Artykuły

Nie ma czego komentować

To historia pewnego domu, w którym krzyżują się losy różnych postaci. Trudno jednak rozszyfrować zasadę owych spotkań - o "Fasadzie" w reż. Eduardo de Paiva Souza w Białostockim Teatrze Lalek pisze Krystyna Danforowicz z Nowej Siły Krytycznej.

Spektakl "Fasada", którego premiera odbyła się w Białostockim Teatrze Lalek, powstał jako koprodukcja tegoż teatru i holenderskiej grupy DPPD (Duda Paiwa Puppetry and Dance). Eduardo de Paiva Souza i Paul Selwyn Norton, dyrektorzy artystyczni DPPD, w swoich spektaklach łączą lalkarstwo z tańcem współczesnym. Możnaby się zatem spodziewać poetyckiej opowieści wyrażonej za pomocą lalek, ujętej w ruchowo-muzyczną klamrę tańca. Twórcy spektaklu najwyraźniej tak skupili się na poezji, że zabrakło czasu i miejsca na treść.

"Fasada" to historia pewnego domu, w którym krzyżują się losy różnych postaci. Trudno jednak rozszyfrować zasadę owych spotkań. Bohaterowie pojawiają się znikąd i nie wiadomo po co. Następnie uczestniczą w pewnych wydarzeniach, prowadzących do nieznośnego bałaganu. Na przykład w pewnym momencie na scenie pojawia się skłócona rodzina - matka, ojciec i synek. Podczas jednej z awantur (tych w spektaklu nie brakuje) ojciec nagle opuszcza rodzinę. Matka płacze, całuje dziecko... i raptem znika, schowana za postać synka (czyli za lalkę którą animuje aktorka grająca matkę). Chłopiec zostaje sam, śpiewa smutną piosenkę i wychodzi.

Analogicznie do tej sytuacji inni bohaterowie, zamieszani w ową enigmatyczną akcję, również znikają po kolei. Dlaczego? Nie wiadomo. Niektórzy zostają zabici przez tajemniczą czarną postać (pokojówka). Inni przepadają bez śladu ot tak (gruba kobieta). Mało tego - są i takie postaci, które wychodzą po prostu ze sceny i już nie wracają (kloszard). Całość prowadzi do zaskakującego zakończenia, kiedy to wszyscy aktorzy pojawiają się nie wiadomo skąd jako czarne stwory bez twarzy, które w swych złowieszczych, walecznych ruchach przypominają bandę zamaskowanych muzułmańskich terrorystów. Podejrzewam, że to skojarzenie nie było celem twórców "Fasady", chociaż kto wie...

W poszczególnych scenach spektaklu nieznośnie wręcz nagromadzone zostały różne czynności wykonywane w jednym czasie, pozbawione jakiejkolwiek hierarchii. Skoro nie wiadomo, co jest w danej sytuacji scenicznej ważne, wszystko na scenie uznać można za równie nieistotne. Razi to, że w następujących po sobie wydarzeniach ciężko doszukać się logiki (pewnie znika na rzecz poezji). Z tego kołowrotka zdarzeń czasem wyłaniają się krótkie scenki, zbudowane na subtelnościach, niektóre zabawne i urocze (scena miłosna kloszarda i babci). Niestety jednak wykorzystywane są w nich wciąż te same gagi (opóźnione reakcje lalek, infantylne popiskiwania). Za każdym kolejnym razem cieszą zatem coraz mniej, aż w końcu w ogóle umykają uwadze.

Wszystkim zdarzeniom na scenie towarzyszy tajemnicza mroczna postać w czarnym ubraniu z kapturem, zakrywającym twarz (to na jej podobieństwo zmieni się reszta aktorów w złowrogim finale). Postać różni się od reszty tym, że oprócz zakrytej twarzy ma własny, taneczny sposób poruszania się. Ma to zapewne nadawać mu odrębny charakter. Taniec w tym wypadku niestety służy jedynie jako ornament. Sama zakryta twarz odróżnia tę postać od innych i stanowi wystarczająco silny znak dookreślający (choć na pewno nieporównywalnie mniej ciekawy niż taniec). Jeśli zatem połączymy agresywny taniec z czarnym kapturem, mamy zbędną tautologię. Postać ta ponadto zamiast straszyć, śmieszy - chyba nie o to chodziło reżyserowi.

Strona plastyczna spektaklu również nie satysfakcjonuje. O ile umowna, oszczędna konstrukcja po prostu nie rzuca się w oczy, o tyle wszystkie dziejące się w niej zdarzenia są niedostatecznie lub zbyt płasko oświetlone. W skrajnych sytuacjach światła nie trafiają w to, co istotne. Szkoda, bo lalki zgrabnie wyrzeźbione z gąbki, lepiej oświetlone, mogłyby rzeczywiście sprawiać wrażenie żywych postaci, a tak wyglądają mniej atrakcyjnie. Dobór kostiumów także pozostawia wiele do życzenia. Jedne postaci mają pełny kostium (kloszard, alkoholik) a inne tylko zdawkowe elementy nałożone na czarny strój (pokojówka, matka, ojciec). Brakuje konsekwencji.

Należy jeszcze wspomnieć o muzyce, która była w zasadzie jedynym pozytywnym elementem spektaklu. Trójka aktorów wykonywała na żywo utwory, komentujące bieg wydarzeń. Pojawiały się również bardzo dobrze wykonywane piosenki (szczególnie dobrze zaprezentowali się Grażyna Kozłowska i Augusto Valenca) Niestety trafność komentarza zdaje się na nic, kiedy nie ma czego komentować.

Aktorzy Białostockiego Teatru Lalek słyną z tego, że przez swe sugestywne aktorstwo potrafią odwrócić uwagę od reżyserskich niedoróbek, tym samym ratując spektakl. Tego spektaklu chyba nie można było uratować. W sposób rażący zawiodły reżyseria i brak koncepcji scenograficznej. Zdawało się, że aktorzy są zdezorientowani w swych działaniach scenicznych. Grali więc, choć i tak nienajgorzej, to bez zaangażowania i z wyczuwalną świadomością porażki. Tak jakby w spektaklu nie było czego ratować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji