Artykuły

Wracam!

- Jeżdżę sporo do teatrów pozawarszawskich, na tzw. prowincję. Tam się dzieje wiele ciekawych rzeczy, więcej chyba niż w Warszawie. Niegdysiejsza przepastna różnica między artystami scen warszawskich a aktorami prowincjonalnymi należy już do przeszłości - mówi SŁAWOMIRA ŁOZIŃSKA, aktorka Teatru Narodowego w warszawie.

Po długiej przerwie, w której zajmowała się Pani działalnością publiczną jako członkini poprzedniego składu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, wraca Pani do zawodu. Ciężki to czy lekki powrót?

- Moje członkostwo w KRRiTV zostało nagle przerwane za sprawą błyskawicznej nowelizacji ustawy, która - jak się okazało - ma pierwszeństwo przed konstytucją. Warto o tym od czasu do czasu przypominać. Jednak moje odejście miało miejsce znacznie wcześniej. Ten powrót to ogromny wysiłek, bo aktorstwo to jest zawód, którego nie można uprawiać od przypadku do przypadku. Odnoszę nawet wrażenie, że aktorzy, którzy odchodzą całkowicie od teatru na rzecz wyłącznie pracy w serialach tracą szybko wspólny mianownik z kolegami, którzy grają i w teatrze, i w filmie, i w serialach. Bo praca w teatrze jest podstawowym językiem twórczym aktorów. I gdy się tak jak ja wraca po długiej przerwie, to się wraca bez formy, bo aktorstwo jest jak dyscyplina sportowa, trzeba cały czas ćwiczyć. Ja odczuwam objawy roztrenowania i dlatego dopiero aklimatyzuję się w zespole Teatru Narodowego.

Miała Pani świadomość takiego niebezpieczeństwa, odchodząc na pewien czas od zawodu?

- Już coś takiego wcześniej przeżyłam, po stanie wojennym, w okresie bojkotu, gdy bardzo mało się grało, a także po pożarze Teatru Narodowego. Przede wszystkim jednak odeszłam z powodoó rodzinnych. Musiałam szukać dla moich dzieci i siebie źródeł utrzymania. Zaangażowałam się też w sprawy ZASP, jako wiceprezes związku, zajmowałam się m.in. kontaktami z instytucjami samorządowymi, które były organami założycielskimi teatrów. To był także czas redukcji zespołów aktorskich w teatrach, np. w Warszawie bezrobocie w naszym zawodzie wynosiło około 50 proc., i to wśród ludzi z dorobkiem. Produkcja telewizyjna była bardzo mała, nie było jeszcze seriali, sitcomów itd., więc warunki socjalne aktorów były bardzo złe. Aktorzy szukali innych zajęć, niektórzy prowadzili restauracje i hurtownie. Później zajęłam się doradztwem w dziedzinie zarządzania instytucjami kultury. Zostałam członkiem rady nadzorczej Polskiego Radia, potem jej sekretarzem. Skończyło się to powołaniem mnie przez prezydenta Kwaśniewskiego do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.

Dlaczego właśnie Pani?

- Domyślam się, że chodzi panu o aspekt polityczny mojej nominacji. Myślę, że prezydent kierował się przede wszystkim moją wiedzą z zakresu zarządzania kulturą i osadzeniem w środowisku twórczym. Krajowa Rada za moich czasów nie była ciałem stricte politycznym, warto tu przypomnieć, że późniejsze nominacje prezydenta Kwaśniewskiego: dyrektor Anny Szydłowskiej, powołanej na dokończenie kadencji Włodzimierza Czarzastego, jak i prof. Stanisława Jędrzejewskiego, wybitnych znawców mediów, miały charakter merytoryczny. I o tym też trzeba pamiętać. Nie do przecenienia jest tu rola przewodniczącej Danuty Waniek, która starała się o zmniejszenie parytetów partyjnych w składzie Rady. My byliśmy ciałem zróżnicowanym, dosyć barwnym, a obecna Rada jest monolitem politycznym.

Powróćmy do Pani zawodu. Z jakim wizerunkiem aktorskim, z jakim emploi chciała by Pani się zmierzyć?

- Przed laty, rolą Bronki w "Daleko od szosy", zyskałam emploi wiejskiej dziewczyny, które długo się mnie trzymało...

Irytowało to Panią?

- Skądże, to było bardzo ciekawe, zwłaszcza że urodziłam się w Warszawie i słabo znałam wieś. To jest właśnie urok zawodu aktorskiego.

A co nie jest urokiem w tym zawodzie?

- Najgorsi są według mnie pracowici i niezdolni, tacy, którzy nie mają ani serca, ani mózgu, ani wdzięku scenicznego, tego charme'u. Trzeba bronić się przed tępakami, przed ludźmi, którzy nie mają wątpliwości. To jest także niepokojące u obecnej władzy. Absolutny brak wątpliwości. Dyskusja jest nie na poziomie wątpliwości, lecz na poziomie jedynej i słusznej racji. Powiedziałabym, że ta władza, która tak bardzo chce się identyfikować narodowo, jest w stylu działania jakaś bardzo niepolska, jako że w Polsce żywe są tradycje indywidualistyczne, tradycje sceptycyzmu wobec władzy.

Jakie ma Pani konkretne pomysły na swój aktorski powrót?

- Byłam swego czasu związana z Helmutem Kajzarem. Odpowiadała mi jego wizja teatru. Biorę udział w projekcie związanym z 25. rocznicą jego śmierci, w projekcie Piotra Lachmana i Joli Lothe według sztuki Kajzara "Wyspy Galapagos" w ich teatrze Video-teatr POZA. Pracujemy nad tym tekstem, a jest to bardzo żmudna praca laboratoryjna, takie archeologiczne dogrzebywanie się do myśli Kajzara. To był twórca, który nie przynależał do kultury masowej i mam nadzieję, że Ministerstwo Kultury zauważy tę rocznicę. Poza tym jeżdżę sporo do teatrów pozawarszawskich, na tzw. prowincję. Tam się dzieje wiele ciekawych rzeczy, więcej chyba niż w Warszawie. Niegdysiejsza przepastna różnica między artystami scen warszawskich a aktorami prowincjonalnymi należy już do przeszłości. Kiedyś wystarczało, że artysta scen warszawskich przyjechał z występem do remizy w Parzęczewie i wszyscy byli szczęśliwi. To obecnie wygląda zupełnie inaczej.

Co spowodowało tę zmianę Pani perspektywy?

- Moja perspektywa w patrzeniu na teatr jest związana z ogólnopolskim konkursem na wystawienie polskiej sztuki współczesnej, z którą to inicjatywą jestem związana od 10 lat. Konkurs ten został wymyślony przez Kazimierza Dejmka, gdy był on ministrem kultury. Służy ten konkurs zarówno finansowaniu nowych przedsięwzięć teatralnych, jak i przyglądaniu się, co się w tej sferze dzieje w całej Polsce. Oglądam spektakle w całej Polsce. Mogę zatem powiedzieć, że powstaje wiele cennych spektakli, na porównywalnym poziomie jak w Warszawie, a niejednokrotnie lepszych, także aktorsko, wyrażających jakąś wizję teatru, teatralną myśl. Oczywiście można podać wiele przykładów, że w polskim teatrze nie dzieje się najlepiej, ale także dużo przykładów na ocenę przeciwną. Co nie jest dobre, to to, co dzieje się z teatrem jako instytucją, bo przecież jest on zasilany przez pieniądze publiczne.

Jeśli więc nie udaje się sezon jakiegoś teatru państwowego czy samorządowego, to stanowi to problem. Jako ważny problem dostrzegam brak odpowiedniej liczby ludzi, którzy umieliby zarządzać teatrem. W teatrze nie jest tak, że jak się osiągnie sukces w jednym, to na pewno powtórzy się go w innym. Teatr to miejsce wrażliwe, gdzie istotną rolę odgrywa genius loci, duch miejsca, więc o sukcesie decydują bardzo różne czynniki. Cieszy mnie, że tacy ludzie jak Zbigniew Zapasiewicz biorą udział w publicznej debacie na temat teatru. Dobrze, że robi to również Kazimierz Kutz, który tłumaczy i komentuje politykę przez teatr, czyniąc to często w formie dosadnej językowo. "Mandaryni", jak czasem nazywamy najwybitniejszych przedstawicieli naszego zawodu, powinni zabierać w tej kwestii głos.

Czy niegdysiejsza "nadkultura" środowiska aktorskiego, owocująca niezliczonymi anegdotami, historiami towarzyskimi itd., jeszcze funkcjonuje? Zastała ją Pani po powrocie?

- Zmieniło się. Niewątpliwie mniej się imprezuje. Kiedyś praca na planie filmowym była jedną wielką, niekończącą się imprezą. Teraz już tak nie jest, także dlatego, że plany są krótsze, nie ma przestojów, praca jest dobrze zorganizowana. W takim mechanizmie najlepiej czują się aktorzy odporni psychicznie, z końskim zdrowiem. Aktorstwo jest zawodem bardziej serio niż kiedyś. Ale i tak w porównaniu z innymi profesjami, które wykształciły typ poważnego yuppie, aktorstwo jest rozkoszną wyspą luzu, gdzie czasem można sobie poszaleć. Teraz też jest wesoło w garderobach.

Dziękuję za rozmowę.

* * *

SŁAWOMIRA ŁOZIŃSKA - w latach 1973-1986 i 1988-1990 była aktorką Teatru Narodowego w Warszawie, ponadto występowała w warszawskim Teatrze Nowym (1990-1994). Od 1997 r. kierowała Działem Organizacji Pracy Artystycznej Teatru Narodowego. Współpracowała z Telewizją Polską jako jedna z redaktorek i prowadzących program "Kawa czy herbata" (1994-1995). W latach 1996-1999 była wiceprezesem Zarządu Głównego Związku Artystów Scen Polskich. W maju 2003 r. została powołana przez prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Przestała w niej zasiadać w grudniu 2005 r. Została odznaczona m.in. tytułem "Zasłużony Działacz Kultury" oraz Złotym Krzyżem Zasługi, jest laureatką wielu nagród artystycznych, m.in. trzykrotnie nagrody aktorskiej na Festiwalu Filmów Telewizyjnych w Olsztynie (1976, 1978, 1979), nagrody radiowej im. J. Warneckiego (1999), nagrody miasta stołecznego Warszawy (2001). W dorobku artystycznym ma kilkadziesiąt ról teatralnych, filmowych i telewizyjnych, także w Teatrze Polskiego Radia i Teatrze Telewizji. Wystąpiła m.in. w filmach fabularnych "Granica" Jana Rybkowskiego, "Cwał" Krzysztofa Zanussiego, "Dług" Krzysztofa Krauzego, w filmach Stanisława Jędryki, w serialach "Daleko od szosy", "W labiryncie", "Blisko, coraz bliżej" i "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy". Obecnie w zespole Teatru Narodowego w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji