Artykuły

Mogę zagrać nawet... zsiadłe mleko

- Teatr to dla mnie azyl. Tak było kiedyś, tak jest dziś. Przez tę chwilę bycia w wykreowanym teatralnym świecie odrywam się od rzeczywistości - mówi KRZYSZTOF KOWALEWSKI, aktor Teatru Współczesnego w Warszawie.

Zawsze chciał być aktorem. Na nasze szczęście! Zagłoba w "Ogniem i mieczem", Zygmunt Molibden w "Rozmowach kontrolowanych". Stworzył mistrzowskie kreacje i na stałe zagościł w sercach widzów.

Wystąpił w ponad stu najważniejszych polskich filmach i serialach. Popularność przyniosły mu zwłaszcza role komediowe - zagrał m.in. we wszystkich filmach reżyserowanych przez Stanisława Bareję! Został wprost do takich ról stworzony, bo tryska optymizmem, poczuciem humoru. I jest aż do bólu szczery...

TINA: W jednym z wywiadów powiedział pan, że aktorzy w pana wieku nie mają, poza teatrem, wielu ról do zagrania. A ja słyszałem, że kompletowanie obsady większości filmów zaczyna się właśnie od pana.

Krzysztof Kowalewski: Nie wiem, czy to prawda, ale bardzo dziękuję (śmiech). Jest u nas wielu utalentowanych aktorów starszej daty. Niestety, brakuje pomysłu, jak ich wykorzystać. Myślę, że gdyby taki pomysł był, polskie kino by zyskało. A tak... źle się w nim dzieje. Pracujemy jak w manufakturze. Jestem oburzony, bo to ma wpływ na jakość tego, co robimy

T: Stał się pan jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy polskiego filmu. Jednak to do teatru ma pan największy sentyment.

KK: Teatr to dla mnie azyl. Tak było kiedyś, tak jest dziś. Przez tę chwilę bycia w wykreowanym teatralnym świecie odrywam się od rzeczywistości. Dosyć mam polityków i ich bełkotu w telewizji. Powie pan: ale przecież z teatru trzeba wrócić do domu i od czasu do czasu obejrzeć wiadomości. Jasne. Ale dzięki teatrowi nie daję się zwariować.

T: Mówi się teraz dużo o agentach. Czy ktoś namawiał pana do współpracy z SB?

KK: Jakiś ubek przyczepił się do mnie kiedyś na basenie i pytał, co wiem o pożarze w warszawskim Teatrze Narodowym. Ten pożar to była chryja, ale nie miał on nic wspólnego z polityką, tylko ktoś w piwnicy zostawił włączoną kuchenkę elektryczną.

T: Próbowałem policzyć, kogo grał pan najczęściej. Wyszło mi, że policjantów i szefów.

KK: Być może...

T: A pamięta pan rolę kata?

KK: Nie, musiał to być jakiś epizod. Wie pan, zawód aktora wymaga uniwersalności. Kat? Proszę bardzo. Małgosia w ciąży? Jest Małgosia w ciąży. Jeśli usłyszę: "Dzisiaj dla dzieci zagrasz mleko. Ze słodkiego będziesz się zsiadał", odpowiem: "Nie ma najmniejszego problemu".

T: Wracając do ról szefów... Nawet w serialu "Daleko od noszy" nie gra pan lekarza, tylko ordynatora.

KK: Może to dlatego, że jestem gruby (śmiech).

T: Chyba jednak jest inny powód.

KK: Kto to wie? Ale poważnie... Znakomity scenariusz serialu pisze Krzysztof Jaroszyński. Czy pan wie, że jeden z ministrów wręcz naszego filmu nie znosi? Nie powiem który, bo nie wypada... Ale lekarze, tzn. inteligentni lekarze, wiedzą, że to nie jest film przeciwko nim. Tę akcję można umieścić wśród budowniczych mostów, kolejarzy albo wśród ministrów.

T: Na planie "Daleko od noszy" pewnie świetnie się bawicie. Czy to nie przeszkadza w pracy?

KK: Przeszkadza. Ale wtedy trzeba stanąć, wyśmiać się i... grać dalej. Dzisiaj np. ataku śmiechu dostał Paweł Wawrzecki. Ale wylazł z tego...

T: Obsadę tego serialu porównałbym do drużyny futbolowej. Jeśli jest w niej za dużo gwiazd, trudno im się dogadać. A u was wprost przeciwnie...

KK: My się doskonale dogadujemy. Każdy ma swoje miejsce, każdy może się wykazać.

T: Ma pan nieprawdopodobne doświadczenie aktorskie. Jakie dziś jest polskie kino?

KK: Już powiedziałem: kiepskie. Powstające filmy podzieliłbym na dwa nurty. Część z nich, głównie komedie romantyczne, robi się dla zysku. Chodzi o to, żeby do kin poszło jak najwięcej ludzi. Druga grupa to filmy może i ambitne, może nieźle zrobione, ale nieprzyciągające widzów. Niektórzy reżyserzy mówią w wywiadach: "Publiczność mnie nie obchodzi, robię filmy dla siebie". Świetnie! Jeśli robisz filmy dla siebie, to je rób. I nie zawracaj nikomu głowy.

T: Czy to prawda, że miał pan zagrać główną rolę w serialu "Świat według Kiepskich"?

KK: Tak. Przyszedł do mnie chyba ktoś z produkcji filmu, przyniósł scenariusz pięciu odcinków. Przeczytałem go i wbrew przekonaniu, że aktor powinien umieć zagrać każdą rolę... odmówiłem. Doszedłem do wniosku, że taki świat jak w tym scenariuszu po prostu nie może istnieć. Ale się myliłem. Autorzy serialu stworzyli akceptowaną przez część widzów rzeczywistość!

T: Ale ta propozycja to kolejny dowód, że to pana wybierają...

KK: Eee, przesada. W niektórych przypadkach mnie, w innych kogoś innego. Dla starszych aktorów wciąż jest mało ról...

T: Daniel Olbrychski dostał ostatnio dużą rolę...

KK: Ma pan na myśli serial, w którym gra byłego boksera? To dobry pomysł. Pod warunkiem, że umiejętności Daniela Olbrychskiego zostaną w pełni wykorzystane...

T: Czy poza pracą ma pan jeszcze na coś czas?

KK: Mam go na razie niewiele. Czekam na wiosnę. Gdy przychodzi, natychmiast idę na rower.

T: Pamięta pan jakieś swoje dawne marzenia?

KK: Chciałem mieć... rower. Kiedy go dostałem, taki specjalny, z wyścigową kierownicą, postawiłem go w pokoju obok łóżka. W nocy rower się przewrócił i rozbił mi głowę. Ale cieszyłem się nadal.

T: Kto w domu miał wpływ na pana wychowanie?

KK: Moja matka. Ja w zasadzie ojca nie miałem, został rozstrzelany przez Sowietów w Charkowie. Od dziecka bardzo chciałem zostać aktorem. Ale do szkoły teatralnej zdałem dopiero za drugim podejściem.

T: Jakie marzenie ma pan teraz?

KK: W marcu skończyłem siedem dych, a mam 7-letnią córkę. Chciałbym jak najdłużej być w pełni sił, by zapewnić jej fajne dzieciństwo, a potem życie. To mnie bardzo mobilizuje...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji