Artykuły

Epizodzik, jak zwykle

- Grałam mało, a jestem, nie wiadomo skąd ani dlaczego, dosyć znaną aktorką - mówi warszawska aktorka ZOFIA CZERWIŃSKA.

Zadebiutowała Pani w ważnym dla polskiego kina momencie.

- Gdy miałam 18 lat i byłam na pierwszym roku szkoły teatralnej, na plan filmu 'Pokolenie' nikomu nieznanego Andrzeja Wajdy przywiózł mnie nikomu nieznany Roman Polański. On też zdawał do szkoły teatralnej w Krakowie. Na egzaminie mówił 'Przez świat idące wołanie' Gałczyńskiego. Kumplowaliśmy się. Do szkoły się nie dostał, ale później przyjęli go do szkoły filmowej w Łodzi. Romek grał w 'Pokoleniu'. Spytali go: 'Potrzebujemy fajnej dziewczyny. Nie znasz jakiejś?'. 'Ja wam ją przywiozę' - odpowiedział.

No więc jedziemy pociągiem w wagonie restauracyjnym. Wypiliśmy sporo. Nagle Romek zaczął zrzucać z siebie nieistniejące diabełki. Podjęłam tę grę. Też je z niego zrzucałam, a on ze mnie. Ale ludzie nie życzyli sobie takiego zachowania. Zmuszono nas do szybkiego zapłacenia rachunku i wyjścia. Potem pomyślałam, że te diabełki to było pierwsze podejście do 'Dziecka Rosemary'. Polański zawsze miał sataniczne pomysły.

W 'Pokoleniu' poczułam smak filmu. Moje cztery sceny były kręcone na przestrzeni czterech-pięciu miesięcy. Film kręciło się wtedy prawie rok, montowało drugie tyle.

Grałam barmankę Lolę. Mówiłam jedno zdanie do Ludwika Benoit: 'Oj, panie Grzesiu, pan chcesz mi znowu jakieś świństwo zrobić'. Byłam taką trochę kolaborantką. Kokietowałam werkschutza, którego grał Kazimierz Wichniarz, bo mnie ci z podziemia poprosili, żebym go tam zatrzymała. Siedziałam na stole, Wichniarz głaskał mnie po udzie. Wtedy strzelił do niego Tadeusz Janczar. Na to ja spadłam ze stołu ze strasznym wrzaskiem.

Gdy 'Pokolenie' pojawiło się na ekranach, to jak wychodziłam z domu, a mieszkałam wtedy w Gdyni, dzieci krzyczały za mną tym filmowym krzykiem: 'Pokolenie, łaaaaaa!'. Sławna byłam.

Wajda o Pani nie zapomniał.

- Gdy w 1957 r. skończyłam szkołę, robił 'Popiół i diament'. Na plan pojechałam jeszcze na IV roku. Wzięli mnie na drugą barmankę - zmienniczkę Krzyżewskiej. Miałam scenę z Milskim, który grał pijanego dziennikarza. Mówił, że to dobrze, że wojna się skończyła. A ja, że to się jeszcze okaże. No i oczywiście to wycięli. W finale wciągają mnie do poloneza tańczonego w knajpie.

Zaraz potem w 'Eroice' Munka byłam pijaną telefonistką. Pamiętam spotkanie z Dudkiem Dziewońskim - leżąc na łóżku, powiedział mi: 'To można bardzo dobrze zagrać'.

Wajda i Munk to jakby dwa bieguny szkoły polskiej.

- Bardzo się różnili. Munk był bardziej skryty, introwertyk. Wajda epatował uśmiechem. Na planie 'Pokolenia' w ogóle było pełno uśmiechu. Młody Łomnicki jak się uśmiechał, to słońce wychodziło zza każdej chmury. Wajda był piękny. Wtedy już drugi raz żonaty. A ja studentka, takie nic.

Za granie w filmach chcieli mnie wyrzucić ze szkoły. Nam nie wolno było w niczym występować. Tylko w akademiach, gdzie się mówiło Broniewskiego. Ktoś doniósł rektorowi. Zebrała się rada pedagogiczna, ale mnie zostawili.

Po szkole poszła Pani oczywiście do teatru.

- W 1957 r. do Bielska-Białej, razem z pięcioma kolegami z roku. Tam poznałam, co to intryga i fałsz, czym teatr potrafi być za kulisami. W 'Weselu' miałam zagrać Rachelę, ale rolę dostała żona scenografa. Zagrałam Marynę.

W zespole w Bielsku-Białej był niejaki Moskalewicz - dobry aktor, choć lekko przybaniowany od rana do wieczora. To mu zresztą nie przeszkadzało grać. Wiadomo, są dobrzy aktorzy, którzy nigdy nie wychodzą poza prowincję. Moskalewicz był dla mnie wtedy niewyobrażalnie stary - miał jakieś 50 lat, a ja 21 czy 22. Jako nową w teatrze zaczął mnie podrywać. Zaprosił na obiad do najlepszej restauracji. Żeby tam dojść, trzeba było przejść przez całe śródmieście. Ubrał się elegancko - w czarny płaszcz, skrzydlaty kapelusz i biały fular. Po drodze wszyscy mu się kłaniali. Tu 'Mistrzu', tam 'Witamy', 'Miło widzieć', 'Byliśmy na ostatniej premierze'. On rósł od tych powitań, patrzył, czy to widzę. Gdy doszliśmy do kresu śródmieścia zarzucił na szyję swój piękny fular, spojrzał na mnie i powiedział: 'Widzisz, moja droga, jak cię nie rozpoznają, nie przyznawaj się, że jesteś aktorką'. Wzięłam te słowa do serca.

Rok później Zygmunt Hübner ściągnął mnie do Teatru Wybrzeże. Zagraliśmy 'Pierwszy dzień wolności' Kruczkowskiego, który jednocześnie wystawił Teatr Współczesny w Warszawie. U nas Jana grał Cybulski, w Warszawie Łomnicki. Jednak to my pojechaliśmy w 1960 r. na festiwal Teatr Narodów w Paryżu, bo Łomnicki był dla nich nikim, a Cybulski już światową sławą.

Uwielbiałam Zbyszka, ale partnerem teatralnym był trudnym. Z tekstem zwykle na bakier. Zmieniał kwestie. Czekał na replikę w innym miejscu, niż było ustalone. Trzeba się było do niego dostosować.

Wybrzeże to był awangardowy zespół. W 1962 r., w głębokiej komunie, graliśmy o 22 'Jonasza i błazna' Broszkiewicza, szaloną satyrę na władzę. Hübner był chyba wtedy jedynym bezpartyjnym dyrektorem teatru w Polsce. Gdy ta bezpartyjność się władzy przejadła, dyrektorem został Jerzy Goliński. Powiedział mi: 'Za 20 lat to może teatry będą się o ciebie biły, ale teraz nic dla ciebie nie mam'. Wyrzucił mnie i... zrobił mi tym największą przysługę na świecie. To było jak cios obuchem w łeb, od którego człowiek się budzi.

Jak sobie Pani poradziła?

- Przyjechałam do Warszawy, nie mając nigdzie etatu. Miałam tylko mieszkanie. Przez dziesięć lat pętałam się po filmach i estradzie. W drobnych rólkach - o niektórych pisze się dziś w archiwach, że nie figurują w czołówce filmu. To był udział wyproszony. Nie miałam telefonu. Za to dużo siedziałam w SPATiF-ie. Tam wszyscy wpadali kilka razy dziennie. A wieczorem na wódeczkę. SPATiF był enklawą wolności, choć przesiadywało w nim wielu ubeków. Kiedyś spytałam głośno: 'Czy w klubie MSW też jest tylu aktorów?'.

Tu siedział reżyser, tam reżyser. Mówiłam: 'Kręcisz film, może miałbyś coś dla mnie?'. Parę koleżanek, które do dziś nic nie grają, miało mi to za złe. 'Ale ty chodzisz i prosisz'. 'A tak, i zagrałam, i mam z czego żyć. Jeśli lekarz wywiesza tabliczkę, to dlaczego aktor nie może?'

W 'Piekle i niebie' Stanisława Różewicza występuję jako 'mieszkanka nieba malująca usta'. Epizod obiecał mi przy piciu jeden z asystentów Różewicza. I rzeczywiście, jest telefon: 'Przyjeżdżaj do Łodzi, jutro masz zdjęcia'. 'Ile dni?'. 'Nie wiem, okaże się na miejscu'. I sytuacja wygląda tak. Stoi Różewicz, ten mój asystent i kierownik produkcji. Asystent mówi do Różewicza - a ja to odczytuję po ruchu jego warg: 'Tam, za słupem czeka w kostiumie aktorka Zosia Czerwińska. Przez ile dni ją potrzebujemy?'. Różewicz spojrzał i wypalił: 'Jeden, tylko jeden'. A ja to wszystko widzę! I strasznie mnie to śmieszy. Śmieję się, bo nie mam innego wyjścia.

Na estradzie pojawia się Pani do dziś.

- Wciągnął mnie na nią Józef Prutkowski. Od 26 lat występuję w Teatrze Syrena, od 15 na etacie. Estrada to strasznie trudny gatunek. Jeśli po trzech pierwszych zdaniach nie masz śmiechu, szmeru lub brawek, to koniec. Złego monologu nawet najlepszy aktor nie powie dobrze. Ja kiedyś taki zły monolog mówiłam sto razy - to była męka.

Potem przyszła telewizja. Rok 1973 - program satyryczny Wowo Bielickiego 'Express'. Dekoracja to były dwa przedziały. W pierwszym siedzieli Kwiatkowska, Pokora i Dobrowolski, w drugim obsada się zmieniała, ale ja byłam zawsze. Teksty dostawaliśmy w poniedziałek, we wtorek była próba, w środę nagranie, montaż i cenzura. W czwartek to szło. Bywało, że tekst był gotowy dopiero we wtorek. Kiedyś prosiliśmy Wowę: 'Daj chociaż przeczytać', a on na to: 'Przeczytacie po nagraniu'.

Właśnie wtedy zadzwonił do mnie Jurek Gruza: 'Robię Czterdziestolatka . W baraku jest taka kreślarka, pyta tylko: Może herbatki, panie inżynierze? . Właściwie nic więcej nie mówi. Jak chcesz, to proszę bardzo'. Myślę sobie: nieduży barak, sami mężczyźni i tylko jedna kobieta. Ona musi być widoczna!

Wajda zawsze był serdeczny, nie krzyczał. Jurek Gruza potrafi być tyranem. Wiele razy przez niego płakałam.

Jak rodzina zareagowała na Pani decyzję o zostaniu aktorką?

- Rodzicie byli bardzo otwarci, pchali mnie do szkoły aktorskiej. Ojciec pięknie grał na fortepianie i stepował. Siostry mamy były w balecie u Feliksa Parnella. Uciekły z domu, by w nim być. W tym balecie trzymano je krótko jak w zakonie. To były dziewice! Jeździli po całym świecie. W Grecji siostry mamy zostały wykradzione przez Greków. Grecy byli jednak w porządku - ożenili się z nimi. Odtąd nazywały się Papadimitriu, Perokako i Miliaresis. Mam jednego kuzyna Greka.

Urodziłam się w Poznaniu. Mama - warszawianka - wyszła za mąż za rodowitego poznaniaka. A babcia, Śremska z domu, była w Śremie urodzona. W 1941 r. rodzice zostali wysiedleni do Generalnej Guberni. Ojciec, doktor wszech nauk lekarskich, znał pięć języków w mowie i w piśmie. Medycynę kończył w Zurychu. W Warszawie został mianowany lekarzem powiatowym powiatu sochaczewskiego. Po wojnie delegowano go na Wybrzeże. Po nim mam punktualność, po mamusi rozrzutność.

Żeby zwiększyć swoje aktorskie szanse, zoperowała sobie Pani nos.

- Mój nos był duży, garbaty i krzywy. Prutkowski napisał mi nawet monolog o nosie. Jak weszłam po operacji, powiedział: 'Już nie możesz tego mówić'. A ja liczyłam na to, że jak zrobię sobie operację, to będę więcej grała. Potem okazało się, że dobrze kalkulowałam.

Pierwszą operację miałam w 1963 r. w Polanicy. Pijany pan doktor, bo to było 1 stycznia, zdjął mi garb. Jak to się robi? Wkłada się pod skórę dłuto i wali się młotkiem. Tylko że zdjęcie garbu wydłuża nos.

Dlatego w 1968 r. zrobiłam sobie w Warszawie drugą operację, żeby podnieść tę za długą trąbkę. Obejrzałam cały jej przebieg, bo nade mną stała lampa, która jest jednocześnie lustrem. Przy takich zabiegach nie usypiają. Trzeba mieć otwarte oczy, żeby lekarze widzieli, czy ich nie uszkadzają. Są przecież tak blisko nosa. Ale byłam znieczulona.

Czy udział w 'Rejsie' Piwowskiego to już było z nowym nosem?

- Tak, to moje pierwsze ujęcie z nowym nosem. Tyle że mam tam tylko jedno ujęcie - jak siedzę na zebraniu załogi z Tymem, który mówi, że urodził się w Małkini. A umowę podpisałam na 30 dni zdjęć! Występuję w wielu scenach, ale mnie nie widać!

Najpierw przez 15 dni płynęliśmy Wisłą pod prąd - z Gdańska do Warszawy, cumując w Toruniu i we Włocławku. Pamiętam, jak pierwszego dnia Wanda Stanisławska leżała na pokładzie na leżaczku. Obok niej Maklak. Wtedy wszedł szczytowo pijany Himilsbach. Ukląkł przed nimi, coś zabełkotał. Potem wstał, wyjął interes i zaczął siusiać za burtę. Na to Wanda powiedziała: 'Zdaje się, że będziemy mieli dosyć rozluźnione normy moralne'. I mieliśmy. Missisipi, ten malusi, zrobił kiedyś fikołka i wpadł do wody. Odezwałam się wtedy: 'A mówili, że Missisipi nie wpada do Wisły'.

Poza Pietruskim, który grał kapitana, mieliśmy też prawdziwego kapitana. Chyba największą oliwę w żegludze śródlądowej. W dodatku miał cudowne wyczucie mielizny - gdzie mielizna, tam my.

Jest połowa lipca, potworna plaga komarów. Z jednej strony daleko do brzegu, z drugiej daleko, nikt do nas nie może dopłynąć, a my nie możemy się ruszyć. W bufecie nie wolno było sprzedawać wódki, ale wiedzieliśmy, gdzie jest ukryta prunelka, najsłodsza wódka świata. Niby mówiło się: 'Nie, prunelki nigdy'. I co? Cała prunelka poszła. Ściągnęli nas dopiero po półtora dnia.

Drugie dwa tygodnie kręciliśmy w Nieporęcie. Jurek Dobrowolski codziennie woził tam maluchem mnie i Tyma. Cóż to były za rozmowy! Wtedy powstało powiedzenie: 'To jest twoja broszka'. Ktoś zapytał o coś Dobrowolskiego, a on powiedział: 'To już jest twoja broszka'. W 'Rejsie' jednak tego nie ma, tak jak Dobrowolskiego prawie nie ma. Ani Joli Lothe, która miała grać główną rolę.

Ten film to coś innego niż to, co było w scenariuszu Głowackiego, i innego niż to, co się działo podczas kręcenia. Nie mieliśmy pojęcia, czym to się skończy. I Piwowski też nie. Myśleliśmy, że tam jest druga kamera, o której nie wiemy. I że on kręci nasze zachowania.

Wandzie Stanisławskiej się udało, bo grała żonę Mamonia. Podobnie amatorce Irenie Iżykowskiej, filmowej żonie Himilsbacha. Powiedziała mi kiedyś: 'I co, pani nie mówi ani jednego zdania w tym filmie?'. Wśród bab śpiewających na pokładzie jest moja krawcowa. Sama ją tam wtryniłam. Po filmie zrobiła się z niej gwiazda. Jak przychodziłam do miary, mówiła: 'No dobrze, pani Zosiu, szybciutko, mam niewiele czasu'.

Można też Panią zobaczyć w uznawanych dziś za kultowe filmach Stanisława Barei.

- Kiedyś mówiło się, że Bareja to 'B productions'. Złośliwy termin 'bareizm' ukuł Kutz i nigdy mu tego nie zapomnę. Bareja mnie lubił od czasu, gdy z krakowską szkołą teatralną jeździliśmy na bale do szkoły łódzkiej. Chętnie mnie obsadzał. W 'Misiu' mówię słynne: 'Całuję prawe oczko misia Rysia, całuję lewe oczko misia Rysia'. Na planie Bareja nie pokazywał po sobie, czy mu się coś podoba, czy nie. Albo był dubel, albo nie było. Miał co prawda taki tik, że się krzywił, ale to nie oznaczało niezadowolenia. Zgłaszał tylko zasadnicze uwagi, typu: stań tam, nie tu, wolałbym, żebyś była w tej scenie bardziej zła...

