Artykuły

W Izraelu

"Pakujemy manatki. Komedia na osiem pogrzebów" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Mirosława Kruczkiewicz w Nowościach Gazecie Pomorza i Kujaw.

Mieszkają przy jednej ulicy w Izraelu. Ale ich Ziemia Obiecana jest gdzie indziej. Na przykład w Szwajcarii.

Bo tam można zarobić - twierdzi Prostytutka. Bo tam medycyna jest na wyższym poziomie - mówią lekarz Elisza i jego dziewczyna Nina. Odlatują więc do Szwajcarii. Nie oni jedni - jeszcze jąkający się, nieszczęśliwie zakochany Zigi, który daje się uwieść Alfonsowi. Ziemia Obiecana może być też w Londynie. Młoda, ale niezbyt szczęśliwa Bella wprawdzie wie, że w Londynie nie przestanie być samotna i smutna, ale przynajmniej "ludzie tam ładniejsi". Zresztą wyrywanie się w świat w poszukiwaniu szczęścia jest zawsze na miarę możliwości. Dla garbatego Avnera to przeprowadzka kilka ulic dalej. Dalej od brata i bratowej, nietolerującej kaleki.

Poszukiwanie miejsca, gdzie będzie lepiej oczywiście nie zawsze okazuje się skuteczne. Bywa, że wracają - jak chory Amacja z Ameryki albo jak rozczarowany Zigi z ze Szwajcarii. Bywa, że nigdzie na ziemi nie widzą szczęścia, bo ono odeszło wraz ze zmarłym mężem (jak u Heni) albo synem (jaku Bruna).

Konstrukcja i kreacje

Mistrzostwo sztuki "Pakujemy manatki. Komedia na osiem pogrzebów" Hanocha Levina, uważanego przez wielu za najwybitniejszego XX-wiecznego dramaturga izraelskiego, polega na tym, że z tych w gruncie rzeczy banalnych historii ułożył świetnie zbudowaną, przejmującą opowieść o niespełnieniu, o kruchości i tragizmie ludzkiego losu. Toruńska inscenizacja tego dramatu - polska prapremiera - wyreżyserowana przez Iwonę Kempę, mocna jest przede wszystkim precyzyjną konstrukcją (to znak firmowy tej reżyserki) i siłą aktorskich kreacji. Na plastikowych krzesłach jak z poczekalni siedzą mieszkańcy ulicy. Każda rodzina zajmuje kilka sąsiadujących siedzeń. Poznajemy tych ludzi po kolei w krótkich, szybko następujących po sobie scenach, dialogach, monologach. Jakbyśmy zaglądali przez okna mieszkań. Namiętne dyskusje, kłótnie albo wyznania co jakiś czas przerywa grabarz, wywożący kolejnego zmarłego. Czasem tej śmierci się spodziewamy, bo już słyszeliśmy, że ktoś choruje. Czasem przychodzi ona znienacka. Muzyka pop na chwilę ustępuje miejsca fragmentom z "Adagia na smyczki i organy" Albinoniego. Wszyscy, którzy jeszcze nie wyjechali (a jest ich coraz mniej) skupiają się wokół katafalku ze zmarłym. "Etatowy" mówca wypowiada konwencjonalne pożegnanie. I żałobnicy wracają do swoich kłopotów. Jeden tylko raz, pod koniec sztuki, Motke, który niedawno przejął funkcję żegnającego, wygłasza przed zdziwionymi nieco sąsiadami mowę inną niż zwykle, o sensie śmierci i życia. Jak wyjaśni jego żona, "rozwija się", bo z myślą o pogrzebowych mowach zaczął czytać teksty filozoficzne.

Trzy razy śmierć

W przedstawieniu nie ma słabych ról, choć kreślone są różnymi kieskami - od przejmujących, lirycznych postaci garbusa Avnera (Paweł Kowalski) i osieroconego ojca Bruna (Niko Niakas) po karykaturalnie przerysowane: Prostytutkę (Maria Kierzkowska) i jazgotliwą Cyporę, której jedynym celem jest rodzenie dzieci (Małgorzata Abramowicz).

To trzeci spektakl Iwony Kempy w Teatrze Horzycy w tym sezonie po "Plaży" Asmussena i "Dwóch i pół miliarda sekund" Becketta. Trzy spektakle według trzech różnych pisarzy, trzy oszczędne i precyzyjne w formie wypowiedzi na - widziany z różnych perspektyw - temat przemijania i niespełnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji