Artykuły

Bidak z Bronowic wciąż protestuje

Był rok 1992. Na scenie Starego Teatru przygotowywano właśnie "Wesele" w reżyserii Andrzeja Wajdy. W postać Żyda wcielał się Jerzy Nowak. Aktor Tadeusz Malak obserwował go na scenie i przypomniał sobie, że przecież jest taki niewielki tekścik Romana Brandstaettera "Ja jestem Żyd z Wesela". - Pomyślałem, że fajnie by było, gdyby po obejrzeniu "Wesela" widzowie mogli zobaczyć tego samego Żyda, który protestuje przeciwko temu, co pan Wyspiański o nim napisał. Historię przedstawienia przypomina Magda Huzarska -Szumiec w Gazecie Krakowskiej.

Szybko na podstawie opowiadania powstał scenariusz, z którym poszedłem do Andrzeja Wajdy. Poprosiłem go o przeczytanie tekstu, ale on był bardzo zajęty próbami. Jednak obiecał mi, że jak w następnym tygodniu znajdzie czas, to o tym porozmawiamy. Wróciłem do domu, a tu po czterech godzinach dzwoni Wajda i mówi, że to jest świetne i trzeba to robić - wspomina Tadeusz Malak, reżyser przedstawienia i odtwórca roli mecenasa Filipa Waschutza, do którego przychodzi poskarżyć się Żyd z "Wesela".

Taki wstyd, uczciwy kupiec w literaturze

Nie tylko jego zauroczył tekst Romana Brandstaettera. W swoich "Lekturach nadobowiązkowych" Wisława Szymborska tak o nim pisała: "Jest to troszeczkę śmieszna, choć w zasadzie bardzo smutna opowieść, zasłyszana i z melancholijnym humorem napisana przez Romana Brandstaettera. Jej bohaterem jest Hirsz Singer, karczmarz z Bronowie Małych, który pewnego dnia, nie przeczuwając, co z tego wyniknie, znalazł się wraz z żoną i córką

na weselu poety Rydla. No i po kilku miesiącach wynikło. Pan Hirsz, spokojny obywatel i uczciwy kupiec, oraz jego córka Pepa, panienka przyzwoicie wychowana, znaleźli się w literaturze. (...) Taki wstyd, taka obmowa, na cały Kraków, na całą Galicję - za co, dlaczego? I nie dość, że poszkodowany został na kupieckim honorze, jeszcze stracił nazwisko, bo wszyscy zaczęli o nim mówićŻyd z Wesela".

Jednak wtedy do premiery przedstawienia nie doszło. Ówczesny dyrektor Starego Teatru odmówił wystawienia spektaklu, twierdząc, że tekst jest za krótki. - Postanowiłem go poszerzyć i poszukać czegoś w bibliotece, w archiwach. Wtedy zaczęły docierać do mnie sygnały, które zadawały kłam temu, co mówili badacze Wyspiańskiego. Uważali oni bowiem, że Roman Brandstaetter wymyślił sobie całą tę historię. A jak się okazało, wcale tak nie było. Kiedy Brandstaetter podczas wojny trafił do Izraela, w kawiarni poznał mężczyznę, który był owym adwokatem Filipem Waschutzem. Opowiedział mu, jak to go odwiedził taki bidak z Bronowic Małych. Szukając dalej, odnalazłem w archiwach adres kancelarii adwokackiej Artura Benisa, w której pracował Waschutz. Było to już prawie na obrzeżach Krakowa, bo przy lilicy Starowiślnej 4. Dalej, obecną ulicą Dietla, płynęła już rzeka. Odnalazłem także ślady świadczące o rozwodzie pana Hirsza z żoną i o tym, jak trafił on do żydowskiego domu starców - opowiada Tadeusz Malak, który pokazał wtedy tekst swojego scenariusza Jerzemu Nowakowi.

- Z miejsca go zaakceptowałem -mówi dziś aktor. - Przede wszystkim

dlatego, że był bardzo dobry i na dodatek dawał mi szansę zagrania roli charakterystycznej, w czym zawsze się specjalizowałem. Teraz to już jest niemodne, ale ja wciąż uważam, że prawdziwe rzemiosło aktorskie polega na deformacji, przetwarzaniu siebie. No i była jeszcze jedna przyczyna. Otóż mogłem grać Żyda, czyli wykorzystać moją znajomość gwary żydowskiej, co od wielu lat jest moją pasją. Świadomie nie mówię tu oczywiście o żydłaczeniu, bo to według mnie jest pejoratywne określenie. Tylko o przepięknej gwarze żydowskiej, która niebawem zniknie, ponieważ nie ma już żydowskiego proletariatu, który się nią posługiwał. Ja jestem jednym z ostatnich. Nauczyłem się jej w dzieciństwie, kiedy chodziłem do szkoły powszechnej na kresach wschodnich. Myśmy tam z kolegami rozmawiali ze sobą trzema językami, choć na korytarzu szkolnym, pamiętam to jakby było wczoraj, wisiała kartka z napisem "Zabrania się mówić po rusku i po żydowsku".

