Artykuły

Nie taki czarny charakter

- Mam dystans do siebie, znam swoje możliwości. Poza tym aktorstwo nie jest jedyną rzeczą, którą się zajmuję. Mam w Krakowie swój lokal-firmę, z której jestem dumny. Nazywa się "Molier". Mam tam swoją scenę. Jest absolutnie niezależna. I ja, ARTUR DZIURMAN, jestem też człowiekiem całkowicie niezależnym.

W "Klanie" zagrat Leszka, "szemranego" brata Krystyny Lubicz, w serialu "Kryminalni" wcielił się w płatnego hiszpańskiego snajpera, a w "Fali zbrodni" wenezuelskiego mafiosa...

Wchodzi Pan w nowe seriale ciągle jako czarny charakter.

- Faktycznie trochę się tego nazbierało. Ważne, że nie jestem tzw. czarnym charakterem z jednego serialu, taką jednowymiarową postacią negatywną, graną codziennie przez dwa lata. To byłby mój aktorski koniec. Na szczęście, ciągle jestem inną postacią. Czasem gangsterem silniejszym, czasem słabszym, tu jakimś mordercą, tam handlarzem kokainą - to złamanie wizerunku. W serialu "Prawo miasta" gram w parze z Andrzejem Supronem. Mącimy i robimy różne machloje, ale... Przez kilkanaście odcinków wychodzimy na strasznych facetów, ale w końcu okaże się, że działaliśmy w dobrej wierze. Staram się z każdej negatywnej postaci wydobyć prawdę. Nawet, jeżeli gram gangstera, bandytę, mordercę, to zawsze usiłuję w nich znaleźć coś bardziej ciepłego, ludzkiego, pokazać trochę uczucia...

Trzeby przyznać, że ma Pan warunki zewnętrzne do grania czarnych charakterów.

- Dziękuje bardzo! Naprawdę cieszę się, że często gram czarne charaktery! Zaistniałem przez to w telewizji. Przestałem być anonimowym aktorem. Nie jest to jakaś wielka popularność, bo gram role, rólki z dalszego czy dalekiego planu, Mnie to jednak wystarcza. Jeżeli serial idzie rok czy dwa i nagle pojawia się jakiś wątek, do którego realizatorzy znowu mnie zapraszają, to jestem zadowolony.

Zagrałby Pan takiego prawe go i porządnego bohatera?

- Chętnie! Nikt jednak na razie takiej roli mi nie zaproponował.

Czuje się Pan zatem niespełnionnym gwiazdorem?

- Nie. Mam dystans do siebie, znam swoje możliwości. Poza tym aktorstwo nie jest jedyną rzeczą, którą się zajmuję. Mam w Krakowie swój lokal-firmę, z której jestem dumny. Nazywa się "Molier". Mam tam swoją scenę. Jest absolutnie niezależna. I ja, Artur Dziurman, jestem też człowiekiem całkowicie niezależnym.

Jak idzie interes? Dwa lata temu tonął Pan w długach...

- Spłaciłem kredyt inwestycyjny. Z pomocą wielu ludzi, ale udało

się! Przecież jestem aktorem, więc fakt, że udało mi się tę firmę stworzyć, że ona funkcjonuje i prosperuje to jest osiągnięcie na miarę zdobycia Mount Everestu. Stworzyłem instytucję, która zatrudnia ludzi. Działa w niej teatr, mamy gości, którzy przychodzą na imprezy kulinarne, obsługujemy

biura turystyczne. Odwiedzają nas stali i nowi klienci. Po wojnie w 300 metrowych gotycko-renesansowych piwnicach mieszkały szczury. W 1999 roku zacząłem je odgruzowywać, odkopywać przywracać im dawną świetność, adaptując do nowej roli - lokalu gastronomicznego ze specyficznym klimatem.

Kotlet, kawa i teatr?

- Konglomerat sztuk różnych, czyli sztuki kulinarnej, relaksu i sztuki życia towarzyskiego. Do tego jeszcze teatr, plastyka, literatura, festiwale teatrów ludzi niepełnosprawnych...

"Molier" jest też tętniącym życiem klubem. Czy przeniósł Pan tu część swoich studenckich doświadczeń z ówczesnego życia nocnego Krakowa?

- Jakie ja tam nocne życie prowadziłem?! Dzisiaj młodzi ludzie mogą mówić o ciekawym nocnym życiu. Studiowałem w Krakowie 19 lat temu. Wtedy nocne życie to było coś enigmatycznego i sporadycznego. Sprowadzało się do przesiadywania w akademikach, gdzie się balowało, popijało piwko czy wódkę. Dziś koniec tygodnia to jedna wielka imprezownia. Liczba lokali w Krakowie jest ogromna i w każdym jest inaczej.

A Pan gdzie chętnie baluje?

- Moje balangi zaczynają się i kończą w "Molierze". I to rzadko.

Co wpisałby Pan na listę swoich sukcesów?

- Napawają mnie dumą bajkowe niedzielne poranki w "Molierze", na które przychodzą stali widzowie i dzieciarnia. Wszyscy świetnie się bawią. Warsztaty "Terapia poprzez sztukę", w które zaangażowani są uczniowie szkół integracyjnych z ośrodka z Łanowej i z Tynieckiej. Ostatnio udało nam się nawiązać współpracę z Europejskim Funduszem Społecznym, za którego pieniądze zorganizowaliśmy spektakl "Dzikie łabędzie". Miał to być jednorazowy wyczyn, ale rozrósł się do poziomu grupy teatralnej, z czego się bardzo cieszę. Dzięki unijnemu programowi "Niepełnosprawny artysta" powstała prężna grupa aktorów, którzy chcą rzeczywiście grać i występować.

W spektaklu występują aktorzy niewidomi...

- Zagraliśmy już 54 przedstawienia. To była ciężka praca. Każdy krok, gest, nawet niewidome spojrzenie musiałem z tymi ludźmi wystudiować. Mówiłem: patrz tu, bo ona tu stoi, a ty patrz na niego, bo on tu stoi. Muszę z kabotyńskim zarozumialstwem powiedzieć, że ten spektakl to sukces.

Osiągnął Pan coś niebywałego: całkiem dobry poziom aktorski. Jak to się udało?

- Zatrudniłem swoich wspaniałych kolegów aktorów. Zajęli się oni wszystkim - ruchem, plastyką, muzykalnością, tonacją głosu, interpretacją tekstu. Jako reżyser intesywnie wszedłem dopiero w ostatnim miesiącu prób. Miałem wszystko "w głowie" i kroczek po kroczku układałem z nimi całość. No i udało się!

Filmografia

2007 Praskie Miraże jako Roman

2006 Dublerzy

2005 Pełną parą jako Zygmunt

2001 Reich

2001 Zostać miss jako Desperado

1997 Klan jako Leszek Jakubowski

1995 Dama Kameliowa Gaston

1987 Rajski ptak jako Jurek

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji