Artykuły

Gipsowy Sabała

"Biedny ja, suka i jej nowy koleś" w reż Piotra Jędrzejasa na Scenie Pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W starej powiastce, której autor nie chciał swym pisaniem reperować świata, zmęczony człowiek czyta książkę o zbrodni, co miała zreperować kulawe życie kochanków.

Oto w gabinecie na piętrze, plecami do drzwi siedząc w obitym zielonym aksamitem fotelu pod oknem z widokiem na aleję parku, zmęczony człowiek czyta ostatni rozdział. Jak wyznaje autor starej powiastki: "Niemal perwersyjnie rozkoszował się świadomością, iż każda linia odrywa go od tego, co go otacza". Smakuje zmyślenie. Im mocniej tkwi w iluzji książki - tym słabiej tkwi w realności. Czytając - podgląda ostatnie spotkanie kochanków, widzi sztylet na piersi młodzieńca, śledzi jego kroki przez las, który zmienia się w topolową aleję. Dalej czytając - widzi sień, słyszy stąpanie po schodach na piętro. Tam wreszcie - drzwi do napisanego gabinetu. I wtedy... Ostatnie słowa autora starej powiastki urywają się nagle. "Wtedy sztylet w rękę, (...) oparcie fotela wybitego zielonym aksamitem, głowa człowieka czytającego w fotelu książkę".

parków" Julio Cortazara, że nie opowiem historii o człowieku, co czyta o sztylecie zastygającym nad jego karkiem w chwili, gdy on czyta o sztylecie zawisającym... Myślałem, że teatr nigdy już nie da powodu do przywołania tego przez Cortazara sportretowanego pląsu fikcji z realnością. Źle myślałem.

Na Scenie Pod Ratuszem Piotr Jędrzejas wyreżyserował tekst Michała Walczaka "Biedny ja, suka i jej nowy koleś", a ja, by sekret przedstawienia musnąć, wyżej przywołałem "Ciągłość parków". Rzecz jasna, kto pójdzie i zobaczy - a radzę! - ten setki innych literackich "aniołów stróżów" opowieści Walczaka i Jędrzejasa znajdzie, bo tych, co próbowali zgłębić sekret konszachtów fikcji z realnością, jest mrowie. I rzecz równie jasna - większość z widzów po przedstawieniu krzyknie: Luigi Pirandello i jego "Sześć postaci scenicznych w poszukiwaniu autora"! Będą mieli świętą rację.

Z bezczelnością godną plagiatora kuriozalnego, bo otwarcie szczycącego się swą sztuką małpiarską, Walczak kalkuje istotę "Sześciu postaci...". Trzem postaciom - kobiecie i panom - każe czekać na fabułę, która usprawiedliwi ich istnienie. Póki co bosi, surowi, bredzący nieskładnie - wypatrują sensu, modlą się o opowieść, czekają, aż przeznaczony im los zacznie się ziszczać. I jak u Pirandella groteskowe gry szybko stają się seansem ciemnych pytań o tożsamość, o dławiący intymność codzienny teatr masek, o igraszki pozorów, o możliwość uchwycenia swojej prawdy.

Oczywiście, historia wreszcie przychodzi. Musi. W końcu powiedziane jest: na początku było słowo. Jeśli świat jest ucieleśnieniem bujdy Wielkiego Narratora, to i trzy golemy sceniczne: grany przez Tadeusza Łomnickiego Biedny ja, Błażej Wójcik jako Jej nowy koleś i Aneta Słowińska w roli Suki - doczekają fabuły przeznaczonej tylko dla nich. Wzują buty fikcji i zaczną rozkręcać wyssany przez narratora z palca romans, na który są skazani.

Sztuczność zacznie nabierać rumieńców, tempa, pieprzności. Suka przełazić będzie z łap jednego do łap drugiego. Zazdrość, bez mała wprost z ulicy wzięte zazdrość zagości tu, w teatralnej fikcji trojga sztucznych. Ba, w scenie, w której Biedny ja i Jej nowy koleś wymieniają się świętymi krzyżykami, fikcyjny romans osiągnie intensywność godną legendarnej sceny "Idioty" Dostojewskiego, kiedy to Myszkin i Rogożyn wymieniają się świętymi znakami tuż nad trupem Nastazji Filipownej. Tak. Tyle że dokładnie w tej samej sekundzie, w której prawda krzyżyków i miłości nabiera twardości marmuru - Łomnicki i Wójcik jednym tikiem, mrugnięciem, grymasem, biorą marmurową powagę sceny w nawias jawnej, koturnowej sztuczności.

Tak jest u Jędrzejasa ciągle. Miłosna historia trojga wciąż osiąga poziom najprawdziwszej realności - i natychmiast ląduje w niwelującym pychę prawdy jarmarcznym świecie nieskrywanego karnawału scenicznego. Ta gra, cyrkowo przez Słowińską, Łomnickiego i Wójcika odegrana odwieczna gra iluzji z rzeczywistością, prestidigitatorstwa bólu z bólem z życia wziętym, teatru ze światem -jaki ma finał? Oto prawie przez cały czas z boku sceny siedzi i gadaniem swym za wszystkie sznurki historii pociąga groteskowo długi jegomość cały w bielach iście gipsowych. Kiczowaty handlarz odpustowymi dewocjonaliami? Nie. To narrator. Odpustowy opowiadacz losów.

Właśnie tu jest czerń seansu Jędrzejasa. Oto bólem trojga postaci uwikłanych w miłość bez szans na szczęście rządzi biały, kiczowaty bajarz. Łza prawie prawdziwa jest we władaniu jakiegoś gipsowego Sabały, żałosnego jak w niedzielne południa figurki świętych na straganach przed prowincjonalnymi kościołami. Na tym polega ciemne sedno seansu Jędrzejasa i seansu tego gorycz. Bywa, że piękne historie opowiada człowiecza nędza. Często ten, co wyszeptuje fabułę, jest wstydem dla szeptu, ale czy to powód, by gardzić baśnią? U Jędrzejasa gipsowy Sabała każe fikcji w finale wrócić do punktu wyjścia - odwieczna gra teatru ze światem nie ma rozstrzygnięcia. Podobnie w "Ciągłości parków". Sztylet nie opadnie ani jutro, ani nigdy, bo jutro będzie tak, jak zwykle. Zmęczony człowiek znów otworzy książkę na ostatnim rozdziale i zacznie czytać, aż napisany sztylet znów zastygnie nad czytającą głową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji