Udana lekcja
Na transparencie reklamującym kielecką inscenizację "Lekcji polskiego" dopisano podtytuł: "Rzecz o Tadeuszu Kościuszce". Prawdopodobnie sądzono, że nazwisko bohatera przyciągnie widzów. Zabieg wydaje się ryzykowny. Bo może też budzić nieufność. Tak jednoznaczne wskazanie na bohatera i obchody dwusetnej rocznicy Insurekcji Kościuszkowskiej pozwala spodziewać się akademii.
W Kielcach, na szczęście, zagrożenia tego udało się uniknąć. W konwencji akademii utrzymany jest tylko początek przedstawienia. W momencie wygaśnięcia świateł na widowni z głośników rozlega się jeden z polonezów Tadeusza Kościuszki. Muzyka trwa długo, jest głośna, patetyczna. Kiedy milknie, snop światła wydobywa tylko jeden element dekoracji - tamborek z białym orłem, wyhaftowanym na czerwonym tle. Później narodowe symbole ustępują miejsca żywym ludziom. Dochodzi do głosu to, co w "Lekcji polskiego" najważniejsze. Anna Bojarska, mówiąc o ostatnich latach Kościuszki, spędzonych na emigracji w szwajcarskiej Solurze, widzi w nim oczywiście bohatera, którego legenda jest nadal żywa, ale przede wszystkim dostrzega człowieka. I ten porządek: wpierw człowiek, a dopiero potem bohater, wydaje się najistotniejszy. Kościuszko podczas lekcji historii i polskiego, których udziela córce gospodarza, Emilce Zeltner, opowiada po prostu historię swojego życia. Opowiada o dawnych bitwach, zwycięstwach, porażkach, rysując dzieje narodu polskiego, które uczennica może poznać tylko z jego opowieści. Mówi o dawnych miłościach, wyrzeczeniach i upokorzeniach, podkreśla własną słabość, przyznaje, że popełnił kiedyś "mniejsze zło". Potrafi patrzeć krytycznie na własną przeszłość. Nie ma prawa powrotu do kraju, więc tęskni do Polski i przeszłości. Wreszcie dochodzi do głosu subtelnie zasugerowana miłość do swej uczennicy, miłość nie tylko ojcowska. Kościuszko ze sztuki Bojarskiej jest bohaterem, świętym i prostaczkiem - jak określał go Jules Michelet. Reżyser kieleckiego przedstawienia, Tomasz Obara, podejmuje ten trop i właściwie rozkłada akcenty. Wybrał najsłuszniejszą drogę zaufania autorce dramatu i nie poddawania się stereotypowi pokazywania bohaterstwa Polaków. Dyskretną, ale pewną reżyserią pozwolił stworzyć interesujące role. Sztuka Bojarskiej jest bowiem z założenia statyczna. Poza dialogiem obojga bohaterów dzieje się niewiele. Taka konstrukcja dramatu najważniejszą rolę przeznacza aktorom.
Kościuszko Edwarda Kusztala to stary, zmęczony życiem człowiek. Pobyt w Szwajcarii to dla niego przymusowe, chwilowe wygnanie. Nie chce opuścić Solury, bo stąd blisko do Polski. Ma jeszcze iskierkę nadziei. W stosunku do Emilki zajmuje pozycję ojcowską, co podkreśla donośnym, starczym brzmieniem głosu, który łamie się i drży w momentach najistotniejszych - w czasie recytacji przysięgi naczelnikowskiej i drugiej, będącej deklaracją lojalności wobec cara. Kusztal subtelnie kreśli portret mężczyzny, który mimo podeszłego wieku nadal chce się podobać kobietom. W rozmowie z Emilką poprawia poły surduta, a nim poprosi ją do walca, zamaszyście się kłania. Taniec nie trwa długo, nie ma w sobie rytmu. Starość brutalnie daje o sobie znać, pozwala jednak na wiele spraw spojrzeć z dystansu, bez emocji, sporządzić rachunek zysków i strat. A jednak, gdy chodzi o narodową klęskę, takie spojrzenie staje się niemożliwe. Emilka Ewy Pająk jest wdzięczną słuchaczką wielkiego nauczyciela. W samym spojrzeniu znać, że to dla niej niedościgniony wzór. Nie godzi się na przypisaną jej rolę wiecznej dwunastolatki, chce, by zauważać w niej dojrzałą kobietę. Aktorce udało się uchwycić dwoistość, wpisaną w postać Emilki. Potrafi być dorastającą panienką, a po chwili stać się dojrzałą kobietą, która rozumie znacznie więcej, niż na pozór się wydaje. Gorzej wypada w scenach, w których sama przejmuje inicjatywę - gdy mówi o niechcianych kochankach, a także w finale, gdy grę nasyca zbędną nadekspresją.
Role Kusztala i Pająk - dobre i konsekwentnie przeprowadzone - mają wspólną słabość. Aktorzy prowadzą je osobno, grają obok siebie. Grają według przyjętej koncepcji, jednak ich role stykają się w niewielu punktach. Można odnieść wrażenie, że aktorzy niezbyt chętnie słuchają się jako partnerów. Zainteresowani stworzeniem właściwego portretu swego bohatera, zapominają, że na taki portret wpływają także partnerzy. Nie bardzo pomaga im również scenografia Mariana Panka. Gustowne wnętrze salonu Kościuszki ograniczają purpurowe kotary. W scenach, wymagających ekspresji w ruchu, znacznie zawężają pole gry krępując swobodę ruchu.
Mimo tych niedostatków kielecka "Lekcja polskiego" jest przedstawieniem niewątpliwie wartym obejrzenia.