Wino zamiast gaży

Był już znakomity scenariusz, był reżyser i było dwóch aktorów. Nie było tylko miejsca, gdzie można by wystawić "Żyda z Wesela". Wtedy zaprzyjaźniony z aktorami Jerzy Brataniec, właściciel Starej Galerii mieszczącej się przy ul. Starowiślnej, zaproponował, żeby wystawić spektakl u niego.

- Pamiętam, że premiera była w dniu mojego jubileuszu 45-lecia pracy artystycznej - przypomina sobie Nowak. - Graliśmy tam ponad 50 spektakli. Atmosfera była niesamowita. Kiedy kończyły się przedstawienia,

dochodziło do dyskusji z publicznością, wspólnych śpiewów, a Jurek Brataniec częstował wszystkich winem. Po kilkudziesięciu takich spektaklach mówimy do niego, że jest fajnie, ale jak do tej pory gramy to na goło, bez żadnego grosza. Na co Jurek odparł: "Ja też nie mam ani grosza, bo wszystko, co zarobiliśmy, wydałem na wino dla widzów" - śmieje się Malak.

Jednak szybko po mieście rozniosła się wieść, że w Starej Galerii grane jest świetne przedstawienie. Przychodziło coraz więcej ludzi, spektakl zaczął być zapraszany na różne festiwale, gościnne występy. Wtedy dyrekcja Starego Teatru zaproponowała przeniesienie go na swoją scenę. Najpierw trafił do piwnicy przy ul. Sławkowskiej, a teraz grany jest na Scenie Nowej, przy ul. Jagiellońskiej.

Łyk krakowskiej krachelki

W Starym Teatrze jutro zostanie pokazany rekordowy, 400. spektakl. Ale tak naprawdę, jak obliczył reżyser, razem z granymi poza tą sceną przedstawieniami to już 493. wystawienie "Żyda z Wesela". I co ciekawe, wciąż pokazywane jest ono w takim samym kształcie, jak podczas premiery.

- Bo właśnie na tym polega zawodowstwo. Oczywiście każdy spektakl jest trochę inny, ale widz o tym nie wie. Amator zawsze coś zmienia, improwizuje. Profesjonalista dokonuje tylko minimalnej, mutacji - twierdzi Jerzy Nowak.

Jedyną taką zmianą było wprowadzenie krótkiego dialogu, podczas którego mecenas Filip Waschutz uspokaja zdenerwowanego Hirsza, proponując mu krakowską krachelkę, czyli gazowaną wodę w butelce z krachlą. Hirsz mówi na to: "A nie ma pan czego lepszego?". Wtedy adwokat szuka po szufladach, aż w końcu udaje mu się znaleźć w kieszeni małą butelkę z alkoholem.

- To co robi z nią Jerzy Nowak, za każdym razem mnie zadziwia. To jest majstersztyk. Niesamowita jest dyscyplina, z jaką on podchodzi do roli. Jest to tak starannie grane, że mimo tylu przedstawień nie jestem w stanie przypomnieć sobie najdrobniejszego żartu, jaki mógłby mieć miejsce. Raz się tylko zdenerwowałem, gdy kolega zapomniał zabrać na gościnne występy stalówkę, którą pisze adwokat. A była ona normalnie nie do dostania - wspomina Tadeusz Malak.

Jerzemu Nowakowi, choć tyle razy powtarzał tekst "Żyda z Wesela", zdarzyło się kilka razy go zapomnieć. - My to nazywamy w gwarze teatralnej "dziurą w mózgu". I wtedy musimy "haftować" - śmieje się aktor, który przed wejściem na scenę zawsze się żegna. - To stary aktorski zwyczaj, który niestety już zanikł. Przed wojną robili to nawet żydowscy artyści. Ja, kiedy się zapomnę przeżegnać, to czuję się nieswojo, mam wrażenie, że źle gram. To jest jak z wódką. Nigdy przed przedstawieniem nie piję, choć mam bardzo mocną głowę. Ale sama świadomość tego sprawiałaby, że spektakl byłby nieudany - wyznaje Jerzy Nowak, zdradzając przy tym, na czym tak naprawdę polega powodzenie przedstawienia "Ja jestem Żyd z Weseła".

- Nieistotna jest tu liczba zagranych spektakli, ale ich jakość - oświadcza nie bez racji aktor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji