Artykuły

Co Kraków ma dla ciebie? Niby nic

Niby wszystko jest w porządku. Jest jakiś konflikt. Jest jakaś sprawa. Aktorzy mówią, kłó­cą się, spierają. Ktoś ma ra­cję, ktoś inny jej nie ma, albo tylko tak im - nam się wyda­je. Publiczność słucha, cza­sem się śmieje. Aktorzy krzą­tają się między nimi, ociera­ją. Ale to "niby" zamienia się po chwili w "nie". Dlaczego?

Dramat "Tomasz Mann" Jerzego Łukosza jest próbą odpowiedzi na pytanie kim był Tomasz Mann - pry­watnie, intymnie. Oglądamy kilka scen z różnych okresów życia pisarza i jego żony Katii. Szwajcaria, ucieczka przed Hitlerem, Ameryka. Oglądamy ich zmagania z historią świata, własną historią, w którą wplą­tany jest także ich fryzjer Frank.

Ale dramat jest także próbą posta­wienia kilku pytań - o wpływ litera­tury na życie osobiste pisarza i jego rodziny (piękny dialog o tym, jaką śmiercią umrze w następnej powie­ści zakamuflowana pod postacią jednej z bohaterek Katia), o stosunek Manna do Hitlera i władzy, o miej­sce pisarza-twórcy wobec dzieją­cych się wokół wydarzeń.

Spektakl w reżyserii Krzysztofa Orzechowskiego na Małej Scenie Starego Teatru (premiera 9 kwietnia 1999 roku) niestety nie jest odpowie­dzią na pytania zawarte w samym dramacie, ani na żadne inne pyta­nie postawione przez reżysera samemu sobie i nam. Na scenie, oglą­dając trzy postaci - pisarz (Jerzy Święch), żona (Anna Dymna), fryzjer (Zbigniew Kosowski) - przyglądam się ich zmaganiom, słucham pusto brzmiących tyrad. I nic. Niby grają, niby mówią. Wewnątrz pustka.

Groteskowy Mann, ciągle szuka­jący swoich okularów. Mały, jakiś pomniejszony, zamknięty we wspo­mnieniach o posadzie prezydenta zaproponowanej mu przez Hitlera, potrzebie powrotu, wyrzutów po ucieczce. Archetypiczny, wszystko wiedzący fryzjer, który z kształtu czaszki, konsystencji włosów czyta, kim jesteś. Na dodatek jakoś nie wi­dać obcinanych, spadających na zie­mię kosmyków włosów, zmiany fry­zury pisarza. A nożyczki wciąż krę­cą się wokół, brzęczą. Niby tną, a jednak... Jedynie postać żony broni się, zwłaszcza w świetnie pomyśla­nym i zagranym monologu. Katia mówi, opowiada, jednocześnie zmy­wa z twarzy makijaż. Dokonuje demaskacji, otwiera się całkowicie przed nami. Przygotowuje swoją sta­rość (Dymna nakłada bowiem na twarz jakąś białą substancję, która "symbolizować" ma w następnej sce­nie upływ czasu), jawnie, nie bawiąc się w teatr, maskarady.

Pośrodku zaś jest za dużo niekon­sekwencji, nie-prawdy właśnie. Samo miejsce akcji - aktorzy pośród widzów, ocierający się o nogi patrzą­cych. Ale reżyser pozostawia ten pomysł jakby w środku drogi, nie wykorzystuje. Kim jesteśmy - pod­glądaczami, uczestnikami, tylko wi­dzami, słuchaczami opowieści?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji