Artykuły

Przedstawienie o nieistniejącej Arkadii

{#au#136}Szekspirowskie{/#} "Jak wam się podoba" w reżyserii Tadeusza Bradeckiego nie jest sztuką o szczęśliwej miłości; nie jest też sztuką o Arkadii, miejscu, w którym można się schronić. To komedia o świecie, gdzie wszystko ulega złowrogiej przemianie. Czasem zaskakującej i śmiesznej, częściej dziwacznej i okrutnej. Świat Bradeckiego jest czarno-biały, niemal zawsze zły. Na dworze tyrana Fryderyka i w ardenskim lesie panują te same prawa przemocy i kłamstwa, toczy się taka sama walka o życie, to znaczy o żarcie, posłuch i łóżko. Żadnej wolności, żadnej nadziei na to, co mogłoby się nam podobać. Żadnego w gruncie rzeczy wyboru. Oślepiająca biel dobra jest równie groźna i zwodnicza jak czerń zła. Prawdę rzekłszy, ta biel jest szarawa, a ci, którzy ze złego królestwa przedostali się do Arkadii, pozostaną jakoś uczernieni, co widać wyraźnie w elementach kostiumu.

Złe królestwo złego księcia Fryderyka, co zagarnął rządy w państwie, oddzielo­ne jest od świata za pomocą złowrogie­go, czarnego ogrodzenia. Każdy pręt tego ogrodzenia zakończony jest złotym ostrzem. Za ogrodzeniem, na wysokich schodach usytuowano złote, rachityczne krzesełko o nienaturalnie długich no­gach. Do tego surrealnego i dość niepew­nego tronu prowadzi pompatyczny i krwi­sty dywan. Świat ten podglądać możemy tylko przez szpary w ogrodzeniu, co jest zajęciem wielce uciążliwym. Ów świat jest pogrążony w czerni, nawet dwie młode księżniczki noszą czarne, zbożne sukie­nki z zakonnej pensji. Ich zabawa jest zbyt histeryczna, by mogła być tylko zabawą. Wymyślają więc grę w miłość i obie ulegają czarowi jedynego człowie­ka, który zjawia się w tym świecie, młode­go Orlanda. On samym swym oddechem pokonuje pychę zła: zwycięża królews­kiego osiłka.

Żelazna zapora oddzielająca czarny świat złego Fryderyka od pozornie jas­nego świata jego wygnanego brata, Se­niora (Jerzy Radziwiłowicz) podnosi się w górę, wówczas gdy zostaje już sfor­sowana przez uciekinierów. Teraz zbie­gów będzie przerażał ów jasny świat ardeńskiej Niby-Arkadii. Jeśli zdarzać się będą tu cuda, to będą nielogiczne i nie­przekonujące, jak przemiana okrutnego, histerycznego Olivera. Stary sługa Olivera, Adam (Jerzy Nowak), chciał niegdyś świat czarnych krat udomowić, ocieplić. Próbował - daremnie - zawiesić na ogrodzeniu kwiatek. A w Arkadii Bradec­kiego nikt nawet nie czyni gestów oswa­jających rzeczywistość, nikt nie czuje się tu dobrze, nikt nie jest naturalny i wolny. Nieprzypadkowo uciekinierzy boją się wyjść z ciemności w smugę światła, jakby mieli świadomość, że to tylko umowna zmiana dekoracji. Po prostu białe kotary pokrywają czarne. Ale zmienia się nie tak znowu wiele.

Reżyser bardzo stara się, aby nikt nie posądził go o sentymentalizm, o wiarę w świat idyllicznych uczuć. Zaplątał więc w miłosny, wymyślony przez siebie trójkąt dwie zaprzyjaźnione księżniczki, Rosalindę i Celię. Obie, jak się rzekło, są zakochane w Orlandzie. Kłamstwo zżera przy­jaźń i każe miłości udawać, ostatecznie niszcząc cień idylli. Bohaterowie "Jak wam się podoba" zostali w ten być może zbyt prosty sposób uwolnieni od podejrzeń o homoseksualne skłonności. Za to za­kwestionowano ich życiową szczerość i uczciwość. Orlando (Szymon Kuśmider) oczarowany jest obiema dziewczynami. Fascynuje go zarówno spontaniczność, cielesność i uroda Celii, jak podnieca wyrafinowana gra chłopięcej Rosalindy. Wybierając tę bardziej zaskakującą, wo­dzi oczyma za tą bardziej zmysłową. Wobec każdej winny i wobec każdej jakoś zobowiązany. I oto zadziwiająca lekcja miłości, jakiej udziela przebrana za chło­pca (i w przebraniu tym udająca Rosalindę) Rosalinda swemu ukochanemu, staje się mimo woli okrutną grą przeciw za­grażającej jej Celii. Ojciec Celii odebrał Rosalindzie królestwo. Celia może ode­brać jej mężczyznę. Rosalinda nie prze­czuwa zdrady, ona ją widzi, śledzi jej postępy. Zdrada ma imię i ciało Celii, nie jest urojeniem skrzywdzonej księżniczki. Więc Rosalinda sadystycznie zmusza ry­walkę do udzielenia jej ślubu z Orlandem. Więc przeciw niej głosi wielki antyfeministyczny wykład o naturze kobiety, miłości i małżeństwa. Celia Anny Radwan jest dobra. Chciałaby ocalić przyjaźń. Ale przecież wszystko w niej buntuje się prze­ciw temu poświęceniu, wszystko w niej biegnie na spotkanie Orlanda. Więc wy­chodzi za mąż za złego brata, krzyw­dziciela Orlanda, za Olivera, który podob­no się zmienił, lecz zachował te same nieznośne maniery, ten sam despotyczny sposób bycia, co niegdyś. Celia musi zrobić cokolwiek, żeby udać szczęście, żeby nie być podobna do swego ojca. Las ardeński na pewno nie jest miłosną Arkadią.

Nie jest Arkadią w ogóle. Zimno tam i głodno, głodno i zimno. Arkadia nie uszlachetnia: w Arkadii ludzie idiocieją. Dwór księcia Seniora błąka się po lesie poszukując nieudolnie i rozpaczliwie cze­goś do jedzenia. Wszyscy na coś polują. Ktoś trzyma w ręku świecznik, ktoś z pa­rasolki zrobił widelec-szpikulec, ktoś nie może się rozstać z chochlą; w dodatku ryby chyba nie biorą. Arkadyjski wieśniak nie chce się podzielić ze zbiegami jabł­kiem, arkadyjska wieśniaczka opuści swego lirycznego wieśniaka uwiedziona błazeńską mową światowca-arlekina (Jerzy Święch - Probierek). Surowy ksią­żę Senior gra bez powodzenia ze swymi współbraćmi w wygnaniu grę w zadowo­lenie. Ale narzucić im entuzjazmu dla miłosierdzia wobec wygłodniałego starca nie może. Niechętnie oddają mu swoją porcję i bardzo żałośliwie śpiewają. Za to uda się księciu zjednoczyć dworaków wokół dokuczenia Jacquesowi (Krzysztof Globisz). Oskarży Jacquesa o niemoralny pesymizm, bo Jacques w przeciwieństwie do reszty wygnańców nie ukrywa roz­czarowania idyllą ardeńską, nie udaje szczęśliwego. Jacques-podróżnik włó­cząc za sobą swój jedwabny biały szal romantycznie szuka wciąż niemożliwego i nie kamufluje swej wiedzy o daremności

tych poszukiwań. Wybiera kabotyńską po­zę i pozostaje jej wierny. Wiecznie w opo­zycji, wbrew radom swego księcia "pójdzie do Rzymu". Zamiast rozczarować się raz jeszcze nadzieją powrotu do władzy woli słuchać nawróconego eks-tyrana Fryde­ryka. Bo: "od tych nawróconych wiele nauczyć się można słuchając".

Cudowna odmiana losu wszystkich wygnańców w przedstawieniu Bradec­kiego nie ma nic z wdzięku Szekspirows­kiej, nagle pogodniejącej baśni. Finał odbywa się nie w idyllicznej krainie i nie w teatrze, a w kabarecie. Towarzyszy mu chichot widowni, reagującej błyskawicz­nie na aluzyjkę, bo wieść o cudownym nawróceniu i przeistoczeniu tyrana przy­nosi postać ubrana we współczesny gar­nitur i wszystko staje się cudownie jasne: publiczność wie, co ma sądzić o przemia­nie pod wpływem "świętego starca", o zwróceniu władzy, o odejściu tyrana do pustelni. A reżyser jeszcze podpowiada więcej, każąc spaść znowu czarnej żelaz­nej bramie, każąc postaciom w rytm fanfar i swinga upaść i powstać, czyli umrzeć i zmartwychwstać.

Kabaretowy finał nie przynosi oczysz­czenia. Jeśli coś w nim bawi, to wy­zwolenie Rosalindy (Małgorzata Hajews­ka-Krzysztofik), która tyle się natrudzi­ła, nie wiedząc, że jest ofiarą nie tylko polityki, ale i kalkulacji reżyserskiej. Więc w finale dziękuje pięknym paniom i pa­nom, rozjaśniona i nareszcie prawdziwa. Pokazuje jeszcze jedną sztuczkę, niczym prestidigitator wyjmuje niewidoczną czer­woną chustę (?), znak zabawy w cudow­ności zabawy w miłość, i zabawy w teatr. I staje się trochę tak, jakby udaniem była jej, Celii i Orlanda przygoda w ardeńskim lesie, bo przecież wszystko ostatecznie jest teatrem, "wszyscy mężczyźni i wszystkie kobiety są aktorami". Przygodę Rosalindy sytuuje więc reżyser w gruncie rzeczy na tym samym poziomie, co pyszny pasterski balet zakochanej w sobie do nieprzytom­ności Febe (Beata Fudalej) i niezdarnego Silviusa (Jacek Romanowski). Ten znako­mity taniec próżności i bezmyślności miło­snej, odegrany w pokracznie baletowych kostiumach najeżonych koronkami, tiula­mi, troczkami, wiązadełkami, sznurowad­łami pokazywał sztuczność i okrucieństwo ogrodu wymyślonej miłości.

Nie podoba mi się, że miłosne gry nie prowadzą do miłości i nie po­doba mi się baśń, w której zło choć na chwilę nie jest zniszczone przez moral­ny ład, choćby cudem w ten świat wpro­wadzony.

To przedstawienie o nieistniejącej Ar­kadii ma jedną bardzo poważną wadę - nieznośnie celebruje nawet humor. Jest niezwykle i niepotrzebnie długie. Te­go błędu nie jest w stanie zrównoważyć nawet bardzo teatralna, znakomita sce­nografia (kostiumy!) Urszuli Kenar.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji