Balonik za dyplom
"Madame de Sade" w reż. Teresy Sawickiej z PWST we Wrocławiu i "Sen nocy letniej" w reż. Wojciecha Kościelniaka z PWST w Krakowie na XXV Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.
Studenci, występujący na XXV Festiwalu Szkół Teatralnych nie dostają po spektaklach róż. Wszyscy otrzymują unoszące się na wstążkach kolorowe baloniki.
Taki balonik to uroczy dowód sympatii, ale i ironiczne ostrzeżenie przed pustką aktorskich kreacji. W środę baloniki dostali studenci warszawskiej Akademii Teatralnej, którzy pokazali "Walentynki" i studenci krakowskiej PWST po jednoaktówkach Harolda Pintera w spektaklu "Niby-Alaska".
Wrocławianie grali "Madame de Sade" [na zdjęciu] japońskiego dramaturga Yukio Mishimy. Sztuka dała rzadką okazję scenicznej konfrontacji sześciu kobiet. (Nie)sławny markiz w przedstawieniu nie pojawił się wcale. Historia toczy się podczas lat, w których de Sade na przemian ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości i odsiaduje wyroki.
Jednocześnie markiz znajduje się na scenie w osobie swej żony. Odtwarzająca ją Marta Ścisłowicz w miarę rozwoju akcji grała coraz ciekawiej, wstrzemięźliwiej. Rozwikływanie tajemnic ciała przez swą postać aktorka oddała wsłuchując się coraz intensywniej w samą siebie.
Jej partnerki dały bardzo powierzchowny portret salonowych intryg. A przecież buduaru nie tworzą używane na scenie kosmetyki, ale także uszczypliwości, szyderstwa, jad. W przedstawieniu Teresy Sawickiej dyplomantki nie potrafiły pokazać dystynkcji oświeceniowych arystokratek. A pyszne suknie zabiły z kolei wigor dwudziestokilkuletnich, współczesnych dziewczyn.
Wieczorem dyplomanci krakowskiej PWST przy nadkomplecie widowni Dużej Sali Teatru Nowego zagrali Szekspirowski "Sen nocy letniej" w inscenizacji Wojciecha Kościelniaka, czyli "transoperę" z muzyką Leszka Możdżera. Studenci od stóp do głów zostali zamaskowani przez makijaż, kostium, a przede wszystkim - formalną rolę. Dwór ateński uformowali karatecy z gry komputerowej, poruszający się robotycznie, skręcający pod kątem prostym. Elfy okazały się "dzikusami" z amazońskiej dżungli, z wzorzystymi malowidłami na brązowych trykotach. Reżyser dla efektu zrobi wszystko...
Jednostajność formalnych interpretacji wokalnych (w dwu wersjach: na lidera Perfectu, na Madonnę w "Evicie") po prostu przygnębiała. Muzyka cichła nieco między aktami, gdy widzowie oglądali film z pracy rzemieślników ateńskich nad przedstawieniem o Piramie i Tyzbe. Bo film był niemy. Tekst ukazywały komiksowe dymki. Inscenizator dla efektu zrobi wszystko...
Wystawienie tego "Snu..." było możliwe tylko w Nowym: to dyplom z techniki teatralnej. Szalały światła efektownie, jeździła świetlna dekoracja - dla efektu.
Lecz jaki cel przyświecał temu przedstawieniu - poza pokazem inscenizacyjnej, horrendalnie drogiej fantazji Kościelniaka, za którą należy mu się ironiczny balonik. Studenci pokazali jedynie, że umieją korzystać z mikroportów i że bez zbędnych napięć przepony potrafią śpiewać stojąc, leżąc, wisząc, robiąc fikołki... Tylko co z tego, skoro nie da się tego oglądać nawet siedząc?