Uważałam, że nie powinnam grać Balcerkowej w 'Alternatywy 4', że to nie moje emploi, bo ona jest za bardzo wsiowa. To była zresztą mało napisana rola. Na początku Balcerka grał Ludwik Pak. Czułam, że nam nie wychodzi. Ale po wznowieniu zdjęć przerwanych z powodu stanu wojennego Balcerkiem został Pyrkosz. To jest mistrz. On mi dopiero pokazał, żonę jakiego człowieka mam grać.

Po Balcerkowej ludzie kojarzą mnie ze zdaniem: 'Jak ktoś całe życie mieszkał w mieście, to się za Chiny do wiochy nie przyzwyczai'. Kiedyś występowałam w domu kultury w Garwolinie. Tamtejszy kierownik zapowiada widowni: 'Pani Zofia Czerwińska', a mnie mówi: 'Chwileczkę'. Myślę sobie - pewnie kierownik powie teraz swój wiersz, bo to czasem o to chodzi, ale nie, on odlicza ze sceny: 'Raz, dwa, trzy, cztery'. I kiedy ja wchodzę, cała sala wstaje i mówi: 'Jak ktoś całe życie...'.

Kręcąc filmy Barei, nigdy nie śmialiśmy się na planie. Robiliśmy to na poważnie. Oczywiście mogłam się śmiać, patrząc z boku, jak gra Kowalewski. Ale to co innego. Podczas lektury scenariuszy też się nie śmiałam. Ale wiedziałam, że to jest dobre. Np. zdanie do słuchawki: 'Nie jąkaj się, Adam, tylko mów, o co chodzi'.

Bareja to był taki nieduży pykniczek. Dobry człowiek i wielki patriota. Na kontrze do rzeczywistości. Prawdopodobnie cierpiał z powodu tego 'bareizmu' - ludzie na niego chodzili, a 'warszawka' nie. Ale zagrać u niego - to już tak!

Teraz jestem Balcerkową w 'Dylematu 5' - kontynuacji 'Alternatywy 4'. Na razie Grzegorz Warchoł nakręcił trzy odcinki.

U Polańskiego wystąpiła Pani 48 lat po 'Pokoleniu'.

- W 'Pianiście' zagrałam kobietę z zupą. Jako stara głodna Żydówka z getta niosę zupę niczym największy skarb. Ale mężczyzna jeszcze głodniejszy ode mnie - grał go Hiszpan - wyrywa mi tę zupę. Zupa się wylewa, a on zlizuje ją z ziemi. Ja odchodzę kompletnie załamana.

Zrobiliśmy siedem czy osiem dubli. Dostałam brawka od statystów. Za każdym razem Polański osobiście rozlewał tę zupę, nie rekwizytor. Bo Romek dokładnie wiedział, jak ona ma się rozlać. Zupa była dobra, z wielkiego kotła.

A sama jest Pani ze swego aktorstwa zadowolona?

- Nie jestem swoją wielbicielką. Czasem, widząc się na ekranie, rzucam czymś w telewizor. A to reżyser nie zwrócił mi uwagi, a to sama poszłam na jakiś idiotyczny żywioł. Rzadko jest dobrze.

Ja się jednak ciągle dziwię. Dlaczego? Dlatego, że dostaję za to pieniądze, że mam mieszkanie, że zmieniam samochody. Ze zmianą mężów mi tak nie wyszło.

Grałam mało, a jestem, nie wiadomo skąd ani dlaczego, dosyć znaną aktorką. W trzech filmach zdarzyło mi się powiedzieć trzy zdania, które przeszły do historii kina. Na szczęście razem ze mną. 'Może herbatki, panie inżynierze?' - w 'Czterdziestolatku'. 'Jak ktoś całe życie mieszkał w mieście, to się za Chiny do wiochy nie przyzwyczai' - w 'Alternatywy 4'. I 'Całuję prawe oczko misia Rysia, całuję lewe oczko misia Rysia' - w 'Misiu'. Tak się zapisałam w świadomości masowej. Po 20 serialach, w jakich ostatnio wystąpiłam, jestem znana już nie tylko z twarzy, ale i z nazwiska.

Ja to stworzyłam. Nauczyłam się dyskontować swoją indywidualność. Wyciągać coś z siebie i wkładać w postać, jaką mnie obdarowano. W aktorstwie jest czarodziejstwo. Tadzio Łomnicki był przecież prestidigitatorem.

Nie przywiązuję wagi do tego, że jestem aktorką. Nie wiem, czy umiem to robić, ale niczego innego nie umiem na pewno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji