Artykuły

Burza w szklance wody

O czym był ten spektakl? - o "Macicy" w reż. Piotra Szczerskiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach pisze Agnieszka Kozłowska-Piasta z Nowej Siły Krytycznej.

Dookoła realizacji "Macicy" Marii Wojtyszko w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach snuł się smrodek już od kilku tygodni przed premierą. Jeden z kieleckich oficjeli zapowiedział, że czytał scenariusz (sic! chyba tekst sztuki, ale nie wnikam, może i reżyser Piotr Szczerski pojawił się u niego ze scenariuszem) i że młodzieży biletów nie dofinansuje, bo po co szokować młodzież przekleństwami i ginekologicznymi obrazami.

Wszyscy czekali więc na premierę z góry uprzedzeni, że będzie jakiś skandal. I co? Po skandalu ani śladu. Przekleństw nie za dużo, rozwiązałość obyczajowa głównej bohaterki też niewielu wzruszyła (wystarczy obejrzeć chociażby "Modę na sukces", pewnie tego tam więcej), aborcji nie było, ciąża donoszona. Sceny wizyty u ginekologa i porodu zrobione zachowawczo i bez obrazy moralności. Skandalu tyle, co kot napłakał, a cała afera jakoś czasy Zapolskiej przypomina.

Spora w tym "zasługa" reżysera i dyrektora naczelnego i artystycznego kieleckiej sceny - Piotra Szczerskiego, który od lat już wielu próbuje wstrząsnąć opinią publiczną i publicznością, ale ciągle coś mu nie wychodzi. Podobnie stało się i z "Macicą" Marii Wojtyszko, choć sprawiedliwość oddać muszę - jest to realizacja na nieco wyższym poziomie, niż ten, jaki zwykle kielecki teatr prezentuje. Przedstawienie zagrane w niezłym tempie, dowcipne (ale to już chyba zasługa autorki - czytając "Macicę" w październikowym "Dialogu" naprawdę nieźle się bawiłam).

Tylko ciągle mam wątpliwości, o czym był ten spektakl. O Wiktorii, młodej kobiecie zaskoczonej przez ciążę, a następnie dorastającej do macierzyństwa? O młodej dziewczynie szukającej swojego miejsca w historii, gdzieś po tacie komuniście, mamie opozycjonistce i babci uczestniczce Powstania Warszawskiego, a tuż przed swoim nacjonalistyczno-rasistowskim synem? A może o biologicznych skutkach ciąży dla ciała i umysłu kobiety? W sumie każdy z wątków został przedstawiony, ten ostatni nawet bardzo interesująco - zwłaszcza w genialnej scenie szkoły rodzenia. Niestety, żadnego reżyser nie wyróżnił...

"Macica" Marii Wojtyszko daje wiele możliwości interpretacyjnych zarówno na poziomie tekstu, jak i realizacji scenicznej. Tego jednak w kieleckim teatrze nie znajdziemy. Po raz kolejny mam niejasne poczucie, że Szczerski nie reżyseruje, ale po prostu słowo napisane "przedstawia" na scenie. A tworzyć przedstawienie to nie tylko odtworzyć na scenie tekst sztuki, ale ją "odczytać", nadać tekstowi swój autorski, reżyserski sens. Gdyby było inaczej, po co chodzić do teatru? Wystarczy w zaciszu domowym sztukę przeczytać i gotowe.

Kielecka "Macica" dzieli się na poszczególne dialogi, sceny niezbyt odkrywczo rozegrane na scenie. Raziło mnie ciągłe gadulstwo: rozmowy prowadzone przez Wiktorię nie tylko z ludźmi, ale i duchami, a nawet organami wewnętrznymi (tak, czytelnicy - macicę zagrała aktorka w podkoszulce z ikonką tego organu na biuście). W takiej "scenicznej atmosferze" należy docenić zwłaszcza panie grające w przedstawieniu. Wiktoria Anety Wirzinkiewicz jest pełna energii, na luzie, może nieco zbyt rozedrgana, ale przecież kobietom w ciąży (oczywiście ciąża sceniczna) się wybacza. Doskonały epizod babci - Marii Wójcikowskiej i niezwykła naturalność Katarzyny Gałasińskiej jako Rudej, która nieco "zesztywaniała" w scenie pocałunku z Wiktorią, dodają kolorytu przedstawieniu. Urocza była także Joanna Kasperek jako matka zszokowana ciążą swojej dorosłej córki. Panowie tym razem się nie spisali: byli bezbarwni, trochę niemrawi i sztuczni, a za sztampowy pomysł obmacywania nauczycielki przez dyrektora należą się reżyserowi niezłe baty.

Przeszkadzało mi także "zagracanie" pustej przestrzeni kolejnymi przedmiotami, wykorzystanymi tylko do jednej sceny, a następnie opuszczanymi i zawadzającymi aktorom. Drażniło mnie chaotyczne przechodzenie od sceny do sceny, czyli może lepiej powiedzieć od dialogu do dialogu. W sumie reżyserowi jakby brakło sił na zgrabny montaż, który umożliwiłby połączenie poszczególnych epizodów w jedną całość. Do rangi maniery kieleckiej sceny zaczyna także urastać końcowy monolog aktora (ciągle trafia na tego samego, bez względu na sztukę), który ma nadać sens całemu przedstawieniu. Z poważną miną staje tuż przy rampie, solo przodem do publiki wypowiada tekst - chyba w celu wstrząśnięcia publicznością. Zdarzyło się to w Molierze ("Tartuffe") , wcześniej w Kitowiczu ("Historia honoru i głupoty polskiej"), teraz w "Macicy" syn Wiktorii - przyszły prawnik opowiada o wierze w Boga i braku sympatii do mniejszości narodowych.

Aby dać poczucie, że sztuka jakoś została zinterpretowana, w kieleckim teatrze wytoczono dodatkowe działo: rozdawaną gratis gazetę teatralną numer zero marzec 2007 o tytule "Macica", pisanym czcionką jedyną w swoim rodzaju czcionką, jaką wiele lat temu napisano magiczne i ważne dla Polaków słowo SOLIDARNOŚĆ. Wnioskować z tego można, że nie o dziewczynę i niechcianą ciążę tu chodzi, ale o Polskę, współczesną, postsolidarnościową Polskę i jej niedawno dorosłych obywateli, dla których stan wojenny nie kojarzy się już nawet z tym, że nie było Teleranka. Odwagi wystarczyło jednak tylko na gazetkę, bo plakat do spektaklu ma tytuł pisany zupełnie inną czcionką.

Przywilejem i siłą tego, kto po raz pierwszy na deskach wystawia sztukę jest to że nie ma skali porównawczej. Publiczność najczęściej nie zna tekstu sztuki i jeśli tylko będzie on interesujący, jest szansa, że widownia sztukę zaakceptuje, ba, może nawet uzna za wyjątkową. W przypadku środowiska kieleckiego nieznajomość sztuki jest wręcz karygodna. Prowadzący spotkanie ze studentami wykładowca szanowanej kieleckiej uczelni nie wstydzi się zadać pytania czy "Macica" to tytuł sztuki oryginalnej, czy pomysł pana reżysera Szczerskiego. Nie dziwią też inne pytania zadawane z publiczności, a także odpowiedzi reżysera, który już kolejne spotkanie ze studentami poświęca na utyskiwania, jak to go krytyka nie docenia lub wręcz nie zauważa, a zaproszenia na premiery wysyłane do poważnej prasy codziennej nie zostają wykorzystane. Szansą na zauważenie przez środowisko teatralne jest z pewnością reżyserowanie prapremier. Inną - dużo prostszą i bardziej owocną - jest robienie naprawdę dobrych, wyjątkowych i wartościowych przedstawień. I takich kieleckiemu teatrowi życzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji