Artykuły

Nie oglądam się na innych

- Aktorstwo to wciągające zajęcie. Szczególnie teatr potrafi mocno zaczarować. Częściej niż w filmie zdarzają się w nim mocne, magiczne momenty w czasie spotkań z widzem, a nawet prób - mówi AGNIESZKA GROCHOWSKA, aktorka Teatru Studio w Warszawie.

Małgorzata Piwowar: W spektaklu Teatru Telewizji gra pani córkę spotykającą się z matką po 15-letniej rozłące. Kobieta odsiaduje wyrok dożywocia za zabicie ojca swojej córki. Czy spotkanie z bohaterką z "Więzi" było trudne?

Agnieszka Grochowska: W tym przypadku spotkanie z Ewą Błaszczyk, grającą moją matkę, okazało się dla mnie ważniejsze niż spotkanie z bohaterką. I przyniosło więcej doświadczeń. Wcielanie się w dziewczynę obciążoną tak ciężkim bagażem życiowym traktuję jedynie jak podróż w nieznane mi rejony. I bardzo bym chciała, by nie miała ona na mnie destrukcyjnego wpływu.

... I skutecznie opiera się pani destrukcji. Pani mąż wspomina, że już w czasie studiów w Akademii Teatralnej nie pociągało pani życie towarzyskie, tylko nauka. Dlaczego?

- W przeciwieństwie do wielu kolegów, którzy przyjechali na studia, Warszawa jest moim miastem rodzinnym, więc oswojonym. Przez całe studia mieszkałam w domu wśród bliskich, którzy mnie wspierali i czekali z ciepłym posiłkiem, kiedy po północy wracałam do domu z zajęć. Pokonanie obcości wielkiego miasta nie jest łatwe dla przyjezdnych, trudno się tu zaaklimatyzować. I pewnie dlatego większość przybyszy czuje się tu początkowo totalnie osamotniona. Intensywne życie towarzyskie bywa sposobem, żeby poczuć się bezpieczniej, lepiej. A ja w dodatku przez pierwsze pół roku szkoły byłam zaprzątnięta swoimi prywatnymi sprawami.

Czuła się pani wtedy osamotniona?

- Nie, bo wyniosłam z domu przekonanie, że nie trzeba się oglądać na to, co inni myślą czy robią. Rodzice nauczyli mnie akceptowania siebie jaką jestem, i robienia co uważam za stosowne. W związku z tym rzadko mam problem, że robię coś innego niż inni.

Ta postawa szybko zaowocowała, bo już w szkole zaczęła pani na serio uprawiać swój zawód.

- Na II roku wystąpiłam w szekspirowskim "Romeu i Julii". To był projekt przygotowany na 1000-lecie zjazdu gnieźnieńskiego. Polska strona odpowiadała za obsadzenie rodziny Julii Kapuleti, niemiecka - Romea i Montekich. Zagrałam tytułową rolę, ale choć występowaliśmy przed 800-osobową niemiecką publicznością, było to dużo łatwiejsze, niżbym miała wtedy stanąć na deskach któregokolwiek warszawskiego teatru. Z dala od kolegów i profesorów nie czułam takiej tremy. Choć z drugiej strony było trudno, bo graliśmy po niemiecku. Do dziś pamiętam, że tamten skromny przygraniczny teatr w Schwedt był lepiej wyposażony technicznie niż scena Narodowego.

Wygrała pani casting na Julię?

- Przedstawiciele strony niemieckiej przyjechali do Akademii Teatralnej, żeby znaleźć partnerkę dla Romea. A ja tuż przedtem obcięłam włosy, więc opiekun mojego roku Cezary Morawski załamał się, bo wiedział, że jako jedyna z grona kolegów mówię po niemiecku. Na szczęście delegacja przyjechała w maju, a przedstawienie było w lutym, więc włosy zdążyły mi odrosnąć.

I tak się zaczęła dobra passa...

- Potem wszystko się zazębiało. Miałam poczucie, że moja edukacja w AT jest zbliżona do ideału, bo na każdym etapie pracy spotykałam ludzi, którzy dorzucali coś istotnego nie tylko do mojego warsztatu, ale często także domyślenia o pracy. To procentowało. Bardzo wiele zawdzięczam Mai Komorowskiej, z którą robiliśmy na III roku "Letników". A uświadamiała rzeczy najprostsze, np.: "jeśli pytasz, która jest godzina, to naprawdę chciej się tego dowiedzieć". Później były kolejne etapy. Spotkałam się z Mateuszem Bednarkiewiczem, z którym robiliśmy wspólnie poza szkołą "Zimę", potem na mój egzamin przyszedł Zbigniew Brzoza, dyrektor Teatru Studio w Warszawie, co zaowocowało propozycją zagrania Konstancji w "Amadeuszu". Tam zobaczyła mnie Magda Piekorz, która bez castingu powierzyła mi rolę w filmie "Pręgi", i tak dalej.

I wtedy pomyślała pani o graniu w zagranicznych produkcjach?

- Tak naprawdę w tej sprawie nigdy nie podejmowałam konkretnych decyzji. Nie miałam żadnego planu, chciałam po prostu brać udział w ciekawych projektach i jak najdłużej unikać takich, w których pracowałabym bez przekonania. Po prostu wszystko się dla mnie dobrze składało. Raz zgłosił się do mnie producent, dwa razy wzięłam udział w castingach, które wygrałam.

Dla pani castingi to ponoć miłe chwile. Koledzy z branży uważają, że to raczej horrory.

- To ciekawe doświadczenia, oczywiście trochę stresujące, ale trzeba się oswoić. Są częścią tego zawodu, wymagają gotowości do bycia ocenianym, a więc też przyjmowania krytyki. Ilekroć występuję na scenie, to przecież każdy widz też coś o mnie myśli, niekoniecznie mu się podobam. A tu jest podobnie, choć może inna stawka. Teraz moja sytuacja jest jeszcze bardziej komfortowa niż na początku, gdy byłam anonimową dziewczyną z tłumu. Dużo dały mi zajęcia z kolegami reżyserami z łódzkiej Filmówki, którzy przekonywali nas, że umiejętność budowania postaci jest ważniejsza niż doskonała umiejętność mówienia tekstu. To mi do dziś bardzo pomaga.

Zagrała pani role będące obiektem pożądania młodych aktorek: Niny Zariecznej w "Mewie" Czechowa, Kordelii w"Królu Learze", Antygony w tragedii Sofoklesa... Koleżanki nie zazdrościły?

- Myślę, że robiły w tym czasie coś równie interesującego. Przyjmuję oczywiście czasem krytyczne uwagi, ale w życiu przejmuję się opiniami jedynie kilku najbliższych mi osób.

Czy któraś z zagranych ról była szczególnie istotna?

- Może rola w "Warszawie"? A może w"Pręgach"? Albo w szwedzkiej "Podróży Niny"? Tak, chyba po niej uwierzyłam, że aktorstwo zaczyna być moim życiem. Poczułam się zaakceptowana, w czym utwierdziły mnie kolejne propozycje. Bo wcześniej wydawało mi się, że choć jestem tzw. obiecującą aktorką, to nadal mogę zmienić drogę życiową, gdyby się nie układało. Tata zawsze studził moje aktorskie zapały, namawiając, bym miała w zanadrzu awaryjny plan B, i na przykład zdawała na dziennikarstwo. Ale aktorstwo to wciągające zajęcie. Szczególnie teatr potrafi mocno zaczarować.

Czym?

- Częściej niż w filmie zdarzają się w nim mocne, magiczne momenty w czasie spotkań z widzem, a nawet prób. I ciągle trzeba walczyć ze sobą, sprawdzać, czy daje się z siebie maksimum tego, co można. A jak się zdarza, że w teatrze po spektaklu przychodzą do mnie jacyś znajomi i widzę, że nie są w pełni usatysfakcjonowani, to myślę, że powinnam zwrócić im pieniądze za bilety.

Co ciągnie panią do ról kostiumowych i to najlepiej - jak sama pani mówi -w rosyjskich romansach?

- A nie jest to oczywiste? Współczesnej polskiej kobiecie autorzy sztuk nie poświęcają zbyt wiele uwagi. Może po prostu nasz dzisiejszy zagmatwany świat jest niemożliwy do opisania? A jednocześnie bardziej pospolity - nie ma w nim miejsca na listy wędrujące pocztą, czas płynie sto razy szybciej... A w rosyjskim starym dobrym dramacie żyją wspaniałe kobiety z krwi i z kości. Są zachwycająco pełne - pokazują całą gamę uczuć, namiętności, intelektu. Można o nich opowiadać bez końca. Móc się zanurzyć w tym świecie - to prawdziwa przyjemność. I piękna podróż.

Lubi pani podróże?

- O tak. Najbardziej pociągające jest w nich to, że nigdy się nie kończą. Ryszard Kapuściński napisał w "Podróżach z Herodotem", że podróż nie zaczyna się w chwili wyjazdu ani nie kończy w chwili powrotu. Zaczyna się wtedy, kiedy zaczyna się myśleć o niej, i może to trwać latami. A z chwilą powrotu wcale się nie kończy, bo zostaje w nas. Tak jak spotkania, która nam się zdarzyły w trakcie jej trwania. Dla mnie było to niezwykłe i piękne odkrycie.

Czego spodziewa się pani po prestiżowym wyróżnieniu Shooting Stars, które zaliczyło panią w poczet najbardziej obiecujących młodych gwiazd europejskiego kina?

- Długoterminowane plany są mi obce. Jestem otwarta na to, co przyniesie czas. Telefon zaczął dzwonić z ciekawymi propozycjami, co oczywiście daje mi komfort. Ale zobaczymy. Jak spotkamy się za dziesięć lat, będziemy mogły o tym porozmawiać.

***

Agnieszka Grochowska w tym tygodniu w spektaklu Teatru Telewizji "Więź" (TVP 1, poniedzialek, godz. 21.35)i filmie "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" (HBO, poniedziałek, godz. 20.10, czwartek, godz. 21.00)

***

Zbliżenie

Popularność przyniosła jej rola Tani w filmie "Pręgi" Magdy Piekorz. Za tę rolę otrzymała nominację do Polskiej Nagrody Filmowej Orzeł 2005 oraz do Jameson People's Choice Awards (nagrody publiczności przyznawanej w ramach Europejskich Nagród Filmowych). Jej przygoda ze sceną zaczęła się od zajęć w ognisku przy Teatrze Ochoty. Decyzję o zdawaniu do warszawskiej Akademii Teatralnej podjęła dopiero w klasie maturalnej. Jeszcze na studiach zadebiutowała na zawodowej scenie Teatru Studio rolą Konstancji w "Amadeuszu" Shaffera. Z tym teatrem jest związana do dziś. Zagrała w nim już m.in. rolę Niny Zariecznej w "Mewie" Czechowa, Beatrice w "Słudze dwóch panów" Goldoniego. Na dużym ekranie zadebiutowała w filmie "Alarm" w reżyserii Dariusza Gajewskiego, później zagrała w "Warszawie" tego samego reżysera, prywatnie męża. Wystąpiła także w komedii romantycznej "Tylko mnie kochaj" i melodramacie "S@motność w sieci". Dwukrotnie wystąpiła w filmach niemieckich, raz w szwedzkiej produkcji. Jest pierwszą polską aktorką, która znalazła się w gronie najbardziej obiecujących młodych gwiazd europejskiego kina. Podczas przyszłorocznego festiwalu w Berlinie będzie uczestniczyć w programie promocyjnym Shooting Stars.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji