Artykuły

Ćwiczenie stylistyczne na temat śmierci

"Pakujemy manatki. Komedia na osiem pogrzebów" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

Trup ściele się gęsto, minuta po minucie na scenie ubywa aktorów, nikt nikogo nie żałuje - w Teatrze Horzycy odbyła się polska prapremiera czarnej komedii "Pakujemy manatki", która portretuje naszą obojętność na sprawy ostateczne.

Dziś ze śmiercią jest jak ze starością - umieranie wydaje się wstydliwe, nieestetyczne, nieprofesjonalne. Dawniej kondukty żałobne paraliżowały miasta. Mieszkańcy łączyli się z żałobnikami, przystawali lub włączali się w smutny pochód, w publiczną manifestację szacunku dla zmarłego i jego rodziny. Dziś pochówek odbywa się bez celebry. Rzadko poprzedzają go nocne czuwania przy ciele, modły, laudacje i lamenty. Taki właśnie świat, który czyni ze śmierci mało istotny rekwizyt codzienności, opisuje najnowsze przedstawienie Teatru Horzycy.

Reżyserka Iwona Kempa w "Pakujemy manatki. Komedia na osiem pogrzebów" znów podjęła problematykę śmierci. Niedawno w spektaklu "Dwa i pół miliarda sekund" na podstawie tekstów Samuela Becketta ukazała jej intymny wymiar - powolność i nieodwracalność umierania, lęk przed agonią, wizje własnego ciała w czasie pochówku. W inscenizacji sztuki Hanocha Levina sytuacja jest zupełnie inna - śmierć nie tylko odarta jest z ceremoniału i patosu, ale także z prostszych uczuć żalu i żałoby.

Za sprawą spektaklu lądujemy w samym środku prowincjonalnego piekiełka - w zapuszczonym i zapomnianym miasteczku. Jego mieszkańcy rozpaczliwie potrzebują ucieczki z tego przeklętego miejsca. Znają tylko dwa niezawodne sposoby: śmierć i emigrację. Bohaterowie marzą o Szwajcariach, wymarzonych Rzymach, idealnych Albionach. Ale nie jest to oczywiście spektakl społeczny o zmarnowanej młodości i braku szans na lokalnym rynku pracy. To kronika miasta, które tak przeżarła nuda i śmierć, że każdą swoją częścią przypomina o nieobecności zmarłych.

Sztuka mieści się w gatunkowych ramach czarnej komedii. W tym świecie życie nie ma więc zbyt wielkiego znaczenia, a miarą niezbędności człowieka jest to, czy jego towarzysze będą mieli czwartego do brydża. Reżyserka jednak pokusiła się o stworzenie współczesnego memento mori. Aby przekonać widza, że porusza się "tu" i "teraz", skorzystała z muzyki pop. Jest U2, jest dyskotekowe "Jump" Madonny, a rytm spektaklu wyznacza basowa przygrywka z "Hey" Red Hot Chili Peppers. Kempa odważnie stwierdza, że - bez względu na czas i miejsce, kulturę i język - gdy brakuje nam kogokolwiek "między nami a śmiercią", ta triumfalnie się do nas zbliża.

Wiadomo, że komedia rządzi się swoimi prawami. Od aktora wymaga szerokiego gestu, nerwowości w ruchach, karykaturalnej mimiki, postawionego głosu. Nasi artyści poprzestali jednak na scenicznych kliszach. Jak pokazać erotyczną zażyłość? W kabaretowej manierze opleść ciało partnera nogami (Mirosława Sobik). Histerię kobiety w ciąży? Rozpaczliwie gestykulować, a potem z wysiłkiem podpierać brzuch ręką. Prostytutkę o wieloletnim doświadczeniu? Starczy stanąć szeroko na nogach i gorączkowo utrzymywać równowagę w kusej spódniczce i butach na szpilce (Maria Kierzkowska).

Zdecydowanie najlepiej na scenie zaprezentowały się dwa aktorskie duety: Ewa Pietras (Henia) i Jarosław Felczykowski (Cwi), Karina Krzywicka (Cyla) i Niko Niakas (Bruno). Henia - kobieta na co dzień sfrustrowana, wręcz dopominająca się o zgon - kontaktuje się w snach ze zmarłym mężem. Bruno i Cyla zaś czule rozmawiają ze swoim chorym synem Amacjem (Tomasz Mycan). Widać wyraźnie, że Levin narysował te duety subtelniejszą kreską w sztuce, która nie pozwala widzowi przywiązać się do żadnego z bohaterów. W scenach z tymi postaciami jest intymność i czułość, a ich rozmowy wspinają się niemal na liryczne rejestry.

Tomasz Polasik, autor dekoracji, spektakl utrzymał niemal w duchu Beckettowskiej ascezy - dobrze znanym z "Dwa i pół miliarda sekund". Scena przypomina poczekalnię na dworcu, która staje się albo tymczasowym mieszkaniem bohaterów, albo domem pogrzebowym. Oprócz krzeseł podpierających ściany, pojawia się katafalk z ciałami zawiniętymi w całun. Elementem scenografii jest też światło. Polasik za pomocą kilku lamp stroboskopowych stworzył dyskotekę.

Gdyby szukać słowa, które właściwie opisywałoby wartość ostatniego przedstawienia Teatru Horzycy, byłaby nim "przeciętność". Czarna komedia ma wstrząsać widzem, oswajać go z oczywistością śmierci i przemocy, wybijać z codziennego rytmu. Toruńskie "Pakujemy manatki" nie wstrząsają. To jedynie ćwiczenie stylistyczne na temat śmierci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji