Artykuły

Fredro radzi "Jak się kochać"

Jan Englert znalazł w hrabi Fredrze czujnego pedagoga, który nie zakazuje, nie straszy, ale uczy rozmawiać z młodymi o odpowiedzialności i erotyzmie

Nowoczesne podręczniki wychowania sugerują, że najlepszym miejscem na inicjację seksualną nastolatka jest własna sypialnia w domu rodziców, a najlepszym (lub przynajmniej zalecanym) prezentem od mamy i taty na 17. urodziny - paczka prezerwatyw i ciepła rozmowa o uczuciach, cielesności, odpowiedzialności. Nie brakuje jednak osób, które nad podobnymi publikacjami odprawiłyby najchętniej egzorcyzmy, a autorów zakuły w dyby.

Tymczasem takie rady to żadna nowość. Wizję młodego pokolenia przeżywającego pierwsze doznania miłosne za wiedzą i przy życzliwym dopingu starszych stworzył ponad 170 lat temu hrabia Aleksander Fredro (1793-1876).

Taki świat pokazał Jan Englert w swojej najnowszej inscenizacji "Ślubów panieńskich" w Teatrze Narodowym. Z leciwej sztuki samograjki wystawianej najczęściej we wnętrzach i strojach z epoki zrobił opowieść o "edukacji emocjonalnej" i możliwości międzypokoleniowego porozumienia. Pokazał ludzi potrafiących się wysłuchać mimo różnicy wieku, choć wydawało się, że takie postaci pozostały już tylko na kartach współczesnych bajek w stylu "Jeżycjady" Małgorzaty Musierowicz.

Reżyser wyrzucił bohaterów z klasycznego dworku. Po salonikach z szezlongami i kanapami został tylko muzealny pokoik, przez który widzowie wchodzą na otaczające dziedziniec trybuny. To na pokrytym zielskiem wszelakim podwórzu młodociane fredrowskie feministki Aniela (Patrycja Soliman) i Klara (Kamila Baar) zawrą okrutny pakt przeciwko rodowi męskiemu: postanowią rozkochiwać, zwodzić i nigdy nie wychodzić za mąż. Tu Albin (Grzegorz Małecki) będzie wzdychał do Klary, a Gustaw (Marcin Hycnar) knuł intrygi, by uwieść Anielę.

Młodzi łączą się na zasadzie przeciwieństw. Hycnar, chłopak ze "stolycy", rozsadza scenę radosną rozbrajającą paplaniną - Soliman milczy wymownie z wzrokiem wbitym w rąbek sukienki. Baar w ferworze tratuje kępy trawy kaloszami,jakby każde źdźbło było godnym pogardy mężczyzną - Małecki czeka cierpliwy i rzewny. Aktorzy nie mówią wierszem, ale rozmawiają wierszem. Nie dzieje się nic, co nie mogłoby się wydarzyć i dzisiaj. Historyczność została więc wzięta w nawias i sprowadzona do tła, w którym zdecydowali się żyć współcześni ludzie.

Opiekunka dziewczyn Dobrójska (Gabriela Kownacka) opiekuje się także położoną pod miastem "izbą Fredry". Jest być może jedną z tych wyzwolonych pań magister, doktor czy profesor, co to mówią sobie: "nigdy w życiu!" albo "ja wam pokażę!", i z marnej posadki naukowej w mieście przenoszą się w Bieszczady czy do Suwałk. Kisi ogórki, dzierga, wychowuje dzieci w spokoju i otwartości. Przechadzając się niedbale w wyciągniętym swetrze, wydaje się mieć jednak większą świadomość tego, co dzieje się między dzieciakami, niż one same. Inscenizatorzy koncentrują się zwykle na podchodach miłosnego czworokąta Klara - Aniela - Gustaw - Albin. Tym razem patrzymy na akcję doświadczonymi i pobłażliwymi oczyma starszych: dojrzałej kobiety i siwiejącego Radosta (Jan Englert).

W tym idealnym świecie międzyludzkiej komunikacji element niepokoju wprowadza muzyka Leszka Możdżera (której nuty przezornie umieszczono już na fortepianie w "izbie pamięci") i dziwna kobieca postać (Anna Gryszkówna). Długowłosa, rozmemłana w białym stroju a la "bielizna wiejskiej służącej" dla Gustawa stanie się ucieleśnieniem pierwotnych namiętności i pierwszą kochanką, a dla deliberującego o sensie życia Radosta - zapowiedzią śmierci. Englertowi udało się więc w tym edukacyjno-sielskim klimacie znaleźć też coś z realizmu magicznego Olgi Tokarczuk, trochę tajemniczości, refleksji, przestrogi.

Po dziesięciu latach od przełomowych "Ślubów panieńskich" w reżyserii Grzegorza Jarzyny (w warszawskim Teatrze Rozmaitości jako "Magnetyzm serca" - spektakl z każdą minutą zmieniał się z poprawnej historycznie inscenizacji w psychodeliczną imprezę) to najlepsze, co mogło się przydarzyć fredrowskiemu tekstowi - znów został wystawiony nowocześnie, ale nie poprzez radykalną dekonstrukcję, lecz poprzez rewelacyjne aktorstwo, luz i dystans. Dzięki temu powstał spektakl o miłości, która może być wspaniałym doświadczeniem, a nie obowiązkiem narzucanym przez pisemka i grupę rówieśników. Utopijny, zielony, ze wszystkimi wadami i zaletami polskiego sielskiego snu nocy letniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji