, że o połknięciu bakcyla muzyki nie można tu mówić. Ale studenci nie musieli - skoro wybrali drogę teatru dramatycznego, więc nie można od nich oczekiwać głosów ponad miarę. Drugą sprawą jest też, że studium w Olsztynie nie jest "alfą i omegą" jeśli chodzi o piosenkę aktorską. Stąd brak warsztatu na scenie. Znacznie lepiej wychodzi jednak młodym zagospodarowanie przestrzeni - przestawianie czarnych pudeł, które symbolizują raz ambonę, innym razem kanapę, a jeszcze innym jakąś budowlę. Studenci sami sobie więc stwarzają tło do piosenek. Nie tylko starają się opowiadać coś słowem śpiewanym, ale "ubierają" teksty w umowną scenografię. Jednak nie szata zdobi piosenkę.

Studenci swoim ubiorem nie dodają powagi utworom. Charakteryzują ich jaskrawe kolory, które tym bardzie nie dodają tonu muzyce. Bliższe są występom "cheerleaderek" niż poetyckim dąsom. Więc to zestawienie razi - poezja kontra świat "przedmiotów za 5 złotych". Nie współgra to ze sobą - tym bardziej, że akompaniujący zespół Roberta Bielaka przyodziany jest we fraki. Zresztą to najlepszy element spektaklu. Muzyka rzeczywiście łagodzi w tym wypadku obyczaje. Jest przemyślana, pięknie zagrana i pełna poezji. Jeśli więc czerpać przyjemność ze spektaklu, to na pewno z instrumentów.

Za plecami studentów na wielkim płótnie rozciąga się postać Piotra Skrzyneckiego. Sprawia wrażenie fruwającego nad głowami. W jednym ręku trzyma dzwonek - jakby wydzwaniał rytm aktorom. Druga dłoń zbita jest w pięść, a uwagę zwraca palec skazujący skierowany w dół. Czyżby mistrz kazał studentom zejść na ziemię? Tak jakby mówił - "Nie bujajcie w obłokach, nie śpiewajcie, ale grajcie na scenie, bo to wam lepiej wychodzi". I można Piotrowi przytaknąć. Niech aktorzy grają, niech śpiewacy śpiewają. A piosenka aktorska? Jak widać nie od razu Kraków zbudowano albo nie każdy ma do tego talent. Jednak spektaklu nie można przekreślać. Mimo że bozia studentom głosu powalającego na kolana nie dała, to jednak starają się jak mogą. I zdają egzamin również przed widownią. Co prawda na trzy plus, ale zawsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji