Artykuły

Bardzo dziwne słowo

"Ciasnota, brak powietrza, wilgoć, grzyb, a co za tym idzie wszelkie nie­miłe konsekwencje tego stanu rze­czy" - tak opisała niegdyś Teatr Ka­meralny znakomita badaczka historii warszawskich budynków teatralnych Barbara Król-Kaczorowska. Ta scena ciągnie za sobą jakieś fatum.

Spora część pokazywanych na niej premier od czasu inauguracyjnego przedstawienia "Wyspy pokoju" Pietro­wa zbierała zasłużone manto.

Ostatnia premiera Kameralnego, "Katarantka" Tomasza Mana - młodego pol­skiego dramaturga i reżysera tego spekta­klu - wpisała się w atmosferę "niemiłych konsekwencji" zaduchu panującego od lat w Kameralnym. Już sam tytuł budzi wątpliwości. Co to bowiem jest "katarantka"? Poszukiwania odnośnego hasła w słowniku języka polskiego dały wynik negatywny. "Katarantka" przywodzi na myśl katarynkę, muzyczną maszynkę wy­dającą z siebie jednostajnym głosem dość proste melodie. To skojarzenie jest rów­nie słuszne i proste jak "kilka prawd, co nienowe" wypowiedzianych ze sceny.

Wśród nich odkrywczością zaskakuje ta z finału: "najdłuższa droga wiedzie przez życie, najkrótsza przez śmierć".

Autor i reżyser w jednej osobie za­skakują świeżością skojarzeń - "czło­wiek jest jak filiżanka, łatwo go zaryso­wać, oszukać, zdradzić". Po usłyszeniu tej melodii ma się ochotę błagać katary­niarza, by już więcej nie grał, a swoje­mu wiernemu kubkowi od herbaty przysiąc wierność aż po grób.

Znajoma recenzentka szeptała co prawda, że sztuka zasługuje na uwagę ze względu na piękny temat, ale może warto trochę ją skrócić. Cóż jednak po­zostałoby po skrótach z godzinnego przedstawienia? Kwadrans? Po pierw­szych piętnastu minutach wiemy już, że jest to historia samotnej i nieszczęśliwej osoby. Porzuciły ją dzieci, karierę prze­rwała ślepota. Swoją drogą, dlaczego niewidoma bohaterka była śpiewaczką? Ta informacja nic nie wnosi do dramatu, warto również zauważyć, że tragedia bohaterki byłaby równie przejmująca, gdyby nasza Katarantka była pocztową urzędniczka czy zwykłą panią domu.

Z uznaniem przyjmuję fakt pochyle­nia się nad ludzkim nieszczęściem, próbę refleksji nad światem, przypominam jed­nak maksymę Gide'a: "wielkiej literatury nie buduje się na wzniosłych uczuciach".

Halina Łabonarska w tytułowej roli czyni nadludzkie wysiłki, by uprawdopodobnić swoją postać. Skutecznie prze­szkodził jej w tym reżyser, który nie zwró­cił uwagi na fakt, że jego bohaterka jak na osobę niewidomą posługuje się wyjątko­wo bogatą mimiką, a także że na rozrzu­cone po podłodze przedmioty trafia z precyzją pocisku Tomahawk. Na ołta­rzu szlachetnego przesłania poświęcono sytuacyjne prawdopodobieństwo.

Ciepłe słowa należą się Magdalenie Gajewskiej. Jej scenografia niepokoi zde­formowaną perspektywą. Autorka de­koracji w ciekawy sposób nawiązała do estetyki ekspresjonistycznej. To wnętrze frapuje, choć wolałbym zobaczyć je we "Śnie" Felicji Kruszewskiej, jeśli ta po­chodząca z połowy lat 20. sztuka docze­ka się kiedyś nowej realizacji scenicznej.

Z pewnością warto przenieść tę de­korację do nowego Teatru Kameralne­go. Jak bowiem wieść niesie, "Katarant­ka" zamyka 52 lata istnienia tej sceny. Niech więc zaduch, grzyb i "wszystkie niemiłe konsekwencje" pozostaną przy Foksal 16, my zaś zaczekajmy na nowy Teatr Kameralny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji